[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale kiedy ten ktoś ju\ się tam znajdzie, jak zdarzyło sięto nam wszystkim, pojmuje, \e dotarł do granicy Cienia albo do granic samego siebie- zawsze uwa\aliśmy, \e to synonimy.Teraz jednak.Teraz wiem, \e tak nie jest; teraz, gdy stoję i czekam u Dworców Chaosu mówiąc ci,jak to było, wiem, \e tak nie jest.Wiedziałem jednak ju\ wtedy, tamtej nocy w Tir-naNog'th, wiedziałem wcześniej, gdy walczyłem z koziogłowym w Czarnym KręguLorraine, wiedziałem owego dnia w latarni morskiej Cabry, po ucieczce z lochówAmberu, gdy spojrzałem na zniszczoną dolinę Garnath.Wiedziałem, \e jest coświęcej, \e czarna droga biegnie poza ten punkt.Prowadziła poprzez szaleństwo wchaos i wiodła dalej.Stwory, jakie nią podą\ały, przybywały skądś, ale nie były moimdziełem.Pomogłem im odnalezć przejście, ale nie pochodziły z mojej wersjirzeczywistości.Nale\ały do siebie, a mo\e do kogoś innego - to niewa\ne - i wybijałydziury w małej metafizyce, którą tworzyliśmy sobie przez wieki.Wkroczyły donaszego rezerwatu, były w nim obce i zagra\ały mu.Zagra\ały nam.Fiona i Brandsięgnęli poza wszystko i znalezli coś tam, gdzie nikt nie wierzył, by cokolwiekistniało.Grozba, jaką uwolnili była - na pewnym poziomie - niemal\e wartaotrzymanych dowodów: nie byliśmy samotni, a cienie nie były zabawkami w naszychrękach.I jakkolwiek odnosilibyśmy się do Cienia, ju\ nigdy nie mogłem patrzeć naniego w dawnym świetle.Wszystko dlatego, \e czarna droga wiodła na południe i biegła poza kraniec świata, naktórym musiałem się zatrzymać.Cisza i srebro.Odchodzę od poręczy, wsparty na kiju, poprzez okrytą mgłami,osnutą blaskiem materię niepokojącego miasta.Duchy.Cienie cieni.Obrazyprawdopodobieństwa.Mo\liwości spełnione i nie spełnione.Mo\liwościutracone.i odzyskane.Przejście przez promenadę.Postacie, twarze, wiele znajomych.O co im chodzi?Trudno powiedzieć.Niektóre wargi się poruszają, niektóre oblicza wykazująo\ywienie.Nie mają dla mnie słów.Przechodzę między nimi nie zauwa\ony.Tam.Jedna z tych postaci.Samotna, lecz wyczekująca.Palce rozplątują minuty,odrzucając je w przestrzeń.Twarz odwrócona, a chciałbym ją zobaczyć - to znak, \ezobaczę lub \e powinienem.Siedzi na kamiennej ławie pod sękatym pniem.Spogląda w stronę pałacu.Jej sylwetka wydaje się znajoma.Zbli\am się i widzę, \eto Lorraine.Nadal wpatruje się w punkt daleko za moimi plecami; nie słyszy, gdymówię, \e pomściłem jej śmierć.Mam jednak moc, by być tu usłyszanym.Tkwi w pochwie u mego boku.Dobywam Grayswandira, wznoszę go nad głową, gdzie blask księ\yca zdaje sięo\ywiać wyryte wzory.Wbijam go w ziemię między nami.- Corwinie!Ogląda się gwałtownie, a jej włosy lśnią czerwienią w blasku księ\yca.Jestzdziwiona.- Z której strony nadszedłeś? Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.- Czekałaś na mnie?- Oczywiście.Tak, jak mi kazałeś.- Jak się tu znalazłaś?- Na tej ławie.?- W tym mieście.- W Amberze? Nie rozumiem.Sam mnie przywiozłeś.Ja.- Jesteś tu szczęśliwa?- Wiesz, \e tak, póki jesteś ze mną.Nie zapomniałem jej równych zębów, śladu piegów pod jasną woalką skóry.- Co się stało? To bardzo wa\ne.Przyjmij na chwilę, \e nie wiem, i opowiedz owszystkim, co się zdarzyło po bitwie w Czarnym Kręgu, Lorraine.Zmarszczyła czoło.Wstała.Odwróciła się.- Pokłóciliśmy się - powiedziała.