[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podjęliśmy się zamianylontu.Przybyliśmy, kiedy już było całkiem ciemno.Wślizgnęliśmy się przez zarośla, które dochodziły aż do owegorogu domu.W pobliżu nie było nikogo.Popatrzyliśmy na drzewo,lont byłjuż zawieszony.Przez nikogo nie zauważony dostałem sięna dach, odwiązałem lont, a umocowałem ten przez nasprzyniesiony.Halef został na dole pilnować, aby długość naszegolontu zgadzała się z poprzednim.Po umocowaniu sznurazszedłem na dół i najspokojniej w świecie udali-śmy sie zHalefem na wieczerzę.Odbyła się prawie w milczeniu, rozmowa jakoś się nie kleiła.Abdan effendi często wstawał i odchodził od stołu, najwyrazniejbył wzburzony, ręce mu drżały, twarz miał siną, z trudemoddychał, a wino pił jak wodę.Po skończonym jedzeniu rzekłem:- Idziemy na spoczynek.Aby Allach zesłał wam dobrą noc i myślimiłosierniejsze od tych, które zapełniają wasze głowy.W tej chwili skierował się do mnie Abdan, bez powodu wołając:- Myślisz sobie, że może to teraz powiem?- Co takiego?215- To słowo, ten ciężar, co mi ugniata piersi.- I~k, powiesz je!- Nie.- Zapewniam cię, że powiesz.- Nie, nie, nie!- Musisz, a my wszyscy usłyszymy je jeszcze dziś przed północą.Upadł na krzesło, przesłonił twarz rękami i jęczał:- Precz z tym cz~owiekiem! Precz z nim!Poszliśmy.Gdy dotarliśmy na dach oficerowie już na nas czekali.Wydali stosowne rozporządzenia i żołnierze ich byli już wpogotowiu.Izby były oświetlone, jak gdyby dawno temu udali się naspoczynek.Powiedziałem, że dam znać jak nadejdzie BaszCzausz.Zapaliliśmy także nasze lampy, Halef czatował na dachu,przy dziurze.Stanąłem przy nim z rewolwerami w kieszeni,mogły bowiem być potrzebne, chociaż dla postraszenia.Haleftakże miał pistolet.- Sidi, nadchodzi - mruknął Halef, zatykając otwór.Przesunęliśmy się dachem w stronę miejsca, gdzie znajdowało sięwiadome drzewo- Pst.Jesteście już? - szepnąłem.- Pak - odpowiedziano.- Uwaga., nadchodzi!Przykucnęli na ziemi i patrzyli.Rzeczywiście nadchodził, zbliżył się do drzewa, zapalił zapałkęi.zobaczyliśmy iskrę wznoszącą się ku górze niby robaczekświętojafi-ski.Miał już odchodzić, kiedy go schwytano.Krzyknął przerazliwie, wydzierając się i rzucając na oślep przedsiebie.Lecz dokądkolwiek się zwrócił, wszędzie spotykałżołnierzy, pozostała mu tylko ucieczka do domu.Szybko więcpobiegł w tamtą stronę.My zaś pospieszyliśmy z Halefem do naszego obserwatorium nadachu.Zobaczyliśmy w izbie nieopisany wprost zamęt, wszyscygodni towarzysze zerwali się z miejsca krzycząc.Basz Czauszpochwycił nóż 216 leżący na stole i tak uzbrojony rzucił się naoficerów, którzy właśnie wchodzili, aby go pojmać.To się mogłozle skończyć.Pobiegliśmy na dół.Wejście i pierwsza izba pełnebyły żołnierzy.Przedarliśmy się do izby jadalnej, gdzie powitałnas niewyobrażalny zgiełk.Kiedy wcho-dziliśmy Basz Czauszzadawał na prawo i lewo ciosy swym nożem. Iimeckiemuoficerowi obciął cztery palce u prawej ręki, perskiemu zaśpokiereszował potężnie nos.Kilku żołnierzom dostały się teżcięcia po rękach i twarzach.Basz Czausz uległ w końcuprzemocy, związano go tak, że nie mógł się ruszać.Jegowspółwinowajcy nie starali się mu przyjść nawet z pomocą.Siedzieli na swych miejscach z pokornymi minami, jak gdyby dotrzech nie umieli zliczyć.Nastałą cisza, żołnierze bandażowaliswe rany, opatrzyli także rękę tureckiego oficera.Dość dużokłopotu sprawiła im rana perskiego zucha, która mocno krwawilai której