[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konrad stał sięnagle bardzo odległy i ogromny.Jak gdyby stał na końcu świata, a zarazem bardzo blisko.Taodwrotność perspektywy, która zamiast oddalać zbliża, ten paradoks wyłączył mnie zewszystkiego, czym jest teatr w dniu premiery.Wchodząc na scenę byłem zdziwiony, że to ta-kie proste, naturalne i normalne.Zachowywałem się swobodnie.I wszędzie towarzyszył mijego wzrok.Konrada? Majakowskiego? Dopiero w przerwie, kiedy trochę znużony odpoczy-wałem w garderobie i zrozumiałem, że w świecie wskrzeszonym przez Konrada teraz będąmnie wskrzeszać, uczułem, jaki jestem bezsilny wobec tragedii, która nas spotkała.W sekun-dę przemknęły wszystkie sceny związane z tą naszą ostatnią pracą.Szloch.A moje nieszczę-ście pogłębione było tym, że Konrad nie znał tajemnicy jak to się stało, że zagrałem w jegoprzedstawieniu.Nigdy mu o tym nie powiedziałem.Nie byłem aktorem Teatru Narodowego.Pewnego popołudnia usłyszałem w telefonie głosdyrektora teatru, Adama Hanuszkiewicza: Chciałem ci zaproponować rolę w przedstawieniu112Swinarskiego.Reżyseruje Pluskwę, chce, żebyś zagrał Prisypkina.Ale nie mogę zaangażo-wać cię gościnnie. Odpowiedziałem, że się zastanowię i podziękowałem za telefon.Nie byłato dla mnie miła rozmowa.Od 25 lat pracowałem w Teatrze Współczesnym i trudno byłobymi podjąć decyzję, która zawierała się w tej propozycji.Nie odpowiedziałem Hanuszkiewi-czowi.Minął rok.Słyszałem o innych propozycjach obsady, lecz myślę, że Konrad nie chciałich zaakceptować, bo nie przystąpił do prób.Przypadkiem spotkaliśmy się nad morzem w Rumunii.Godzinami leżeliśmy na słońcu,rozmawialiśmy o teatrze, o polityce, o świecie.Plotkowaliśmy.%7łartowaliśmy.Wiele pytałemKonrada o jego plany, o nowe sztuki, które niedawno czytaliśmy; starałem się wybadać za-sady, którymi kieruje się w pracy.(Oczywiście powtórzył, że nie lubi aktorów, którzy mająpomysł na występ, a nie na pracę w zespole, w teatrze.) Pamiętam też, że zapytałem go o to,co myśli o naszej rzeczywistości, a on, rozbawiony, spojrzał na mnie i powiedział tak: Otrzymałem w naszym kraju za darmo wspaniałe wykształcenie.A teraz oddaję. I jegooczy rozbłysły kpiną.Może kpił z siebie? Był bardzo skromnym człowiekiem, ale miał po-czucie własnej wartości.Rozmawiałem przecież z reżyserem, który najwyższe utwory pol-skiej literatury przyswoił nowemu pokoleniu Polaków Dziady, Wyzwolenie, Klątwę, Fanta-zego, Nie Boską komedię.Miał prawo się uśmiechać.Wiele wtedy mówiłem o jego przedstawieniach.Był ciekaw mojej opinii.Pod koniec na-szego trzytygodniowego pobytu długo słuchał, gdy mówiłem o Dziadach i Wyzwoleniu,wreszcie powiedział mi, że chciałby, abym przeczyta na nowo Fantazego i porozmawiał znim: będzie robił film, ma już scenariusz.Wieczorem przyszedł do mnie raz jeszcze, napili-śmy się trochę koniaku, pożegnaliśmy się.Za parę miesięcy, kiedy wskutek nieprzewidzianych okoliczności znalazłem się w zespoleTeatru Narodowego, grając Gospodarza w Weselu Wyspiańskiego, Konrad zdecydował sięwystawić Pluskwę, obsadzając mnie w roli Prisypkina.Propozycję tę zakomunikowała midość sucho dyrekcja, nie wiedząc nawet, że