- Pojechałeś za mną, przepędziłeś Melkina irozmawialiśmy.Zrozumiałam, \e nie miałam racji, i wróciłam z tobą do Avalonu.Tam twój brat, Benedykt, przekonał cię, byś nawiązał kontakt z Erykiem.Nie dałeśsię udobruchać, ale coś ci powiedział i zgodziłeś się na zawieszenie broni.Przysiągł,\e nie zrobi ci krzywdy, a ty przysiągłeś bronić Amberu.Benedykt był waszymświadkiem.Pozostaliśmy w Avalonie, póki nie otrzymałeś jakichś chemikaliów, apotem ruszyliśmy w jakieś dziwne miejsca, gdzie odebrałeś niezwykłą broń.Wygraliśmy bitwę, ale Eryk le\y teraz, ranny - spojrzała na mnie uwa\nie.- Chceszzerwać to zawieszenie broni? O to chodzi, Corwinie?Pokręciłem głową i choć wiedziałem, \e to nierozsądne, wyciągnąłem ręce, by jąobjąć.Chciałem mieć ją przy sobie, mimo \e jedno z nas nie istniało, nie mogłoistnieć; a kiedy wąska przestrzeń między naszymi ciałami zostanie przekroczona,powiedzieć jej, \e cokolwiek się zdarzyło lub zdarzy.Wstrząs nie był zbyt silny, jednak straciłem równowagę.Le\ałem na Grayswandirze,a mój kij potoczył się na bok.Podnosząc się na kolana widziałem, jak kolor znika zjej twarzy, jej oczu, jej włosów.Wargi poruszały się wypowiadając widmowe słowa.Rozglądała się.Wsunąłem Grayswandira do pochwy, chwyciłem kij i wstałem.Spojrzenie Lorraine przeniknęło przeze mnie, uśmiech rozjaśnił jej twarz.Postąpiła okrok.Odsunąłem się i patrzyłem, jak podbiega do mę\czyzny, który właśnie sięzbli\ył, jak pada mu w ramiona.Dostrzegłem jego twarz, gdy pochylał się dopocałunku.szczęściarz z tego upiora, ze srebrną ró\ą u szyi.całował ją, tenczłowiek, którego nigdy nie poznam.srebro wśród ciszy i srebro.Odchodzę, nie oglądając się.Idę promenadą.Głos Randoma:- Corwinie, wszystko w porządku?- Tak.- Znalazłeś coś ciekawego?- Pózniej, Randomie.- Przepraszam.I nagle lśniące stopnie przed terenem pałacu.W góry i na prawo.Teraz powoli ispokojnie, do ogrodu.Widmowe kwiaty pulsują wokół, widmowe krzewywypuszczają pąki podobne do zamro\onych fajerwerków.Sans kolor, wszystkie.Naszkicowane tylko, stopniami intensywności blasku przyciągają wzrok.Tylko szkicemogą tu istnieć.Czy Tir-na Nog'th jest specyficzną sferą Cienia w rzeczywistymświecie, poruszaną impulsami id! Pełnowymiarowym testem skojarzeniowym naniebie, mo\e nawet systemem terapeutycznym? Jeśli to fragment duszy, to mimoblasku srebra noc jest bardzo ciemna.I cicha.Idę.Mijam fontanny, ławeczki, gaje, małe altany ukryte w labiryntach \ywopłotu.Mijam alejki, czasem kilka schodków, przekraczam mostki.Przechodzę obokstawów, wśród drzew, starych rzezb, z rzadka jakiegoś głazu, zegara słonecznego (czytutaj nazywa się: księ\ycowy?Kieruję się na prawo, po pewnym czasie okrą\am północne skrzydło pałacu, skręcamw lewo, na dziedziniec, nad którym zwieszają się balkony.Na nich kolejne widma, aponad nimi, za nimi, we wnętrzu.Przechodzę na tyły, tylko po to, by obejrzeć znowu tę część ogrodu, gdy\ jest pięknapod normalnym księ\ycem w prawdziwym Amberze.Kilka postaci.Stoją, rozmawiają.Oprócz mnie nic się tu nic porusza.I czuję, \e coś mnie ciągnie w prawo.Nie nale\y odrzucać darmowych przepowiedni,więc idę.Ku gąszczom wysokiego \ywopłotu i niewielkiej polance wewnątrz, jeślijeszcze nie zarosła.Dawno temu było tam.Dwie postacie przytulone do siebie.Odstępują w chwili, gdy zaczynam się odwracać.Nie moja sprawa, ale.Deirdre.Jedną z nich jest Deirdre.Wiem, kim będziemę\czyzna, zanim się jeszcze obejrzy.To okrutny \art owych sił, które rządzą tymsrebrem i tą ciszą.W tył, w tył, dalej od tego \ywopłotu.Biegnę, potykam się,wstaję, idę dalej, szybko.Głos Randoma:- Corwinie! Nic ci się nie stało?- Pózniej, do diabła! Pózniej!- Wschód słońca ju\ niedługo, Corwinie.Pomyślałem, \e ci przypomnę.- Uznaj, \e przypomniałeś.Szybciej.Czas tak\e jest snem w Tir-na Nog'th
[ Pobierz całość w formacie PDF ]