[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkanie, którego szukała było na parterze -dogodnie dla starców, złodziei i glin.Zadzwoniła, a później zastukała.Usłyszała szelest pod drzwiami.Ktoś ją lustrował przez wizjer.–Proszę otworzyć – komenda była ostra, neutralizowana przez głos.Takim głosem zwracała się do zamkniętego w sobie Kuby, jeżeli nie chciała go spłoszyć.Zamek zachrobotał.–Policja.Twarz kobiety po drugiej stronie progu miała niezdrowy kolor kości.–Wiem.Czekałam.–Proszę więc przyjąć moje kondolencje.–Zajmujecie się nim? Moim mężem? Anna mówiła spokojnie, cicho, wyraźnie.–Pani mąż nie żyje.Niedługo będziemy mogli pokazać pani ciało – słowa goniły starą kobietę, która zniknęła w głębi mieszkania, wykonując wcześniej zapraszający gest ręką.Annę uderzył kontrast pomiędzy zadbanym i jakimś takim inteligenckim wyglądem kobiety, a stanem mieszkania.Pokoje z gołym, odłażącym linoleum, pachnące moczem i stę-chlizną.Sprzętów niewiele, za to książek mnóstwo.Pracowicie ułożona biblioteka.–Mąż interesował się powojenną historią Polski – rzuciła tonem wyjaśnienia.Annę zmroziło to łagodne przejście od zaginionego do martwego męża.Nie umknęło też jej uwadze, że książki są nie tylko zakurzone, ale przede wszystkim dość wiekowe.Same starsze wydania, żadnych nowych Grossów itd.Dziwne jak na miłośnika.–Podobno był chory.–Ostatnio czuł się zaskakująco dobrze.To znaczy fizycznie.Był pobudzony…–Nie zgłosiła pani zaginięcia.Dlaczego? Nie bała się pani o męża?–Jesteśmy małżeństwem od pięćdziesięciu lat, nieraz zdarzało się, że wychodził… I wracał.Kiedyś kupienie zapałek zajęło mu dwa miesiące.Czasem absorbowała go jakaś pani.– Mroczkowa usiadła na jednej z kanap.Druga była przesunięta pod przeciwległą ścianę.Anna skojarzyła, że jej dziadkowie mieszkali bardzo podobnie.Pięćdziesiąt lat.Która to rocznica? Złoto? Medal za siłę miłości czy przyzwyczajenia?–Pani nie ma męża, pani komisarz? – Nie.–To mnie pani nie zrozumie.W dzienniku powiedziano…–A więc ogląda pani wiadomości?–Od czasów pierwszego rubina.Teraz mamy Jowisza.Dobrze odbiera… W dzienniku powiedzieli, że mojego męża wyrzuciła Wisła.Utonął?Anna czekała jak dobry reporter.Jak dobry glina.Ludzi przeraża cisza.Pauza kojarzy im się paskudnie.Ale tu wszystko rozbiło się o spokój wdowy.–Był taki depresyjny.Całe życie niezadowolony.Może wojna… Po wojnie to był już zupełnie inny chłopak.Powinnam była do was zadzwonić… Czasem się odgrażał, że skoczy z mostu.A wody się nie bał… Złapała się za pierś na wysokości serca, pochyliła do przodu.–Źle się pani czuje? To serce? Zadzwonić po lekarza?–Pójść po sąsiadkę.To wystarczy.Zresztą zaraz będzie lepiej.Anna stała niezdecydowana, czy iść po sąsiadkę czy jednak zadzwonić po pogotowie, ale po krótkiej chwili stara kobieta usiadła znowu normalnie z przepraszającym za kłopot półuśmiechem.–Już w porządku.Nie musi się pani niepokoić.Pytała pani…–Nie mają państwo dzieci? Pokręciła przecząco głową.–Przyjaciół?–Mąż miał znajomych w zajezdni, był motorniczym… Ale kiedy poszedł na emeryturę, kontakt się urwał.–A pani przyjaciele?–Mąż był moim przyjacielem.–Pomimo tego, że znikał?–Powinnaś dziecko wyjść za mąż.Później kobieta zapatrzyła się w okno i przestały do niej docierać słowa pani komisarz.Anna pokonała śmierdzący korytarz i wyłowiła z drzwi obok starą kobietę w lokówkach.Mały, czarny terier poszczekiwał, obskakując jej nogę.–To ja dzwoniłam.Ja dzwoniłam na policję.Tyle, że ja rozmawiałam z mężczyzną.I co? Miałam rację?–Miała pani – powiedziała Anna.