[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W istocie,Nieznajomy był przekonany, że trafił w dziesiątkę.Zanim zniknął wjakiejś tajemniczej misji, powiedział Samowi, że minerały znajdująsię w górze Rzeki, w odległości siedmiu mil.A jednak się mylił.Sama to jednocześnie i ucieszyło, i zezłościło.Był zły, ponieważminerały znajdowały się poza jego zasięgiem, ale cieszył się, żeEtycy również popełniają błędy.Ten fakt jednak w niczym nie pomagał ludziomuwięzionym na zawsze pomiędzy górami wznoszącymi się pionowona wysokość dwudziestu tysięcy stóp, w dolinie, której średniaszerokość wynosiła 9,9 mili.Pozostaną tam uwięzieni na lata, jeślinie całą wieczność, o ile Samuel Langhorne Clemens nie zbudujeswojego Parostatku.Sam podszedł do szafki z nie malowanego sosnowegodrewna i wyjął z niej butelkę z matowego szkła.Mieściła okołodwudziestu uncji burbona, oddanego przez ludzi, którzy nie pili.Wlał w siebie około trzech uncji, wzdrygnął się, parsknął, walnąłdłonią w pierś i odstawił butelkę.Uch! Nie ma lepszego sposobu narozpoczęcie dnia, szczególnie gdy człowiek zbudził się z koszmaru,który powinien był zostać odrzucony przez Wielkiego CenzoraSnów.Jeśli, oczywiście, Wielki Cenzor żywił choć trochę miłości iszacunku dla jednego ze swoich ulubionych marzycieli, SamaClemensa.Może Wielki Cenzor wcale go nie kochał.I tak wyglądałona to, że mało kto w ogóle kocha Sama.Musiał robić wiele rzeczy,których wolałby nie robić, aby zbudować swój statek.Była jeszcze Livy, jego żona na Ziemi przez trzydzieścicztery lata.Zaklął, pogładził nie istniejące wąsy, znów sięgnął doszafki i ponownie wyciągnął butelkę.Kolejne parsknięcie.Poczułnapływające łzy nie wiedział, czy spowodował je burbon, czywspomnienie Livy.Prawdopodobnie, w tym świecie złożonych sił itajemniczych wydarzeń oraz istot płacz spowodowało jedno idrugie.A także wiele innych spraw, o których tyłomózgowiepostanowiło go na razie nie informować.Wolało poczekać, ażprzodomózgowie się pochyli, zawiązując swoje intelektualnesznurówki, by kopnąć rzeczone przodomózgowie w zadek.Przeszedł po bambusowych matach i wyjrzał przeziluminator na lewej burcie.Na wprost, jakieś dwieście jardów dalej,pod koroną drzewa żelaznego, stała okrągła dwupokojowa chata,zwieńczona kopulastym dachem.W jej sypialni leży pewnie O1iviaLangdon Clemens, jego żona jego była żona a przy niejwysoki, chudy Savinien Cyrano II de Bergerac z bladymi policzkamii imponującym nosem.Szermierz, libertyn i człowiek pióra. Livy, jak mogłaś? spytał Sam. Jak mogłaś złamaćmi serce, serce Twojej Młodości?Minął rok, odkąd pojawiła się tu, a z nią Cyrano deBergerac.Sam był wstrząśnięty, bardziej wstrząśnięty niżkiedykolwiek w czasie siedemdziesięciu czterech lat spędzonych naZiemi i dwudziestu jeden w Zwiecie Rzeki.Teraz wrócił już dorównowagi.A raczej wróciłby, gdyby nie kolejny wstrząs,chociaż słabszy.Nic nie byłoby w stanie dorównać pierwszemu.Wkońcu nie mógł oczekiwać, że przez dwadzieścia jeden lat Livy niezwiąże się z żadnym mężczyzną.Była przecież znów młoda i piękna,wciąż namiętna, i