obandażowanie wymagało nie lada zręczności.Obaj bylitak wzburze-ni, że nie mogłem ich powstrzymać odnatychmiastowego, doraznego sądu.Najpierw przesłuchano Basza Czausza.Wszystkiego się wypierałmówiąc, że chciał sobie na rogu domu zapalić cygaro, kiedy gonagle pochwycono, wcale nie wie dlaczego? Naturalnie, żeuciekał i bronił się. I~k samo zgodnie twierdzili jegowspółwinowajcy.Wtedy ofice-rowie kazali wprowadzić owychdawnych dowódców starżnic.Towa-rzyszył im Ben Adl, lecz i topojawienie się nie wywarło pożądanego skutku.Wynikiem całegośledztwa, było zaaresztowanie każdego z oskarżonych osobno.Jutro mieli być znowu przesłuchiwani.Wyda-wszy odnośnerozporządzenia oficerowie chcieli się oddalić, wtedy AbdanEffendi wykrzyknął zwracając się do mnie z szyderstwem:- Gdzie twoja obietnica i twoja grozba, sidi?- Idzcie do strażnic i zejdzcie do studzien, - powiedziałem.- Wten sposób znajdziecie piwnice, wybudowane za rządowepieniądze, a przechowuje się w nich przemycane towary!Słysząc to przerażeni Ahmetowie i Selimowie aż krzyknęli, ja zaś217 ciągnąłem dalej:- I pójdzcie do małej, tylnej izby w starżnicy tureckiej, gdzie jestpalenisko. I~m mieszka Basz Czausz, tylna noga jego łóżkajest wydrążona i zabita małą, drewnianą deszczułką, którą łatwozdjąć przy pomocy noża. Pam znajdziecie dowody, żezłoczyńcy zamordowali swych ówczesnych przełożonych.Rozległ się potworny krzyk, potem Abdan rzucił się na BaszCzau-sza z wielkim rykiem.- Sidi? - zapytał turecki oficer.- Czy jesteś wszechwiedzący?- Ba! Zróbcie na razie to, potem dowiecie się więcej -odparłem.- Jeszcze więcej? - ryknął Abdan.- Człowiecze, zabiję cię.- Milcz! - zawołałem wydobywając moje rewolwery. Ib samo uczynił Halef, a potem mówiłem dalej:- Oficerowie zrobią takjak powiedziałem. Ij~mczasem niech każą!związać was wszystkich.Wzbraniającemu się, kulka w łeb Podtaką grozbą bez oporu pozwolili się związać.Abdan był takwzburzony, że myślałem, iż lada chwila tknie go apopleksja.Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale potem tylko wyjąkał:- Nie, nie! Tego nie powiem, wolę umrzeć!Po upływie godziny oficerowie powrócili ze swej wycieczki pełniradosnej satysfakcji.- Znalezliśmy wszystko! - zawołał Turek.- Dowody w nodze, piwnice, towary wartości setek tysięcy! -dorzucił Pers.- Ale ja jestem niewinny, u mnie nic nie znajdziecie - ryknąłAbdan.Wtedy zbliżyłem się powoli do ogniska i na oczach wszystkichzmiotłem z płyty kuchennej śmieci wprost na podłogę.W izbiezapa-nowała wielka cisza jak w chwili oczekiwania na cośwyjątkowo ważnego.Podniosłem płytę i w tym momencie rozległsię krzyk, a potem stuk upadającego ciała.1b Abdan zwalił się zkrzesła na ziemię.Drgawki przebiegały mu po całym ciele, oczymiał otwarte i ścigał 218 mnie spojrzeniem.- Podnieście.mnie.- bełkotał - trzymajcie.Czterech żołnierzy z trudem dzwignęło potężny ciężar.Stał prostoze skrępowanymi rękami.Pot zrosił mu twarz, na której malowałasię nieopisana trwoga.Pochyliłem się nad otworem i wyciągnąłem zeń wysoki kosz, sta-wiając go przed effendim.- Widzisz jak się tępi owady, - powiedziałem.- Dotrzymałemsłowa.Dałem ci czas do północy! Jeszcze masz parę minut! Nato otworzył usta i z początku cicho, potem coraz głośniejwyrzucał z siebie słowo po słowie:- Nie wódz nas na pokuszenie.zbaw nas od złego.wybaw nasod Abdana i jego przyjaciół.I wtedy stało się coś niezwykle przejmującego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]