[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z miasteczka do stacji było niespełna trzy kilometry,na stacji zaś, przypomniawszy dawne wskazówki Amerykańca, Murek bez większych trudno-ści ulokował się na lorze i tak towarowym pociągiem dojechał do Warszawy.Przez ostrożność nie poszedł na nocleg do żadnego ze schronisk.Przespał się w stajni uznajomego dorożkarza, nazajutrz zaś ruszył na miasto, by znalezć zarobek.W halach Nirow-skich niespodziewanie spotkał Cipaka i dowiedział się odeń, że istotnie policja po domachnoclegowych szukała człowieka przezwiskiem Trzewik, lecz już się uspokoili.Cipak radził Murkowi wrócić do noszenia śmieci, poinformował go też o robocie na Sie-kierkach, gdzie sypano wał przeciwpowodziowy i płacono niezle.Istotnie Murek znalazł tam zarobek na kilka dni, potem wyszukał sobie coś bardziej stałe-go w składzie desek na Sielcach, co było o tyle dogodniejsze, że można było sypiać w szopie.Już w trzy tygodnie pózniej mógł wysłać Karolce czterdzieści złotych i sprawić sobie naWołówce dobre buty na podwójnej podeszwie.Któregoś dnia świątecznego przypomniał sobie obietnicę daną pannie Mice Bożyńskiej i wybrałsię na %7łoliborz.Drzwi otworzyła mu mała, brzydka brunetka, chuda i jakby trochę garbata. Miki nie ma powiedziała. Ale proszę wejść i poczekać.Niedługo wróci.Powiesił czapkę na wieszaku i usiadł przy stole, na którym leżała otwarta książka.134 Niech pani czyta odezwał się. Nie przeszkadzam. Nic pilnego złożyła książkę. Pan pewnie jest doktorem Murkiem? Tak.Wyciągnęła doń rękę: Nazywam się Kosicka. Winieniem pani wdzięczność za to, co pani przepisywała dla mnie.Machnęła ręką. Drobiazg.Tylko szkoda było wysiłku.Na pewno nic nie pomogło? Nic potwierdził. Z góry wiedziałam.I przyznam się, że nie mogłam zrozumieć pana. Pod jakim względem? A no, że pan po tylu doświadczeniach, po doznaniu tylu krzywd i niesprawiedliwości odnich, jeszcze patrzy im na ręce.Po nich niczego nie można się spodziewać.Murek uśmiechnął się złośliwie: A po kim?Panna Kościcka nie odpowiedziała. Po kim się mam czego spodziewać? powtórzył Murek. Nie po obcych przecie spojrzała mu w oczy nie po wrogach.Tylko po swoich.Pan.pan jest synem chłopa? Tak? Tak. Zazdroszczę tego panu westchnęła moi rodzice żyli z cudzej pracy, a pan nie ma nasobie tej plamy. Jak to plamy? zdziwił się szczerze. To przecież jasne.Cóż może być podlejszego niż pasożytowanie na cudzym trudzie, nacudzym pocie.Wyzysk! A któż ma większe prawo do upomnienia się o należne mu miejscena świecie niż ten, który przez szereg pokoleń był haniebnie wyzyskiwany! To jest najlepszydyplom szlachecki!Murek zastanowił się: Powiedzmy.Ale mała stąd satysfakcja.Upoważnia najwyżej do zdychania z głodu. W ustroju kapitalistycznym i faszystowskim tak. A pani jest komunistką? zapytał.Zmarszczyła brwi i odpowiedziała śmiało: Jestem i nie myślę zapierać się tego.Zwłaszcza przed panem. Dlaczego zwłaszcza? Bo już od dawna chciałam pana poznać i pomówić z panem o tych sprawach.Przepisy-wałam pański życiorys i jestem przekonana, że to karygodna zbrodnia, że pan się marnuje.Syn chłopski, jednostka z wyższym wykształceniem, z charakterem.Potrzeba takich ludzi.Czy pan nigdy nie interesował się ruchem komunistycznym?Murek zaśmiał się: Owszem, ale nie ucieszy to pani, bo o tyle interesowałem się, że czytując sprawozdania zprocesów uważałem, że zbyt małe kary sądy nasze dają komunistom.Machnęła ręką: Ach, nieuświadomienie.To tylko świadczy o tym, że nie znał pan ideologii