[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pimpuś kroczył na przodzie, z zadartym krzywym ogonem, zdając sobie sprawę, że jest bohaterem niecodziennego zdarzenia.— Będziesz dzielił, Hefajstos — powiedział Sokrates, kładąc placek na stole.— Ty jesteś dyżurny — odpowiedział Piotrek.— Krojmistrz dyżurny, do dzieła! — zawołali chłopcy.Sokrates zdjął ze ściany sztylet, który zazwyczaj służył do rąbania drzazg na ogień, przeciągnął nim kilkanaście razy po kuchennej płycie dla nadania odpowiedniej ostrości i zaczął kroić cienkie, różowe, soczyste, z białym otokiem tłuszczu plasterki.Pimpuś usadowiłsię naprzeciwko na stole, wiedząc dobrze, że w takiej chwili ujdzie mu to bezkarnie.Mruczałprzy tym jakiegoś triumfalnego marsza.Kilkanaście par oczu śledziło z przejęciem i należytym skupieniem każdy ruch sztyletu.Tylko Achilles starał się okazać obojętność na sprawy żołądka i znalazłszy życzliwego słu-chacza w Wojtku, zaczął wspominać swoją partyzancką przeszłość.— Siedzę na tym stanowisku, mówię ci, ze dwie godziny albo i dłużej.Nudno, sennie, cicho.Żreć się chce, wypiłem resztę kawy z manierki, zapalić nie mogę, bo porucznik zabro-nił.Myślę sobie: „Nic tu nie ma i nie będzie, widać fałszywy był alarm o tych Szkopach ukrytych w ruinach po drugiej stronie.” Już nawet myślę ułożyć się wygodniej, naraz coś zazieleniało w wypalonym oknie.Składam się, trach.i Szkop leci na ulicę.Mignęło znowu.ja trach.i Szkop leży.nikt mi nie odpowiada.cisza.za chwilę trzeci.„Zgłupieli-myślę-czy co.” Znowu trach.jak w kaczy kuper.po paru minutach czwarty.Mierzę od niechcenia.trach.i ten gotów.potem piąty.Sokrates podniósł w górę ostrzegawczo swój sztylet.— Achilles, jeśli zamordujesz tego piątego, cofnę ci przydział szynki.Achilles przełknął ślinę, błysnął okularami na Sokratesa i zakończył spokojnie:— Ten piąty.hm.tego piątego to ja wziąłem do niewoli żywcem.— Krojenie skończone — oznajmił Sokrates — na ile porcji dzielić?— Na dwanaście — powiedział szybko Skierka.— I Pimpuś do równego podziału? — oburzył się Sokrates.— I Pimpuś — poparł Skierkę kędzierzawy Piotrek.— Kto wykrył cud w koszu?Jadłbyś szynkę bez Pimpusia? Placka możesz mu nie dawać, bo on nie amator na słodycze.Takiej wesołej i sutej uczty nie było jeszcze jak Hades Hadesem.Wzgardzone jagły odstawiono w kąt, na półkę powędrował dynamit.Chłopcy wsuwali szynkę z bułkami, które przyniósł Pluton za pieniądze Wojtkowe.Nieoczekiwanie, wcześniej, niż zapowiadał, wróciłPiorun.Wyjazd w „teren” został odłożony na kilka dni, bo samochód nawalił i trzeba go było oddać do naprawy.Znowu hałaśliwie, z wybuchami śmiechu, opowiedzieli mu o cudzie.Zastanawiali się, skąd szynka w koszu, ale nikt nie wpadł na właściwy domysł.Zwolennicy cudu triumfowali.Po kolacji Wojtek podszedł do Pioruna.— Masz czas? Chciałbym z tobą pogadać.— Chodźmy na powietrze — odparł Piorun.— Zaczekaj, wezmę tylko papierosy.I wciągnę sweter, bo wieczór zapowiada się chłodny.Tobie też przyda się coś cieplejszego.—I zarzucił Wojtkowi na ramiona swoją kurtkę.W tej chwili wszedł do izby Bronek.Zauważył resztki uczty na stole i jedną, nie ruszoną, na swoim talerzyku, porcję szynki z dwiema bułkami i kawałkiem placka.— Co to? — zapytał zduszonym głosem.— Jedz, Cerber.Prezent od Matki Boskiej.W moim koszu znalazłem, kapujesz? —powiedział podniośle Hefajstos.Wojtkowi wydało się, że Bronek zachwiał się i zbladł.Nie wyciągnął ręki do gościnnie podsuniętej porcji.— Nie mam apetytu — wykrztusił i podszedł do swego łóżka.Wojtek popatrzył za nim.Cerber wyciągnął spod łóżka drewniany kufer, otworzył, wtłoczył do niego ręcznik, szczotkę i dwie książki, które leżały na łóżku, przycisnął kolanem, zamknął.Zwinął koc w rulon, związał sznurkiem.— Co ty robisz? — zdziwił się Skierka.— Wyprowadzam się na Jagiellońską.Wynająłem samodzielny pokój na parterze —odpowiedział dumnie.Wprawdzie to nie był samodzielny pokój, tylko kąt w kuchni, i nie od zaraz, tylko od piętnastego, ale tak go wzburzył wypadek z szynką, że postanowił prosić właściciela, aby go przyjął natychmiast.— Wynajął garsonierę — powiedział Mirek-Apollo, wydymając wargi.— A co to takiego? — Skierka aż usta otworzył z przejęcia.— To, widzisz, wytworny apartament dla dżentelmenów — wyjaśnił Apollo wymawia-jąc „r” chrapliwie i nosowo, jak mówią prawdziwi arystokraci.Wydął przy tym policzki, że zrobił się pucołowaty jak Bronek.Chłopcy wybuchnęli śmiechem.Bronek mruknął ogólne ,,do widzenia” i wyszedł.Nie zatrzymywali go.— Patrzcie, nawet nie podziękował, żeśmy go tu przyjęli i gościli tyle tygodni — oburzył się Chochlik — a Pluton i Piorun to mu łóżko zbijali z desek.Gbur.— Łóżko przyda się dla Wojtka — zarządził Pluton.— Czyja to porcja oprócz Bronko-wej nie zjedzona?— Ryśka — odpowiedział Sokrates — nie było go również na śniadaniu.— Jeśli nie przyjdzie na noc, rano te obie porcje pójdą do podziału — zdecydowałPluton — a teraz, kto jeszcze nie odrobił lekcji, niech bierze się do książki, reszta spać albo na powietrze.Wojtek z Piorunem wyszli pierwsi.Odeszli kawałek dalej, aby nikt nie przeszkadzał w rozmowie.— Jak się czujesz? — zapytał Piorun, zapalając papierosa.— Nieźle.— Byłem w strachu o ciebie.Rano robiłem starania, aby cię przyjęli do szpitala polo-wego, na szczęście nie będzie to chyba potrzebne.— Z pewnością nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]