[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jedno jest królestwo w niebiesiech.- głośno powiedział ubrany od stóp do głów nabiało mężczyzna o długich siwych włosach i przerazliwie szczupłej twarzy, wchodząc międzyostatnie rzędy pustych ławek.- Czyż nie tak mówi Biblia?Wierni jak na komendę odwrócili głowy ku idącemu nawą przybyszowi.OtwierającyPismo Zwięte kapłan zamarł z uniesioną do błogosławieństwa ręką, patrząc z nieskrywanymzaskoczeniem na zbliżającą się do ambony postać.W kompletnej ciszy każde zderzeniepodkutych obcasów z marmurem posadzki brzmiało w uszach zgromadzonych niczymuderzenie kowalskiego młota.- Dlaczego zatem, miast wspólnie głosić chwałę Zbawiciela, rozłupujecie wciążKrólestwo Chrystusowe na kolejne, niewiele różniące się od siebie odłamki? - zapytałprzybysz, a głos miał mocny, donośny, choć zarazem bardzo spokojny.Zgromadzeni w świątyni widzieli go teraz lepiej.Orli, wydatny nos.Zrytązmarszczkami wychudłą twarz.Pokryte dwudniowym, ale rzadkim zarostem zapadłe policzki.I oczy.Niesamowite, lśniące i tak niebieskie jak królestwo, o którym mówił.Mężczyznazatrzymał się przy pierwszych ławach.Przyklęknął ostrożnie na jedno kolano i przeżegnał sięzamaszyście, pochylając głęboko głowę.- Dla srebrników to czynicie, jak Judasz? - zadał kolejne pytanie, powstając zironicznym uśmiechem na szerokich ustach.- A może dla chwili złudnej władzy?- O kim.mowa? - wyjąkał zaskoczony proboszcz.W jego głosie dało się wyczućniepewność i zbyt twardy jak na te strony akcent.- O ludziach, którzy przybijają do wrót świątyń karteluszki ze swoimi prawami -odparł spokojnie nieznajomy.- O przepełnionych grzechem pychy sługach bożychbuntujących się przeciw władzy innych, nie mniej godnych pogardy kapłanów.O chciwychwyznawcach bożka mamony, opływających w luksusy pośrodku morza biedy.O fałszywychautorytetach moralnych wyprowadzających swoimi postępkami wiernych ze świątyń.O tychwszystkich, którzy zwą siebie protestantami, prawosławnymi, katolikami, choć tak naprawdę,jako dzieci tego samego Boga, zwać się powinni jedynie chrześcijanami.Mówiąc to, nie spojrzał nawet na ambonę, przyglądał się za to uważnie siedzącymwokół niego ludziom.Wierni bali się spojrzeć mu prosto w twarz, ale gdy odwracał wzrok,niepokojącego starca śledziły dziesiątki par oczu.Czuł te spojrzenia na plecach.Palące, pełnelęku, ale jeszcze nie nienawistne.Na chwilę zapadła absolutna cisza.- Dlaczego przeszkadza pan w odprawianiu nabożeństwa?! - Tym razem pytanie zambony padło ostrzejszym tonem.- Za kogo się pan uważa.?Ktoś zakasłał w jednej z ostatnich ław po prawej.Ktoś inny natychmiast go uciszyłprzeciągłym syknięciem.- Wiesz, kim jestem.Wy też wiecie.- Mężczyzna zatoczył koło, rozłożonymirękami wskazując na ławy.- Choć nie chcecie w to jeszcze uwierzyć.- Bluznisz! - krzyknął ksiądz, opierając się dłońmi o rzezbioną balustradę.OtwartaBiblia popchnięta jego wydatnym brzuchem zsunęła się z podpory i szeleszcząc kartami,poleciała wprost w wyciągnięte dłonie mężczyzny w bieli.- Ja bluznię? - Przybysz roześmiał się i delikatnie wyprostował zagięte strony.- Nie masz prawa.- zaczął proboszcz, lecz nie dokończył.Zatrzaśnięta z hukiem Zwięta Księga nie tyle zagłuszyła jego słowa, ile wcisnęła muje z powrotem do krtani.Głos przybysza wydawał się teraz niemal szeptem, ale nie było wkościele osoby, która by nie drgnęła, gdy rozległy się wypowiedziane z wyrazną pogardąsłowa:- A jakie ty masz prawo do bycia pasterzem tej trzody, po tym, co stało się wKrzydlicach, Morągu, Piasecznie, Stalowej Woli? Czy twoje owieczki wiedzą, dlaczegoopuszczałeś tamte parafie nocą, po kryjomu, nierzadko w asyście ochrony.?Nalana twarz kapłana spurpurowiała, zsiniała niemal, oczy wyrażały najpierwbezgraniczne przerażenie, ale po chwili górę wzięła nienawiść, kąciki ust zadrgały nerwowo.Mierzyli się wzrokiem.Kapłan i nieznajomy.- Ty urbanowa, komunistyczna gnido.- wysyczał wreszcie ksiądz, a jego twarzpojaśniała.- Tak, już wszystko rozumiem.To on cię nasłał! Najpierw kłamliwie opisał, ateraz.- Ten, który mnie przysyła - odpowiedział spokojnie mężczyzna w bieli, przyciskającBiblię do piersi - nie ma nic wspólnego z wymienionym przez ciebie człowiekiem.- Tak, tak.Już ja doskonale wiem, skąd przychodzisz i kto ci płaci! - Proboszcztryumfalnie wskazał palcem smutno się uśmiechającego mężczyznę.- Ale mnie tak łatwo nieprzestraszysz, komuchu! Solą w oku wam stoimy, bo ludzi nie dajemy ogłupiać i ograbiać wbiały dzień!- A propos ograbiania.- przerwał mu bezceremonialnie człowiek w bieli.- Tastarowinka, którą namaściłeś przedwczoraj, miała całkiem sporo oszczędności w szafie.Chyba jeszcze nie zdążyłeś ich wpłacić na to konto w City Banku, z którego finansujesz.- Kłamca! Oszczerca! - wydarł się kapłan.Spojrzał błagalnie na swoich parafian,rozkładając ręce w papieskim geście.- A wy co tak siedzicie i patrzycie, kiedy waszegoproboszcza prowokatorzy poniewierają?Przybysz spojrzał z rozbawieniem na ławki, w których paru mężczyzn zaczęło sięnerwowo kręcić.Trzech właśnie wstawało, zachęcanych kolejnymi wezwaniami kapłana.Siwy wskazał palcem najbliższego z nich.Ubrany w wyświechtany śliwkowy garnitur,pamiętający zapewne wczesnego Gierka, był niższy od niego o głowę i znacznie grubszy.- A kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.- powiedział, patrząc prostow zmrużone, zimne oczy w kolorze stali.Na wysokim czole wskazanego mężczyzny, mimochłodu panującego w świątyni, pojawiły się krople potu.Spływały szybko, niknąc gdzieś wkrzaczastych brwiach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]