[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słysząc hałas, chłopcy pobiegli za mną.Wyglądalina zaniepokojonych.Na szczęście nic się nie stłukło.- Nic ci się nie stało? - zapytał Angus i podał mi rękę.Rumieniąc się zewstydu, podniosłam się z podłogi.236R S- Uspokój się - szepnął, nie wypuszczając mojej dłoni z uścisku.-Przecież to tylko my.Pamiętasz mnie? Jestem całkiem miłym facetem, chociażNash bywa czasem nieco zwariowany.- Chyba masz rację - przyznał Nash.- Jestem pewien, że kolacja będzie wspaniała.Reszta przyjdzie znaczniepózniej, więc może obaj nalejemy sobie po drinku, a ty w tym czasieprzebierzesz się, umalujesz i wrócisz do nas jak motyl.- Czy będziesz wtedy udawał, że jestem kimś innym?- Skoro sobie tego życzysz.Zostaw te płaszcze.Sami się wszystkimzajmiemy.Zmykaj.Wskoczyłam pod prysznic.Robiłam wszystko z podwójną szybkością.Włożyłam szarą jedwabną kieckę i trochę się popacykowałam.Dwadzieścia pięćminut pózniej mogłam pokazać się ludziom.Fran i Alexa nadal nie było.Weszłam do salonu.Na mój widok chłopcy zaczęli bić brawo.Zachowalisię naprawdę wspaniale.Wyjaśniłam im, na czym polega mój problem.- Nie sądzicie, że powinnam zadzwonić na policję? - spytałam.- Nie.Gliny przyjmują tego rodzaju zgłoszenia dopiero po czterdziestuośmiu godzinach - powiedział Nash.- Co takiego?!- Nie chcą nawet słuchać, jeśli od zaginięcia nie upłynęło czterdzieściosiem godzin - wyjaśnił Angus.- Wcześniej zakładają, że delikwent poszedł wtango.Wcale mnie to nie pocieszyło.- Uważasz, że oni coś kombinują? - spytał Nash.Angus zmarszczył brwi.- Nienawidzą się nawzajem - wyjaśniłam.- I właśnie dlatego tak mnie tomartwi.Poczłapałam do kuchni i wróciłam z butelką wina.- Prawdopodobnie wpadli gdzieś na piwo, żeby nie musieć ci pomagać -próbował zgadywać Angus.237R SUznałam, że to bardzo możliwe.Poczułam ulgę i jednocześnie złość.- Pewnie masz rację.Czasem zachowują się jak para rozkapryszonychblizniąt.Natychmiast przestałam opychać się orzeszkami pistacjowymi, jakbynagle zrobiły się trujące.Ktoś zadzwonił do drzwi.- Chryste, a to co znowu? - spytał Nash.- Otworzę - powiedziałam.Miałam nadzieję, że to Fran i Alex, i że uda mi się ich ochrzanić.Ale naprogu stała Mookie.Wyglądała na wygłodzoną i przemarzniętą do szpiku kości.- Cześć! Wejdz! - zaprosiłam ją do środka.- Dzięki! Tak się cieszę! Och, te południowe dzielnice Londynu.Wiesz,mam przyjaciół w Chelsea, ale zazwyczaj nie zapuszczam się aż tak daleko.- Rozumiem - odparłam, biorąc od Mookie jej elegancką kurtkę.Zachichotała.- Jestem bardziej przyzwyczajona do Kensington niż do Kennington! -oświadczyła wesoło.Zaśmiałam się razem z nią.- Wiesz co, Mookie, jesteś naprawdę zabawna - stwierdziłam.Natychmiast przestała się śmiać.- Naprawdę tak uważasz?- Nie - odparłam.Mookie znów zaczęła skręcać się ze śmiechu, choć tym razempowiedziałam prawdę.Wprowadziłam ją do salonu.Angus i Nash byliniewidoczni - zasłaniał ich stół.- O Boże! Czyżbym przyszła pierwsza? Jestem zażenowana.To takieupokarzające.Myślałam, że kwadrans po ósmej będzie najbardziej odpowiedniąporą, ale najwyrazniej się pomyliłam.O Boże! Coś takiego może zdarzyć siętylko w Szwajcarii.238R S- Nic się nie stało, Mookie - uspokajałam ją łagodnie.Chłopcy pomachalido niej z kanapy.- Czego się napijesz? - spytałam.