komuni-stycznej.Czytał pan Marksa? Nie. Ani Lenina?.Nawet żadnych broszur?.No, widzi pan! Jakże pan mógł ustosunkowaćsię mądrze do wielkiej idei, nie znając jej fundamentalnych podstaw.Jednak prawda ich igłówny sens jest oczywisty dla każdego trzezwo myślącego człowieka. Jakaż to prawda? zapytał poważnie.135 To, że wszystko co jest na świecie, cały dorobek, wszelkie bogactwa, wszystko to po-wstało z pracy.Zatem winno należeć do tych, co pracują, nie zaś do pijawek, pasożytów idarmozjadów.Zwiat jest własnością ludzi pracy, jest ich własnością wspólną.I tylko oni mo-gą stanowić prawa i obyczaje, tylko oni mogą rządzić, tylko oni mogą korzystać z tego, cowyprodukowali.Oni, to znaczy my.Pan i ja, a pan bardziej niż ja.Murek słuchał z natężoną uwagą.Nieraz i dawniej obijały mu się o uszy takie poglądy,lecz wówczas niejako automatycznie umieszczał je w przegródce z napisem: Frazesy i utopiedemagogii wywrotowej.Teraz zaś każde słowo znajdowało w nim oddzwięk.Kosicka przytym mówiła z zapałem i z mocnym przeświadczeniem.Mówiła o braterstwie ludzi pracy, orówności, o sprawiedliwości powszechnej.Mówiła o prawie własności, które jest najwięk-szym bezprawiem.O szczytnych celach walki w imię realizacji ideałów, o poświęceniu naj-zacniejszych i najlepszych, którzy w podziemiach pracują nad przygotowaniem nowegoustroju, który ogarnie całą ludzkość, zjednoczy wszystkich, wykluczy wojny i wyzysk i trwaćbędzie wiecznie.Mówiła o szczęściu budowania jasnej i pięknej przyszłości, o potężnej orga-nizacji ludzi ideowych.Urwała dopiero wtedy, gdy szczęk klucza w drzwiach wejściowych oznajmił powrót Miki.Panna Bożyńska stanęła w progu i nie mogła opanować wrażenia, jakie wywarł na niejniespodziewany widok Murka.Zaczerwieniła się i powiedziała dość bezsensownie: Już poznaliście się?I nieśmiało wyciągnęła rękę do Murka: Więc jednak pan nie gniewa się na mnie?. Za cóż miałbym się gniewać spokojnie odpowiedział Murek.Panna Kosicka zerwała się. Przyrządzę herbatę.Mika nie dosłyszała tego i nawet nie spostrzegła dyskretnego wycofania się przyjaciółki. I nie ma pan do mnie żalu? zapytała cicho. Skądże? Za co? Myślałam.Tak długo pana nie było.Ja wiem, że postąpiłam brzydko, nielojalnie, żepanu dałam te wycinki z gazet.I że przedtem ukrywałam przed panem swoje nazwisko.Alesama nie wiedziałam, co robić.Bo tak: gdybym powiedziała panu, że jestem kuzynką Niry,zapytałby pan o nią, a nie chciałam kłamać.Ja od dawna wiedziałam, że ona wyjechała ztamtym ohydnym człowiekiem.Ale gdybym otworzyła panu oczy na tę sprawę, mógłby panmnie posądzić o to, że ja kłamię, bo mi na tym zależy.Gdy jednak było już w pismach.Pannie ma pojęcia, jak mnie bolało to, że pan jest haniebnie oszukiwany przez istotę, która nigdy,słyszy pan, nigdy nie była warta jednego pańskiego palca.Ale byłam w rozpaczy, że pan minie daruje.Mówiła szybko, tak jakby od dawna ułożyła sobie, co mu ma przy pierwszym spotkaniupowiedzieć.Jej oczy wciąż zmieniały wyraz od niepokoju i obawy aż do czułości i gniewu.Wyglądała jakoś dziecinnie. Przeciwnie, winienem pani wdzięczność bąkał Murek.Wzięła go za rękę: Co tam. Ale powinien pan ją wyrzucić całkiem z pamięci.Ona nie zasługuje na to, by o niej my-śleć. Przejdzie machnął ręką. Tak, tak, przejdzie.I już nie mówmy o tym.Tyle jest na świecie rzeczy dobrych i pięk-nych.Mój Boże, czy pan wie, że ja co dzień, co dzień wystawałam tam, pod naszym dasz-kiem! Tak długo pana nie było!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]