[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślałem, że w ogóle tego niepotrafisz.Przesunął serdelkowatymi palcami po dachu samochodu i poklepał go z uczu-ciem.Zabrzmiało to dość głośno, bo wszędzie wkoło panowała cisza.— Przywołuje miłe wspomnienia.Miałem wtedy dwadzieścia dziewięć lati pracowałem u Pfizera.Dali mi właśnie podwyżkę, a ja o niczym tak nie ma-rzyłem, jak o tym samochodzie.Myślałem, że jak go będę miał, to świat legnieu mych stóp.Zrobię się taki gość, że lwy będę wcinać na śniadanie.Pamiętasz,jak to jest, gdy samochód staje się wszystkim, McCabe? Ja świetnie pamiętamtamten dzień, gdy pojąłem, że wreszcie mnie na niego stać.Wybrałem ten samkolor.Ale z rozmysłem odczekałem dwa tygodnie i dopiero potem poszedłem dosalonu.Tak jakby stać przed cukiernią z kieszenią pełną pieniędzy.Odwlekaszkupno dla samej przyjemności oczekiwania.Miesiącami wczytywałem się w ka-talog.Nauczyłem się wszystkich danych mojego upragnionego wozu, większośćpamiętam do dzisiaj.— Zamilkł na chwilę i wpatrzył się w samochód.Smakowałwspomnienia.Nadal nie przekonany mały założył ręce na piersi i zmarszczył czoło.— Dalej uważam, że wygląda jak żaba.Floon zaczął obchodzić wóz.Nie wiedziałem, co zamierza, ale na wszelkiwypadek nabrałem czujności.— Miałem go zaledwie dwa miesiące, gdy wjechałem na kogoś, cofając naparkingu.Właśnie przez tę osobliwą martwą strefę obserwacji.Głupi błąd w pro-jekcie.Wgniotłem porządnie blachę, dokładnie.— Pochylił się i zniknął miz oczu po drugiej stronie samochodu.Na dłuższą chwilę zrobiło się całkiem cicho.W końcu spojrzeliśmy po sobiez chłopcem i jak na komendę obeszliśmy wóz, żeby sprawdzić, co jest grane.175Floon przykucnął na asfalcie i z przejęciem przesuwał dłonią po wielkim wgnieceniu karoserii z tyłu, po lewej.Nic nie mówił, ale pracował palcami z takim przejęciem, jakby zamierzał wypolerować skazę na idealną gładź.— Co jest, Caz? — spytałem jak najłagodniej, niepewny, co właściwie goopętało.Gdy uniósł głowę, twarz miał niepokojąco ściągniętą.— To jest dokładnie takie samo wgniecenie.— Spróbował wstać, skrzywiłsię i zamarł w przysiadzie.Potem przycisnął dłoń do pleców i wstał wreszcie, alebardzo wolno.Bez słowa poczłapał do drzwi po stronie kierowcy i otworzył je.Zdumiony jego bezczelnym milczeniem miałem już wrócić do roli gliniarzai zabronić mu tego, ale uznałem, że dzieje się tu coś interesującego.Wolałempoczekać i zobaczyć, co zrobi dalej.Floon wpakował się do samochodu, ale zamiast usiąść, uklęknął na fotelu kie-rowcy i zaczął szukać czegoś na podłodze.Potem wzięło go na gadanie do siebie.Nie, żeby słowo czy dwa, ale całymi zdaniami.Podszedłem posłuchać, ale nicze-go nie zrozumiałem.Mówił w jakimś obcym, gardłowym języku.Przypominałniemiecki, ale potem okazało się, że to holenderski — raczej seria chrząknięćniż artykułowana mowa, ale dawało się wyczuć, że jest zdenerwowany, zdumionyi zaniepokojony.Każdy czasem tak gada, gdy się spieszy i jak na złość nie możeznaleźć kluczyków.— Telemann! — krzyknął, unosząc pojemnik z kompaktami i potrząsając nim,jakby to był dowód w jakiejś bardzo poważnej sprawie.Wciąż plecami do mnie,odstawił płyty i znowu zaczął przeszukiwać podłogę, sięgać pod siedzenia.— Floon.— Czekaj!Z wrodzonej uprzejmości dałem mu jeszcze kilka sekund, żeby znalazł to,czego tak pilnie szukał.Poza tym miło było patrzeć, jak mózg mu się z wolnaprzegrzewa.— Tak, zgadza się! Miałem rację! — wykrzyknął nagle po angielsku.— Co on robi? — spytał mały, zbliżając się do wozu i stając na palcach, żebylepiej widzieć.— Obawiam się, że właśnie popada w szaleństwo — zadudniłem basem, na-śladując Orsona Wellesa.— Co? Że jak?— Dokładnie to jeszcze zobaczymy.Poczekajmy, co zrobi.— Położyłem dłońna ramieniu chłopca.Szybko ją strząsnął i odsunął się o kilka kroków.— Frannie? To ty?Uniosłem głowę.Na werandzie stał George, obok niego zaś ujrzałem młodego,obcego gościa.Z początku go nie poznałem, chociaż z kimś mi się kojarzył.Pochwili mnie oświeciło i prawie się roześmiałem.No proszę!— Ale jaja! Caz?176Dalej mamrotał, buszując w samochodzie.Nie obrócił się.— Floon!!Raczył zwrócić na mnie uwagę.Obejrzał się przez ramię.Trzymał coś w ręce,ale zasłaniał widok tułowiem.Niemniej jego znaleziska i tak mało mnie obcho-dziły, chciałem jak najszybciej podzielić się z nim moim odkryciem i zobaczyćjego reakcję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]