[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.James pomagał jej w tych czynnościach, obsypując168pocałunkami.Własnoręcznie zapiął ostatni guzik przy bluzce.Zanim to zrobił, raz jeszcze z zachwytem obrzuciłspojrzeniem jej piersi.- Jamesie, nie nałożyłeś.- Stale zapominam pójść do apteki.- Wiesz, co ryzykujemy?- Czy naprawdę musimy mówić o tym w tej chwili? - Pomógłjej zejść ze stołu.Kiedy stanęła na podłodze, kolana pod nią drżały.Dla pewności oparła się o niego i objęła ramionami za szyję.Zaróżowiony policzek przytuliła do piersi męża.- Nie, sądzę, że nie.Pogłaskał ją uspokajająco po plecach.- A o czym byś chciała mówić?- O tym, jak szybko i do jakiego stopnia pozwoliłam sięzdemoralizować.- W odpowiedzi usłyszała zdławiony śmiech.- Czyż nie istnieje prawo zakazujące demoralizowaniaprzyzwoitych dam?- Nie wydaje mi się, abyś była rzeczywiście taka przyzwoita -szepnął jej do ucha.- Moim zdaniem jesteś rozpustnicą,skrywającą się pod maską powściągliwości i dobrych manier.Czekałaś tylko na chwilę, gdy pojawi się taki nicpoń i pod-rywacz jak ja, by ją z siebie zedrzeć.Westchnęła z rezygnacją.- Chyba masz rację.W przeciwnym razie nie dałabym się takszybko zdemoralizować.- To ty byłaś inspiratorem.Zamiast się obrazić uśmiechnęła się tylko, wdychając z luboś-cią jego zapach.- Czy to prawda, co mówią ludzie, że mężczyzna chce, abyjego żona była damą w salonie, a dziwką w sypialni?- Skąd znasz takie powiedzenie? - Odwrócił głowę i spojrzałna nią uważnie.- Czy tak jest rzeczywiście?169- Wydaje mi się, że w tym powiedzeniu jest dużo racji.- Pamiętasz tę ostatnią noc, kiedy wyłączyłeś klimatyzację?Zrobiło się tak zimno, że musiałeś napalić w kominku?- Owszem.I co?- Również w salonie zachowałam się jak dziwka.Mina i ton jej głosu wyrażały takie niekłamane zatroskanie, że się głośno roześmiał.Trzymał ją w ramionach i kołysałłagodnie na szerokiej piersi.- Wielkie nieba, jesteś niepowtarzalna, panno Lauro.Dobrzemi z tobą!Pocałował ją raz jeszcze czule, po czym zbliżając usta do jej warg, zapytał:- Możesz mi coś powiedzieć, złotko?- Co takiego?Uśmiechnął się do niej tym swoim leniwym, zuchwałymuśmiechem, który zdążyła już poznać i pokochać.- Co jest dziś na obiad?Rozdział dziewiątyW dniu przyjęcia niebo miało kolor ołowiu, a nad horyzontemunosiły się gęste chmury.Niskie ciśnienie, które zaniepokoiło Laurę, okazało się zaczątkiem cyklonu tropikalnego o silewiatru przekraczającej pięćdziesiąt mil na godzinę.Tak głosiłoficjalny komunikat służb meteorologicznych.- Jestem przekonany, że wichura nas ominie - zapewniałJames, kiedy ponownie wróciła do tematu po wysłuchaniuinformacji w telewizji.- Huragan wieje w stosunkowo dużejodległości od naszych wybrzeży.Nawet jeżeli przesunie się170dalej, to nim do nas dotrze, utraci swą szybkość.To jest pierwszy huragan w tym sezonie, a te nie są silne.Laura próbowała zagłuszyć dręczący ją niepokój i podtrzymaćpogodny nastrój.Powietrze było parne, ale w miarę upływugodzin wilgotność jakby zaczęła się zmniejszać.Niebo sięrozjaśniło, co również dodatnio wpłynęło na jej humor.Póź-nym popołudniem Indigo Place 22, odświętnie udekorowane,było już gotowe na przyjęcie gości.Niesłychanie podniecona Mandy jak rozbawiony psiak plątałaim się pod nogami i przeszkadzała, usiłując zwrócić na siebie uwagę.- Mamo, czy mogłabyś zająć się Mandy? Musimy z Laurąubrać się na przyjęcie gości - James poprosił Leone, któraprzybyła do nich wystrojona w suknię zakupioną specjalnie natę okazję.Leona odwiedziła też fryzjera i kosmetyczkę.Kobieca próż-ność już od dawna, była jej obca, lecz wiedziała, że tenwieczór jest ważny dla Jamesa, i nie chciała przynieść muwstydu.Głębokie bruzdy, które lata udręki i upokorzeniawyryły na jej twarzy, wygładziły się, jakby nawet znikły.Uśmiechnięta i promieniejąca szczęściem, wyglądała bardzoładnie.Leona była częstym gościem w ich domu od czasu, gdypogodziła się z synem.Laura nie pytała Jamesa o przebieg ich spotkania.Kiedy owego pamiętnego dnia powrócił z miasta,wystawił jej cierpliwość na długą próbę.Dopiero po jakimśczasie wyznał:- Miałaś rację.Moja matka jest damą.Leona Paden uśmiechnęła się do niego z miłością i ujęłarączkę wnuczki.- Nie martw się o nas.Zaopiekujemy się sobą, prawda,Mandy?171- Oczywiście, babuniu.Chodźmy ubrać Annmarie na przyjęcie.Leona odeszła z dziewczynką, a James pośpieszył na górę, bydokończyć toalety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]