[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że wiedziałem, że Juliet nie da się nabrać, bopotrafiła wywęszyć mój strach, tak jak to ponoć czynią psy.W istocie zatem postawiłem nacoś innego i bardzo łatwo wyliczyć, jak niewielkie miałem szanse: dwa lata na Ziemiprzeciwko piętnastu tysiącleciom piekła.Nadeszła moja chwila.Po pięciu, sześciu sekundach - wystarczająco długim czasie, by przed oczamiprzeleciała mi cała końcówka lat osiemdziesiątych - Juliet ustąpiła i wzruszyła ramionami.Raz jeszcze zerknęła na Gwillama, leżącego u stóp schodów; gdy omiotło go jej spojrzenie,jęknął przerazliwie, jakby właśnie przeżył chłostę, a jej wzrok polał rany octem.- Zaczekam w samochodzie - oznajmiła i odeszła, przekraczając nieprzytomne ciałoAyska.Pomogłem Gwillamowi usiąść.Wciąż oddychał nierówno, a jego oczy patrzyły wpustkę.Częściowo poprowadziłem, częściowo zaniosłem go do gabinetu, pchnąłem nakrzesło wyglądające na osiemnastowieczny antyk i kątem oka dostrzegłem karafkę koniakuna komodzie.Nalałem mu porcję i po trzeciej próbie zdołałem wlać do gardła: sam także siępoczęstowałem, wyłącznie w celach medycznych.Powoli poczciwy ojciec doszedł do siebie; gniew i nienawiść zapełniły pustkępozostawioną przez niedawno odkrytą namiętność.- Zadajesz się z demonami, Castor - wyszlochał łamiącym się głosem.- Z tym,sukubem i jeszcze gorszym.Myślisz, że nie wiemy, że zabrałeś Asmodeusza z jego celi?Kazisz to miejsce swoją obecnością i narażasz na potępienie duszę.- Moją duszę.- Dotknąłem opatrunku na policzku i wzruszyłem lekko ramieniem.-Cóż, stawiam na nawrócenie na łożu śmierci, więc mam nadzieję, że zostało mi jeszcze trochępola do manewru.Gwillam wbijał wzrok w pustą szklaneczkę.Teraz spojrzał na mnie, po bladej twarzyściekały strużki potu.- Mogę cię zapewnić - rzekł - że bez szczerej skruchy Bóg nie wysłucha twoichprzeprosin.Niektóre grzechy są śmiertelne.Pochyliłem się, przysuwając do niego twarz.- Owszem - zgodziłem się.- Są.A jednym z nich jest porażająca, debilna głupota.Spierdoliłeś sprawę, ty świętoszkowaty kutasie.Pomyślałem, że wpadnę tu i sam ci powiem,nim sytuacja w Salisbury jeszcze się pogorszy.Bo mam coś do załatwienia gdzie indziej, a typierwszy zająłeś się tą sprawą.W jakiś sposób Gwillam zdołał znalezć w sobie dość sił, by wstać.Przysunął się domnie, pobladły z wściekłości.- Wciąż się przy tym upierasz, co, Castor? %7łe cały świat jest pełen pozostałości pobłędach innych? %7łe twoją rolą w życiu jest uprzątanie ich i przyjmowanie słów podzięki? Alesam Asmodeusz stanowi dostateczne zaprzeczenie tym słowom.- Tylko ja utrzymuję Asmodeusza w ryzach - przypomniałem, ścierając z twarzydrobinki śliny.Oczy Gwillama się zwęziły.- Zabrałeś tego potwora z miejsca, w którym tkwił bezpiecznie uwięziony.Podkontrolą.Kto wie, co zapoczątkowałeś? I co będziemy musieli zrobić, by to powstrzymać,jeśli wyrwie się na swobodę.Bo to będziemy my, Castor.%7łołnierze Boga - ci z prawdziwympowołaniem - sprzątający po twoich błędach.Tak jak było na całym świecie przez stulecia.Obserwujemy, ważymy, decydujemy, a potem działamy.Ty po prostu odrzucasz trzypierwsze etapy tego procesu!I gdy tak mówił, coś w mojej głowie zaskoczyło.Obserwujemy? Ważymy?- Kazałeś mnie śledzić - rzekłem.Gwillam zaśmiał się głucho.- To miało być oskarżenie? Owszem, śledziliśmy cię.Gdy tylko ta Mulbridge uznałaza stosowne powiadomić nas, co zrobiłeś.Gdyby zadzwoniła od razu.Ale nie ma sensużałować po fakcie.Bóg działa na swój własny sposób - i choć nie doprowadziłeś nas doRafaela Ditko, doprowadziłeś nas na osiedle Salisbury i do Williama Danielsa.Nieprzesiewamy śmietników tego świata w poszukiwaniu cudów.Bóg uczynił cię narzędziemswego światła i prawdy.Robi tak, czy tego chcesz, czy nie.Uśmiechnął się zimno.Z każdą chwilą odzyskiwał pewność siebie, a wraz z niąniewzruszone przekonanie o własnej prawości.- Sytuacji w Salisbury - dodał - nie zrozumie człowiek pozbawiony wiary.Zatemrozmowa o niej nic nie da.W odpowiedzi uniosłem prawą dłoń, rozcapierzając palce.Wyraznie widać byłoczerwoną, zaognioną skórę pośrodku dłoni.Oczy Gwillama rozszerzyły się na ten widok.- I to zaledwie po paru godzinach na osiedlu - rzekłem.- Jak myślisz, jak święty sięstanę, jeśli wynajmę tam mieszkanie?Gwillam zaczął coś mówić, ale nie dopuściłem go do głosu.- Powinieneś zachować się jak twój imiennik, ojcze Tomaszu, i poszukać więcejdowodów, nim wzniosłeś ręce do nieba i zacząłeś wyśpiewywać hosanny.Znalazłeś chłopakaz ranami na dłoniach i pomyślałeś, że to kandydat na świętego.- Nie będę o tym.- Nie marnuj mojego pieprzonego czasu.Podałeś mi już jego nazwisko, a matkamówiła, że u nich byłeś.Nie potrafiła tylko się zmusić do wyjaśnienia po co, ale też uważałarany Bica za nieodłączną część chorego syfu, który wypełnił jego życie.Niezle musiało jązadławić, gdy oznajmiłeś, że to dobre wieści z Nieba.Gwillam milczał przez chwilę, szybko jednak odnalazł głos.- Pojawienie się stygmatów to cud - oznajmił.- Powtarzający się przez stulecia na znakoczywistego błogosławieństwa Chrystusa.- Albo histerii - uzupełniłem.- Tyle że tym razem - tym razem, Gwillam - to nic z tychrzeczy.To demon.Spojrzał na mnie ze zdumieniem, a potem z nieskrywaną wzgardą.- Demon? - powtórzył.- Tak - przytaknąłem.- Demon, który uwielbia rany.Który żyje w ranach.Wezwał gopewien biedny dzieciak, ubóstwiający się kaleczyć.Myślę, że zrobił to nieumyślnie, po prostunadawał na tej samej częstotliwości.I to demon sprawia, że ludzie kaleczą siebie bądz innych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]