[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deborahopowiedziała Lynleyowi o całym zdarzeniu mniej więcejto samo, co poprzedniego dnia policji ze Slough: robiłazdjęcia, weszła do kościoła, potem ujrzała walczące zesobą wiewiórki, natknęła się na ciało dziecka. I nie zauważyłaś czegoś niezwykłego nacmentarzu? zapytał Lynley. Nawet czegoś, co niemiało żadnego związku z odkryciem zwłok chłopca?Ptaszek.Oczywiście, to ciałko ptaszka.Wspominanieo tym wydawało się Deborah niestosowne, a ponadtoznowu rozbudziłoby jej niedobre emocje z poprzedniegodnia.Lynley, wiedziony nieomylnym instynktemdetektywa, wyczytał coś w jej twarzy. Opowiedz mi odezwał się, przerywając ciszę.Deborah spojrzała na męża, który wpatrywał się w niąze smutkiem. Tommy, to idiotyczne. Bezskutecznie usiłowałazapanować nad głosem. To tylko martwy ptak. Jakiego gatunku? Trudno powiedzieć.Jego główka.no, on nie miałgłówki.I łapki też mu ktoś ukręcił.Wszędzie byłomnóstwo piórek.Na widok tego biedactwa ogarnął mniestraszny żal.Chciałam go pogrzebać. Deborah znówpoczuła przypływ emocji z poprzedniego dnia.Nienawidziła siebie za to. Ujrzałam jego tułówzmiażdżony, we krwi.Nie wydaje mi się, że to jakiśzwierzak chciał go upolować.Raczej ktoś zrobił to dlasportu.Dla sportu, wyobrażasz sobie? Och, to idiotyczne.Może nie mam racji.Pewnie jakiś kocur tak się zabawiał one zwykle tak robią, gdy schwytają jakąś zdobycz.Tobyło tuż przy wewnętrznej bramie cmentarza, więc jakweszłam tam. Deborah zamilkła, przypominając sobiecoś, o czym kompletnie zapomniała. Jeszcze coś zobaczyłaś?Deborah skinęła głową. Na pewno policja ze Slough już ci o tympowiedziała, ponieważ trudno tego nie zauważyć: naddrugą bramą cmentarną zainstalowano dla bezpieczeństwasilną lampę.Ktoś zbił tę żarówkę.Musiało się to staćniedawno, bo widać było szkło zmiecione na bok. A więc pewnie tamtędy zabójca wniósł zwłoki nacmentarz zauważył Lynley. Wjechał na parking, zbił lampę, zaciągnął ciałochłopca pod mur i tam je rzucił dodał St.James. Ale po co zadawał sobie tyle trudu? zapytałaDeborah. I dlaczego wybrał właśnie to miejsce? Jeśli była to rzeczywiście kwestia wyboru. A cóż innego? Kościół znajduje się na odludziu.Prowadzi do niego ścieżka, która odchodzi od wiejskiejszosy.Nie sposób się tam znalezć przypadkiem. Jeśli dziecko pochodziło stamtąd, zabójcą możeokazać się ktoś miejscowy wtrącił St.James.Wiedziałby więc o istnieniu kościoła.Lynley pokręcił głową. Chłopiec pochodził z Hammersmith.Uczył się wszkole w hrabstwie West Sussex, w Bredgar Chambers. Uciekinier? Być może.W każdym razie zwłoki zostałyprzewiezione na cmentarz jakiś czas po zabójstwie. Ach tak. No, a reszta? Lynley zwrócił się do St.Jamesa.Miałeś możność przyjrzenia się ciału? Tylko rzuciłem okiem. Ale wiesz. Lynley zawahał się, spoglądając naDeborah. Rozmawiałem wczoraj wieczoremtelefonicznie z Canerone em. Aha, i on ci pewnie wspomniał o tych ranach odprzypalenia.Owszem, zauważyłem je.Lynley wzdrygnął się.Zaczął wprawiać w kolistyruch pustą probówkę. W Slough są zawaleni pracą, więc Caneronepowiedział mi, że wyniki sekcji będą gotowe dopiero zadzień, dwa.Wstępne oględziny wykazały jednak wieletakich ran. Domyślam się, że przypalano go papierosami.Na towygląda. Po wewnętrznej stronie rąk, pod pachami, na udach,na jądrach, nawet wewnątrz nosa. O