tam, w Rumunii, nie padło ani jedno słowo oMajakowskim.Wystrzegaliśmy się bacznie jakichkolwiek aluzji i zobowiązań.Ale obserwo-waliśmy się pilnie, wiedząc dobrze, co nas ewentualnie na nowo połączy.Muszę się przy-znać: uwodziłem Konrada.Starałem się być tym, kogo on we mnie chciał zobaczyć.Mówiętu o tym po raz pierwszy.To była tajemnica, której on nigdy nie poznał.Ale w tej grze byłemuczciwy.Pragnąłem zbliżyć się do innego świata świata wyobrażeń i pracy niż ten, w któ-rym dotąd żyłem.Pragnąłem oczami Swinarskiego czytać Majakowskiego.Pragnąłem praco-wać z artystą na przekór tym, którzy mi chcieli w tym przeszkodzić.Kiedy rozpoczęliśmy próby, Konrad dał mi scenariusz Fantazego i prosił, bym w jego fil-mie zagrał Majora.Zagrałem Prisypkina. Tylko Prisypkina.To dziwne stale nad nim pra-cuję.I szczerze przyznaję, że niektóre rzeczy zaczynają teraz przychodzić do mnie po to,bym teraz właśnie je zrozumiał i umiał nimi żyć.Wciąż buduję tę rolę na nowo.I coraz lepiejrozumiem myśl Konrada, która tak niepojęta była dla ludzi zajętych pogrzebem, a nazajutrzpremierą.Praca z Konradem była niezwykle interesująca, choć bynajmniej nie była to praca ciągła istała.Konrad w tym samym czasie prowadził próby Hamleta w Krakowie, w Starym Teatrze,gdzie miał swój zespół, z którym był związany na stałe.To tam przecież powstały jego naj-większe przedstawienia, o których dziś mówi się jako o arcydziełach polskiego teatru powo-jennego.Tam miał swoich aktorów, którzy dzięki niemu, dzięki pracy z nim, stali się sław-nymi odtwórcami ról w wielkim repertuarze polskim i światowym.Dziś są rozproszeni lubjuż trochę inni.Wiem, że to bardzo dobrzy aktorzy, ale nie lubię ich oglądać w innych przed-stawieniach brakuje im już tego światła, którym opromieniała ich bliskość Swinarskiego,jego myśl i wizja.Odkrycia Konrada tworzyły zresztą nie tylko aktorów, ale i widownię.Naprzykład Hamlet: robił tę sztukę już w świecie, ale w Krakowie miała powstać wersja orygi-nalna, nowa.To, co było w tej wersji szokujące, burzące tradycyjne wyobrażenie, to w inter-113pretacji Swinarskiego dałoby się wyrazić jednym zdaniem: zamordowany król, ojciec Ham-leta, był złym człowiekiem.Sądzę, że takie zdanie elektryzuje nie tylko tych, którzy przed-stawienie Hamleta realizują, ale i tych, którzy je oglądają.Tak reżyserował widownię, zmu-szając ją do myślenia.Nie ma tu miejsca, by zastanawiać się nad tym, czym byłaby insceniza-cja Hamleta, gdyby ją Konrad dokończył.Wracając do Pluskwy Konrad przyjeżdżał na dwa, trzy tygodnie do Warszawy, wracałdo Krakowa, wyjeżdżał za granicę, gdzie w tym samym czasie realizował po raz kolejny Woyzecka Bchnera, powracał do Warszawy, pracował z Ewą Starowieyską, zatwierdzałprojekty, tłumaczył i wyjaśniał całe partie sztuki, ustawiał sytuacje.Kto nie zetknął się nigdyze Swinarskim, ten nie wyobraża sobie, jak potrafił on wpływać na otaczającą go rzeczywi-stość.Jak wszystko przy nim dojrzewało, rozkwitało.To, co mówił do zespołu, było bardzoskromne, ale jednocześnie potężne i monumentalne, ponieważ we wszystkim, co mówił, wid-niała jakaś ostateczność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]