– Teraz proszę iść pocieszyć sąsiadkę.Wrócę tu z patrolem i spiszemy zeznania.–Od razu oddam jej garnek.Jej mąż znowu podrzucił.Z zupą, jakby myślał, że mieszkam w lodówce.–Proszę iść do niej.Szelig czekał oparty o maskę samochodu.–To ona.Jego żona.Myśli, że popełnił samobójstwo.Jaksię dowie, że to morderstwo, pewnie jej ulży, że można zorganizować katolicki pogrzeb… – Anna jednak nie widziałażadnych krzyży.Tylko te książki.Nie było też zdjęć,obrazów, luster, wiszących półek.Powinna była zajrzeć dokuchni.Ale zrobi to później.– Jej sąsiadka… – spojrzała natwarz Szeliga i przerwała.– Coś się stało?–Dzwonili z komendy.Tomasz Wilk przyznał się przed chwilą do morderstwa.Twierdzi, że to on zabił Mroczka.–Utopił?–Nie utopił.Zabił.–Musimy go przesłuchać.Od razu.Zadzwoń, niech przyślą tutaj kogoś do spisania zeznań.Uprzedź ich, że wdowa jest w szoku.–Pani profesorowa?–Mroczek nie był profesorem.–To kim?–Motorniczym.14.Dwie prawdy, sprzeczne ze sobą: „W tej pracy nie można się angażować"; „Tej pracy nie można wykonywać bez zaangażowania".Anna Hwierut chciała być kimś innym.Sama jednak nie wiedziała kim.Kiedy wracali na komendę zaczął sypać śnieg.Wreszcie, pomyślała irracjonalnie Anna patrząc na mokre płatki przyklejające się do szyby.Sprzątaczka będzie pewnie innego zdania – traktory policyjnych butów już zdołały nieźle nabrudzić w holu.Nieliczni petenci, wiercąc się na niewygodnych krzesłach patrzyli ponuro na rozpuszczające się brunatne plamy.Śnieg w mieście nigdy nie jest czysty.Ze zdumieniem ujrzeli Pietrzaka, który w samej koszuli z podwiniętymi rękami kręcił się wokół komputerów na recepcji.Jego dorosły syn był informatykiem, ale czyżby te umiejętności przeszły na seniora przez osmozę? Dostrzegł ich i pomachał, unosząc kciuk.–Ty czy ja? – zapytał Wojtek, kiedy przeciskali się wąskim, zagraconym korytarzem.–Ty – odpowiedziała po chwili namysłu.Na stole w pokoju przesłuchań stał stary magnetofon,obok leżał nowoczesny cyfrowy dyktafon w kolorze złota… Udoskonalamy nowe metody nie rezygnując ze starych, przeszło przez myśl Annie.Nie było stenotypistki, później wszystko przepisze, a oskarżony pokwituje swoją spowiedź podpisem…Tomek Wilk wyglądał jak ktoś, komu wielki kamień spadł z serca.Na bladą twarz wróciły mu rumieńce, a w dłoniach pewnie trzymał kubek z parującą kawą.Oto nawrócony grzesznik.Annie powinno się to spodobać, a nie spodobało.–Czy twój ojciec cię dotykał? – wypaliła.Wojtek spojrzał la nią z niesmakiem; przecież to on miał rozpocząć przesłuchanie.Tomasz odpowiedział spokojnie:–Tak.Bicie jest dotykiem.–Czy rozumiesz co będzie dalej? Jeśli złożysz formalne przyznanie się do winy? Mówimy o popełnieniu morderstwa, chyba że prokuratura…–Tak, zabiłem tego starego gościa.–Nazywał się Mroczek.Waldemar Mroczek.–Zabiłem tego faceta.–Czy to ten mężczyzna? – Anna podsunęła polaroidy.–Tak.To on.–Dokonano okazania, a podejrzany rozpoznał na dokumentacji fotograficznej ofiarę – powiedziała spokojnie do magnetofonu.Usiadła wygodniej na krześle i spojrzała na Wilka.–Jak się poznaliście?–Poderwał mnie.To znaczy chyba ja go poderwałem, przed takim klubem na Wale Miedzeszyńskim.–Starszy pan, siedemdziesiąt osiem lat – Anna zajrzała w papiery – ugania się za małolatami po parkingach? Zamiast grzecznie spać?–Może wyszedł na spacer z psem, a reszta po prostu się wydarzyła?–Widziałeś jakiegoś psa?–Nie.–Waldemar Mroczek nie miał zwierząt.Miał za to żonę, bibliotekę i upodobanie do nocnych wędrówek.Zupełnie jak ty.Tak twierdziła twoja matka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]