- Poproszę o martini.O kurczę! Linda miała wprawdzie doskonale zaopatrzony barek, alewypiliśmy całą wódkę i na pewno nie było tam martini.- Och, gdybyś mogła w tej chwili siebie zobaczyć! Masz taki zabawnywyraz twarzy! - zawołała Mookie.Zaczynałam żałować, że ją zaprosiłam.W limuzynie wydawała mi sięfajna.- Proszę, kochanie! - powiedziała, wyjmując z torby słoik oliwek,ogromną butelkę absoluta i jakieś markowe martini.Nigdy jeszcze takiego niewidziałam.- Zawsze jestem przygotowana na wszystko - oświadczyła.- Masz,kochanie, lemoniadę? I lód? Przytaknęłam, oszołomiona.Znowu zaczynałam jąlubić.- Czy ktoś jeszcze ma ochotę na drinka? - zapytała.Chłopcy twierdzącokiwnęli głowami.Zaniosłam butelki dokuchni.Mookie podreptała za mną.- Och, pozwól, że sama to zrobię - zaproponowała.- Jestem w tym dobra.Zostawiłam więc Mookie w kuchni i dołączyłam do obu panów.Ponownie sięgnęłam po pistacje, co oznaczało, że zaczynam się denerwować.Kiedy Mookie przyniosła martini, siedzieliśmy jak kury na grzędzie w zupełnejciszy.Czułam, że Angus boczy się na mnie za to, iż nie odpowiadałam na jegotelefony.- Czym się zajmujesz, Nash? - spytała Mookie.- Pracuję na platformach, złotko.- Wiertniczych?- Nie, kolejowych - odparł ze śmiechem.Nie miałam pojęcia, o czymmówi.239R S- Na platformach kolejowych? Naprawdę? - zdziwiła się Mookie.- Cotam jest do roboty?Nashowi zrobiło się jej żal.- %7łartowałem.Oczywiście mówiłem o platformach wiertniczych.Hej,Angus, słyszałeś, że jeden ze znanych magazynów ma zamiar poświęcić całynajbliższy numer Stonesom?- Nie - odparł Angus.- Jednak to prawda.To się nazywa wykorzystywanie ramoli"!Angus i Nash wybuchnęli śmiechem, ale ja nie bardzo wiedziałam, o cochodzi.Mookie pewnie też, bo wpatrywała się tępo w pustą przestrzeń.- Mój tatuś jest właścicielem jednej z tych platform - oświadczyła pochwili.- Wydawało mi się jednak, że mówiłeś.Na szczęście po raz kolejny rozległ się dzwonek.Wraz z Amandą iFraserem do mieszkania wpadł powiew mroznego powietrza, wypełniającwnętrze zapachem wspaniałych perfum i wirem śnieżynek, opadających z ichpalt.- Pada śnieg! - zawołałam.- To cudownie!- Raczej paskudnie - odparła Amanda.- Cześć, kochanie! Jak się masz?Przywitała się ze mną, cmokając powietrze tuż przy moim policzku.Chciałam odpowiedzieć: Jak zdrajca" - ale nie zrobiłam tego.Fraser uścisnął mnie.- Przepraszam, że przyczyniłem ci tyle kłopotu - szepnął.- Och, daj spokój! To wyłącznie moja wina! - zaprotestowałam wesoło,chociaż powinnam raczej powiedzieć: Nie ma sprawy".- Wejdzcie!- Nigdy wcześniej u ciebie nie byłam, kochanie - oświadczyła Amanda,po czym zdjęła płaszcz i rozejrzała się po mieszkaniu.- Nie byłaś, bo nie przyjęłaś mojego zaproszenia - przypomniałam jej.-Na moje urodziny.240R SUdając, że mnie nie słyszy, wkroczyła do salonu.Miała na sobieprzepiękną sukienkę w kolorze szampana, niezbyt wyszukaną, ale też nie takąznów prostą.Jej barwa doskonale podkreślała złocisty kolor włosów Amandy.Nash i Angus wstali, żeby się przywitać.Obdarzyła ich królewskimskinieniem głowy i cmoknęła Mookie, która natychmiast ruszyła do kuchni,żeby przygotować następne drinki.Niech ją Bóg błogosławi.- Wszyscy obecni? - spytała Amanda.- Hmmm.nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]