[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jedwab próbował poruszyć stopą, ale uniemożliwił mu to gips.– Nie sądzę.Krew parsknął.– Piżmo, sprowadź tu Żurawia.Kiedy za rządcą zamknęły się drzwi, Jedwab zapytał:– Czy zawsze masz pod ręką lekarza?– Staram się – odparł Krew, odstawiając szklankę.– Miałem jednego przez rok, ale do niczego się nie nadawał.Następny był neurochirurgiem, pracował u mnie tylko przez kilka miesięcy.Później długo szukałem, aż wynalazłem Żurawia.Jest u mnie.– urwał, licząc w pamięci –.prawie od czterech lat.Zajmuje się, naturalnie, moimi ludźmi, a trzy razy w tygodniu jeździ do miasta, gdzie dogląda dziewcząt.To spora wygoda i oszczędność.– Dziwi mnie, że tak uzdolniony lekarz.– zaczął Jedwab.– Pracuje dla mnie i zajmuje się kurwami? – Krew ziewnął.– Paterę, zapewne gdy wrócisz do miasta, pokażesz nogę lekarzowi.Zapłacisz mu?– Jak tylko będę mógł.– A więc najprawdopodobniej nigdy.A pracując dla mnie, Żuraw otrzymuje regularnie pensję.Nie musi uprawiać dobroczynności, a czasami dziewczęta, powodowane wielkodusznością, wynagradzają go na swój sposób.Chwilę później pojawił się lekarz w towarzystwie Piżma.Niedawno Jedwab widział żurawia na rysunku i choć nie przypominał sobie, w jakich okolicznościach rycina trafiła mu w ręce, wiedział, że imię doktora zakrawa na szyderstwo.Niski, zażywny lekarz w takim samym stopniu nie przypominał wysokiego, smukłego ptaka, w jakim patere wspaniałej, lśniącej tkaniny, od której nazwała go matka.Krew wskazał Jedwabia.– Składałeś go.Kiedy wydobrzeje? Lekarz potarł w zafrasowaniu brodę.– Co ma pan na myśli, mówiąc „wydobrzeje”? Kiedy będzie chodzić w miarę sprawnie i bez kul?Krew zawahał się.– Powiedzmy, szybko biegać.– Trudno przewidzieć.To w wielkim stopniu zależy od jego cech dziedzicznych, o których zapewne nic nie wie, i od ogólnej kondycji fizycznej.Mogło być gorzej, ale on jest młody.– Doktor Żuraw odwrócił się do Jedwabia.– Stań prosto, proszę.Skoro już jako tako przyszedłeś do siebie, chcę cię dokładnie osłuchać i zbadać.Uniósł podartą tunikę Jedwabia, przyłożył ucho do jego klatki piersiowej, kilkakrotnie uderzył w plecy.Za trzecim uderzeniem Jedwab poczuł, że za pasek pod splotem liny lekarz wsuwa mu coś twardego i zimnego.– Powinienem był przynieść instrumenty.Proszę zakasłać.Nie posiadający się wprost z ciekawości Jedwab odkaszlnął.Poczuł kolejne uderzenie w plecy.– Doskonale.Proszę jeszcze raz zakasłać, tym razem mocniej.Zakaszlał najgłośniej, jak zdołał.– Wyśmienicie.– Doktor Żuraw opuścił tunikę Jedwabia i wyprostował się.– Naprawdę wyśmienicie.Jesteś okazem zdrowia, młody człowieku, chlubą Vironu.– Tembr jego głosu zmienił się prawie niedostrzegalnie.– Ktoś tam w górze darzy cię sympatią.– Żartobliwie wskazał wymyślny frez na suficie, przedstawiający Molpe toczącą z Phaeą spór o jakieś głupstwo.– Zaślepiona uczuciem do ciebie bogini.Jedwab siadł z powrotem w fotelu.Nie było wygodnie, gdyż w kręgosłup uwierał go twardy przedmiot.– Jeśli twój pracodawca nie da mi wystarczająco długiego terminu, nie zdążę odczuć sympatii bogów.Doktor Żuraw uśmiechnął się.– Jak długo? – Krew niecierpliwie odstawił głośno szklankę na stolik.– Ile czasu minie, zanim noga znów będzie całkiem sprawna?– Pięć do siedmiu tygodni.Jeśli starannie zabandażuje stopę, biegać zapewne będzie mógł wcześniej.Ale wszystko zależy od odpowiedniego wypoczynku i zabiegów medycznych w trakcie rekonwalescencji.Stymulacja dźwiękowa złamanej kości i tak dalej.Jedwab chrząknął.– Nie stać mnie na gruntowne leczenie, doktorze.Mogę tylko kuśtykać i modlić się, by noga prawidłowo się zrosła.– Tu przecież nie będziesz przychodzić – burknął poirytowany Krew.– Mógłby pan wynająć jakiegoś specjalistę w mieście i.– zaczął doktor Żuraw.Rozzłoszczony Krew prychnął.– Powinniśmy go byli zastrzelić, nie mielibyśmy kłopotu.Na maciory Phaei, żałuję, że nie zabił się przy upadku.Nie życzę sobie żadnych kontaktów z jakimiś specjalistami.Podczas wizyt w tamtej części miasta sam będziesz go odwiedzać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]