[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chyba nie mówisz serio.Pokręcił głową.- Wręcz przeciwnie.Jestem śmiertelnie poważny.Jamie zaczęła wiercić się w fotelu.Ulice robiły się coraz bardziej znajome.Byliteraz zaledwie kilka przecznic od Magnolia Lane.- Brad, zatrzymaj się.Zawracaj.To czyste szaleństwo.- Szaleństwem jest jedynie to, że przez tę wstrętną babę moja dziewczynkaprzez dwa lata była nieszczęśliwa.I nie próbuj mi wmawiać, że nigdy nie myślałaś otym, by wyrównać rachunki.- Wyrównać rachunki? O czym ty mówisz?- O tym, żeby odebrać to, co ci się słusznie należy.- Ale to nie należy do mnie.- Oczywiście, że tak.Sama przecież podarowała ci te kolczyki, zgadza się?- Tak, ale potem kazała mi je zwrócić.- Czyli zrobiła coś, do czego nie miała prawa.- Być może, ale.- W tym wypadku nie ma żadnego ale".Właśnie skręcili w Magnolia Lane.- Brad, proszę.Zatrzymaj się.Nie wolno nam tego robić.- Oczywiście, że wolno.Wolno nam zrobić wszystko, czego chcemy.- Ale ja tego nie chcę.- Co się z tobą dzieje, Jamie? Nagle straciłaś zapał do przygód?Nawet w tych ciemnościach dostrzegła w jego oczach rozczarowanie.- Nie, wcale nie o to chodzi.Po prostu.Brad zatrzymał niebieskiego thunderbirda o kilka domów przed numeremdziewięćdziesiątym drugim.- Zapomnij o całej sprawie - powiedział nagle.- Masz rację.To był głupipomysł.- 188 -SRGłębokie westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi, zadrżało na wargach iroztrzaskało się w zetknięciu z powietrzem.Prawie widziała, jak się rozprasza, jakbychciało uciec we wszystkich możliwych kierunkach.Co ten Brad sobie myślał, naBoga? Był przecież ekspertem od komputerów, a nie złodziejem, który w środku nocywłamuje się do cudzych domów.- Jedzmy już - poprosiła, z trudem zachowując spokój.- Wiesz, że chciałem to zrobić tylko dla ciebie - powiedział.- Wiem.Ale.- Ale.- Jesteś zmęczony i nie myślisz jasno.Rano będzie ci się wydawało, że to byłjakiś koszmarny sen.Dokładnie tak, uznała po chwili.Z pewnością to, co teraz przeżywała, niemogło dziać się naprawdę.Za chwilę się obudzi i przekona, że wszystko wróciło donormalności.Może się więc odprężyć i przestać tak głęboko oddychać, bo to sięskończy hiperwentylacją.To tylko kretyński sen.Brad objął ją czule jednym ramieniem i przyciągnął bliżej, a drugą rękąprzekręcił kluczyki w stacyjce.Natychmiast się odsunęła.- Co ty robisz?- Idę po twoje kolczyki.- Wsunął do kieszeni kluczyki od samochodu, otworzyłdrzwiczki i wysiadł.Sekundę pózniej już go nie było.- Brad, zaczekaj! Zatrzymaj się! Proszę! - Dogoniła go tuż przed drzwiamidomu Laury Dennison.On chyba przeżywa jakieś załamanie nerwowe, pomyślała.Al-bo chce spłatać jej paskudnego figla.W każdym razie musi go powstrzymać, zanimsprawy zajdą za daleko.- A oto moja dziewczynka! Widzę, że zmieniłaś zdanie.- Brad.- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.- Brad, proszę cię.Wracajmy do samochodu.- Jak sobie chcesz.Ja idę tam - wskazał na pogrążony w ciemności dom.- 189 -SR Dlaczego", miała ochotę wrzasnąć, a zamiast tego zapytała:- Jak chcesz się tam dostać? Nie mamy kluczy, a w domu jest alarm.Ta informacja na sekundę go zatrzymała.- Musisz przecież znać kod - powiedział po chwili.- Od mojej wyprowadzki sto razy zdążyła go zmienić.- A właściwie dlaczego miałaby zmieniać kod? Chyba nie spodziewała się, żekiedykolwiek tu wrócisz.- Co będzie, jeśli jednak zmieniła? I alarm się włączy?- To wtedy będziemy zwiewać.- A jeśli nie zrobimy tego wystarczająco szybko i nas schwytają?- To wykluczone.- Wydawał się całkiem pewny siebie.- No chodz, Jamie.Zapowiada się niezła zabawa.Wziął ją w ramiona i obdarzył namiętnym pocałunkiem, który byłorzezwiający, a zarazem oszałamiający.- Nikomu nie stanie się krzywda.Po prostu wejdziemy i zabierzemy to, co i takprawnie ci się należy.Ona nawet się nie dowie, że tu byliśmy.- Brad, posłuchaj, co ty bredzisz.Mówimy o włamaniu się do czyjegoś domu.Opopełnieniu najzwyklejszej kradzieży.I o tym, że może zostaniemy złapani i trafimydo więzienia.- Chodz, Jamie.Co się stało z tym wolnym duchem, który wzbudził we mniemiłość?To pytanie szarpnęło ją za serce.- Brad, to nie w porządku.- A twoim zdaniem, jej zachowanie względem ciebie było w porządku?- Nie.Ale wiesz, że te dwie sprawy nie są równoważne, jeśli chodzi owyrządzone zło.Zaczął się śmiać.- Chyba tak ujęłaby to twoja matka.Jamie parsknęła z oburzeniem, choć musiała przyznać mu rację.Jej matkapowiedziałaby dokładnie to samo.- 190 -SR- I twoja siostra - dodał dla lepszego efektu.- Myślałem, że nie jesteś do nichpodobna.- Nie jestem.- A jednak chyba to prawda, że jabłko pada niedaleko od jabłoni.- Brad, ja mówię całkiem serio.- Myślisz, że ja nie?- Moim zdaniem, nie przemyślałeś tego do końca.- Czego dokładnie?- Całej tej sprawy.- W świetle księżyca widziała, jak uśmiech powoli zanika najego twarzy, ustępując miejsca chłodnej, twardej masce.- To nie jest zabawa.- Oczywiście, że jest.To pewnego rodzaju przygoda.- Nie.Włamanie się do cudzego domu jest przestępstwem, nie przygodą.- Tylko wtedy, jeśli dasz się złapać.- Na usta Brada znów zaczęło się wkradaćcoś w rodzaju uśmiechu.- A my się nie damy, masz na to moje słowo.No to co, jesteśgotowa?Jamie zamilkła. Jesteś gotowa?".To pytanie słyszała przez całe swoje życie.Czy była gotowa? I na co? Kim był ten mężczyzna i w co zamierzał ją wpakować?- Musisz mieć więcej wiary, Jamie.Musisz się zdecydować - czy wolisz byćcóreczką swojej mamusi, czy kobietą, w której, jak myślałem, się zakochałem. Kobietą, w której, jak myślałem, się zakochałem.".- Brad, zaczekaj.Proszę.- Liczę na ciebie, Jamie.- Ruszył na ukos przez trawnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]