nie miała żadnej pewności, że kiedykolwiek znówgo zobaczy.On sam żył z wieloma kobietami, i nie mógł od niejwymagać skromności ani wierności.Oczekiwał jednak, że kiedy goodnajdzie, porzuci swego towarzysza, tak jak małpa odrzucarozgrzany długopis.Jednak tak się nie stało.Ona kochała de Bergeraca.Od czasu, kiedy tamtego wieczoru wyłoniła się z mgiełRzeki, widywał ją prawie codziennie.Rozmawiali ze sobąuprzejmie, czasem udawało im się nawet przełamać dystans iżartować tak, jak robili to na Ziemi.Czasem, przelotnie, leczniezaprzeczalnie, ich oczy mówiły sobie nawzajem, że stara miłośćwciąż unosi się między nimi.Wtedy, czując, że nie może jużpowstrzymać tęsknoty tak jak kichnięcia, mówił sobie pózniej,śmiejąc się, mimo że do oczu napływały łzy, podchodził o krokbliżej, wbrew sobie, a ona cofała się pod opiekę Cyrana, jeśli akuratbył w pobliżu, lub, jeśli go nie było, zaczynała się za nim rozglądać.Każdą noc spędza z tym brudnym, niezgrabnym,wielkonosym, bladolicym, ostrogrdykim, ale barwnym,inteligentnym, przenikliwym, energicznym, utalentowanym,przerażającym Francuzem.Ropucha, zamruczał Sam.Wyobrażał gosobie, jak skacze, skrzecząc lubieżnie, w stronę białej, obrysowanejczarnym konturem, zaokrąglonej sylwetki Livy.Skacze, skrzeczy.Otrząsnął się.To na nic.Nawet kiedy w tajemnicysprowadzał tu kobiety chociaż niczego nie musiał ukrywać niepotrafił o niej zapomnieć.Nawet kiedy żuł gumę snów, nie potrafił oniej zapomnieć.Co najwyżej wypływała na zanieczyszczonenarkotykiem morze jego umysłu z tym większą siłą, popędzanawichrem namiętności.Stary, dobry statek, Livy białe żaglewydymane przez wiatr, wąski, zgrabnie zaokrąglony kadłub.Słyszał też jej śmiech, ten piękny śmiech.To byłonajtrudniejsze do zniesienia.Odszedł od okna i wyjrzał przez przednie iluminatory.Stałobok dębowego podestu i wielkiego koła sterowego swojegowymarzonego Parostatku, które sam wyrzezbił.Ten pokój był jego sterówką , a dwa pokoje za nim tworzyły teksas.Cały budynekznajdował się na stoku wzgórza najbliżej równiny.Tkwił nawysokich na trzydzieści stóp palach i można było do niego wejśćtylko po schodach lub trapie (żeby użyć terminologii marynarskiej)od strony prawej burty, albo przez iluminator, bezpośrednio zewzgórza za tylną kajutą teksasu.U góry sterówki znajdował się dużydzwon, według jego wiedzy jedyny metalowy dzwon na tymświecie.Kiedy zegar wodny w kącie pokoju wybije szóstą, Samuderzy w ten dzwon.Ciemna dolina powoli zacznie budzić się dożycia.16Mgła wciąż spowijała Rzekę i część brzegu, ale mógłdojrzeć wielką, grzybokształtną sylwetkę kamienia obfitości,przycupniętą półtorej mili dalej, na spadku równiny tuż nadbrzegiem wody.W chwilę pózniej dostrzegł maleńką łódz,wyłaniającą się z mgły.Dwie postacie zeskoczyły na brzeg,wciągnęły nań czółno, a potem pobiegły w prawo.Zwiatło porankabyło dość jasne, by Sam mógł je dostrzec, chociaż czasem tracił je zoczu, gdy przeszkadzały budynki.Po ominięciu dwupiętrowejfabryki ceramicznej, postacie pobiegły prosto ku wzgórzom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]