Boże! jęknęła Deborah, bliska zemdlenia. St.James, mamy do czynienia ze zboczeńcemseksualnym.Jest to tym bardziej oczywiste, jeśliwezmiemy pod uwagę, jak ładnym dzieckiem byłMatthew Whateley. Tu inspektor gwałtownie odsunął odsiebie stos próbówek i wstał od stołu. Nie jestem wstanie pojąć zabójstwa dziecka.Podczas gdy miliony ludzipragną dziecka, zawsze wydaje mi się to. Zamilkłnagle.Z jego twarzy odpłynęła krew. O Chryste,przepraszam.Co ja wygaduję.Deborah weszła mu w słowo.Spytała bezzastanowienia, nie oczekując odpowiedzi: Tommy, od czego zaczniesz dochodzenie?Lynley poczuł głęboką wdzięczność do Deborah zapomoc w wyjściu z niezręcznej sytuacji Od wizyty wBredgar Chambers.Niech no tylko pojawi się tu sierżantHavers.Jak na komendę zadzwięczał dzwonek u drzwi poraz drugi tego ranka.Szkoła Bredgar Chambers, położona w West Sussexna kilkunastu hektarach gruntów należących pierwotniedo lasu Zwiętego Leonarda, jawiła się jako idealnemiejsce dla pilnych uczniów.Dosłownie znikąd niegroziła pokusa.Najbliższe miasteczko, Cissbury,znajdowało się w odległości kilometra i nie było w nimnic szczególnego prócz paru domów, poczty i pubu.Naprzestrzeni ośmiu kilometrów nie przechodziła żadnawiększa arteria, a drogami w pobliżu rzadko ktoprzejeżdżał.Choć w niedalekim sąsiedztwie leżało kilkawiosek, zamieszkiwali je głównie emeryci, których nieinteresowało życie szkoły.W sąsiedztwie BredgarChambers rozciągały się jedynie pola uprawne, wzgórza ilasy.Prócz czystego powietrza i na ogół błękitnego niebanie było tam praktycznie nic.Tak więc szkoła w dobrejwierze dawała rodzicom pewność, że ich pociechy będąpobierały nauki w klasztornej ciszy, ćwicząc dobreobyczaje, kręgosłup moralny i zasady wiary.Siedziba Bredgar Chambers nie była jednak zbytnioascetyczna.Nie pozwalało na to otaczające ją piękno.Droga do całego kompleksu prowadziła łagodnymizakrętami i obok domku portiera zamieniała się w zielonytunel z wiekowych buków i jesionów, które stykały siękoronami.Po obu stronach drogi ciągnęły sięnieskazitelne trawniki, porośnięte tu i ówdzie kępamisosen, jodeł i świerków.Mur ze starego kamieniawytyczał granice posiadłości.Same pawilony nieprzypominały domów w okolicy, głównie drewnianych.Do ich budowy posłużono się kamieniem z Ham omiodowym zabarwieniu.Nazwano go tak od miasteczkaw hrabstwie Somerset, gdzie znajdowały się sławnekamieniołomy.Dachy były pokryte dachówką.Kamiennych ścian nie porastało dzikie wino, więc wporannym słońcu bił od nich ciepły blask.Gdy tylko minęli portiernię, Lynley wyczuł, żesierżant Havers żywi do tego miejsca głęboką niechęć.Nie musiał długo czekać, by usłyszeć to z jej ust. Zlicznie tu orzekła ze zgryzliwą ironią, rzucającniedopałek.Paliła jak komin, odkąd wyruszyli z Londynu.Wnętrze jego bentleya śmierdziało jak po ugaszeniupożaru. Zawsze chciałam wiedzieć, gdzie bogacze wysyłająswoje dziatki, by nauczyć ich odmawiać paciorek.La-li-la. Sądzę, że wnętrza są o wiele bardziej spartańskie wyjaśnił jej Lynley. Zazwyczaj tak bywa w podobnychośrodkach. Zazwyczaj.Och, tak.Lynley zaparkował przed głównym budynkiem,wzniesionym w formie czworoboku.Drzwi frontowe byłyszeroko otwarte, co pozwalało dostrzec wewnętrznydziedziniec z pięknie utrzymanym trawnikiem ipomnikiem stojącym pośrodku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]