[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyjednak odwrócił się, żeby przynieść latarkę, ponownie usłyszał podejrzany dzwięk.Tym razemcoś stuknęło.Głośno.- Ej! - krzyknął.- Jest tam kto?%7ładnej odpowiedzi.W tych ciemnościach będę ślepy jak kret,uznał, ale trudno, muszę sprawdzić, co tam siędzieje.Wszedł do środka i, zamknąwszy za sobądrzwi, przystanął na chwilę, czekając, aż oczyprzyzwyczają się do ciemności.Wytężył słuch.Po kilku sekundach usłyszał, że w kącie pracowni ktoś oddycha.180Bezszelestnie, cal po calu, zaczął posuwaćw tamtą stronę.Kiedy dotarł do rzędu regałów, nagle jeden z nich zachwiał się, przechylił i uderzyłw regał sąsiedni, a ten z kolei uderzył w następny.Hunter znalazł się w pułapce.Teraz usłyszał wiele dzwięków.Ktoś biegł cosił w nogach.Rzucił się między przewrócone regały, gorączkowo torując sobie między nimi drogę.Niestety, kiedy dotarł do drzwi, były otwarte.Nieproszony gość zdążył umknąć.Klnąc i złorzecząc pod nosem, przemierzyłmuzeum, bacznie przyglądając się zwiedzającym.Nikt jednak nie wyglądał podejrzanie.Na górze zastał Briana Stirlinga, hrabiegoCarlyle, razem z żoną pochłoniętego przeglądaniem skoroszytów.- Coś się dzieje - rzucił od progu Hunter.- Jesteś zakurzony - zauważyła Camille, unosząc głowę.- Co się stało?- Ktoś był w pracowni.Oczywiście nie wiadomo, kto i po co, przecież w tej pracownitrzymamy tylko narzędzia.- Zejdę tam razem z tobą i się rozejrzymy -zaofiarował się Brian.- A tutaj nikt się nie kręcił? - spytał Hunter.Camille potrząsnęła głową. Nie, ale wyobraz sobie, że odnalazłamwszystko, co mi zginęło.W sumie nic takiegoistotnego, lecz ważne dla mnie i dla naszejwyprawy.Dlatego teraz tak się zastanawiam.-181Camille sposępniała.-Zastanawiam się, czy ktośnie sabotuje naszej ekspedycji.To chyba niemożliwe, chociaż.Hunterze, przypominasz sobie,co mówiła panna Adair? Podobno słyszała tuszepty.Może nie powinniśmy tego lekceważyć?- Camille! Nie doszukuj się w tym od razujakiejś intrygi.- Sam powiedziałeś, że ktoś był w pracowni.- Prawdopodobnie jakiś student.Nie mampojęcia, czemu uciekł.Poza tym w tej pracowninie przechowujemy niczego ważnego.Jednaktrzeba sprawdzić.Brianie, idziemy?- Oczywiście.Zeszli na dół i razem przemierzyli sale wystawowe.Hunter bezwiednie szacował wzrokiem każdą napotkaną osobę.- Myślisz, że to rzeczywiście jakiś student? -spytał hrabia.- Tak.- W takim razie.- W takim razie warto by się dowiedzieć,który to z nich.Przystając na schodach, prowadzących do głównego wejścia do muzeum, Kat uzmysłowiła sobie, że ogromnie polubiła to szacowne miejsce.Było imponujące i kryło w sobie mnóstwo skarbów.I tyle osób spieszy, żeby nacieszyć nimioczy.Po tych schodach niemal bez przerwy ktośpodąża szybkim krokiem.Widać nawet ludziw roboczych ubraniach, którzy tego dnia zaprag-182nęli trochę strawy duchowej.Sporo dzieci, bardzo przejętych, kurczowo trzymało za rękę rodzica albo opiekunkę.Kat czuła, że rozpiera ją duma.Przecież onanie jest już tylko jedną ze zwiedzających.Zaproszono ją do udziału w ekspedycji.Pełna entuzjazmu pomknęła na górę, do głównego gabinetu, gdzie hrabina Carlyle, jak poprzednim razem, powitała ją uśmiechem i serdecznymi słowami:- Witam panią, Kat.Tak się cieszę, że pani sięzjawiła.Przepraszam za bałagan, zwykle wygląda tu nieco inaczej, ale w związku z ekspedycją.Kat, książka profesora Lornette'a leży na biurkui, proszę, niech pani wezmie ten tekst.- Camillewskazała na oprawiony w szkło papirus.- Niechpani się zastanowi, co uda się pani z nim zrobić.Chwała Bogu, że pani uczy się tak szybko.- Dobrze, Camille.Może efekty będą mizerne, ale na pewno się postaram - zapewniła Katz uśmiechem, zerkając na boki.Zauważyła, żew gabinecie nie ma Huntera, co, o dziwo, jąrozczarowało.Tej nocy mało spała.Wiele godzin przeznaczonych na nocny wypoczynek spędziła na skrupulatnym odtwarzaniu w pamięci wydarzeń z poprzedniego dnia, z czego narodziło się kilka wniosków,wśród nich jeden, podstawowy.Wydarzenia owew pewnym stopniu, nawet niemałym, wyleczyłypannę Adair ze złudzeń co do wiadomej osoby.Niestety, marzenie zblakło, lecz nie umarło.183- Czy jest tu gdzieś sir Hunter? - spytała,starając się, żeby jej głos zabrzmiał jak najbardziej obojętnie.Camille, pochłonięta czymś bez reszty, nawetnie podniosła głowy.- Tak.tak, na dole z Brianem.Pakują narzędzia.- Aha.No to zabieram się do pracy.- Zwietnie.A może chce pani przejść domojego gabinetu?- Dziękuję, chyba tak zrobię.Kat przeszła do gabinetu Camille, rozsiadła sięza biurkiem i rozejrzała się dookoła.Nagle poczuła się nieswojo.Nie zapomniała złowrogichszeptów, które słyszała poprzednim razem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]