[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z szerokich gestów wnioskowałem, że robi nam propozycje niedo odrzucenia: zapewne mieliśmy zostawić wszystko, czego sobie zażyczą, w tymmoże i dziewczynkę do zabawy , a oni darują nas dobrym zdrowiem.Jak znałemWiatr Na Szczycie, w odpowiedzi doradził, by tamten wsadził sobie swoje propozy-cje tam, gdzie nigdy słońce nie dochodzi.Zajmowałem pozycję bliżej środka kara-wany i miałem podjąć decyzję, kogo wesprzeć: Wiatr, Gryfa i Końca z przodu czyteż przesunąć się na tyły, gdzie pozycje zajmowali Stalowy, Promień i Wężownik.Zpiewak miał dylemat podobny do mojego.Winograd jedną ręką przytrzymywałszczura siedzącego mu na ramieniu, w drugiej dzierżył wodze zaniepokojonego,strzygącego długimi uszami muła.Rozglądał się nerwowo, nie wiedząc, co robić.Jednak w pewnej chwili czas na rozmyślania gwałtownie się skończył.Ban-dzior zamachnął się swoim pałaszem, celując w Hajga.Nie trafił tam gdzieprzed chwilą była głowa Wiatru, znalazł się brzeszczot miecza maga.Wiatr prze-puścił wrogie ostrze po klindze jak po naoliwionej prowadnicy.Szarpnął leciutkoi szpic pałasza wbił się w ziemię.Cóż, miał do czynienia jedynie z wieśniakiem,który uważał się za doskonałego szermierza.Impet ciosu sprawił, że zbój stra-cił równowagę, odsłonił się na moment, a Wiatr natychmiast chlasnął go tuż podżebrami.Mężczyzna zgiął się w pół, szeroko otwierając usta w niesłyszalnej skar-dze.Zanim jeszcze Wiatr wyciągnął ostrze, zobaczyłem, jak Nocny Zpiewak ruszamu na pomoc, w absurdalny sposób wyciągając przed siebie rękę, jakby te pięć124palców stanowiło grozną broń.Ja rzuciłem się na tyły, po to, by ujrzeć, jak Pro-mień błyskawicznie podrywa luk i pakuje strzałę w konkurencyjnego strzelca.Grotwbił się w pierś kusznika dokładnie na wysokości serca.Ten jednak, szczerząc ra-dośnie zęby, podniósł kuszę do ramienia.Drzewce strzały sterczało mu z mostka,przecząc wszelkiemu rozsądkowi i świadectwu wzroku.Prawie w jednej chwili wy-darzyły się dwie rzeczy: strzelec wypuścił z rąk kuszę i poderwał ręce ku oczom na czole i powiekach wykwitła mu krwawa pręga nakreślona przez zerwaną naglecięciwę; w sekundę potem niewidzialny płomień ogarnął go i zmienił w skręcony,nadpalony kawałek mięsa.Tuż przede mną Wężownik stał jak wryty, nie robiącabsolutnie nic.Bandyta już miał rozwalić mu głowę jak dojrzały melon, gdy Wę-drowiec zniknął, a cios trafił w próżnię.Ja za to trafiłem uderzenie prawiezdjęło rozbójnikowi głowę z szyi, ciepła krew bryznęła mi na twarz.Poczułemokropny, mdlący, słodko-słonawy zapach.%7łołądek podszedł mi do gardła i musia-łem kurczowo zacisnąć zęby, by nie wyrzucić z siebie jego zawartości.Zdążyłemjeszcze zobaczyć, jak trzeci z rabusiów usiłuje uciec, lecz pada pod ciężarem Poże-racza Chmur, który skoczył mu na plecy, obalił i wbił kły w kark, zabijając równiesprawnie jak kot zagryzający mysz.A gdzie czwarty? Gdzie czwarty? Nie mogłemskupić wzroku, więc gdy zobaczyłem stojące na drodze buty, myślałem, że oczymnie oszukują.Niestety, przekonałem się, że w butach tkwią także pozostałościnóg straszliwe świadectwo możliwości Wężownika.Wędrowiec stał przyciśnię-ty plecami do splątanych zarośli i wbijał w swe dzieło spojrzenie szaleńca.Z trudem odwróciłem głowę jakby w szyi ktoś osadził mi zardzewiały, opor-ny mechanizm.Na przedzie Wiatr, Koniec, Zpiewak i Gryf pochylali się nad czte-rema trupami.Zaniepokojone zwierzęta kręciły się w kółko i rzucały łbami.Wi-nograd je uspokajał.Srebrzanka powoli prostowała się w siodle dotąd osła-niała własnym ciałem dziecko.Jagoda miała błędne spojrzenie, jej wargi drżały.Chwiała się na grzbiecie muła, czepiała niezdarnie pakunków.Wyglądała na bli-ską omdlenia, więc oderwałem ciężkie stopy od ziemi, schwytałem wierzchowcaza uzdę, a drugą rękę podałem dziewczynie.Nigdy nie zapomnę jej wzroku rzu-ciła mi spojrzenie pełne obrzydzenia i obłędnego strachu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]