[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.E.Cummings o balonowym człowieczku.Obrazy tłoczyły się jeden na drugim, ale żaden nie miałsensu.Przymilne koło.Labirynt luster.Oczy Johnny'ego, dziwne, fioletowe, niemal czarne.Jego słodka,poczciwa twarz w ostrym świetle lunaparku, nagie żarówki wiszące na kablach.- Tylko nie Johnny - powiedziała Sara, cichutko i słabiutko, cichutko i słabiutko.- To jakaś pomyłka.Kiedy się rozstawaliśmy, był zdrowy.Głos Ann wrócił do niej jak as serwisowy, brzmiąc szokiem i niedowierzaniem, że coś takiego mogłosię przydarzyć komuś w jej wieku, komuś młodemu, pełnemu życia.- Powiedzieli Dave'owi, że nigdy się nie obudzi, nawet jeśli przeżyje operację.Musieli go operować,bo głowę ma.głowę ma.Czy zamierza powiedzieć zmiażdżoną? %7łe Johnny ma zmiażdżoną głowę?I wtedy Sara zemdlała, być może dlatego, że nie chciała usłyszeć tego okropnego słowa, tejnajstraszniejszej prawdy.Słuchawka wypadła jej z ręki, usiadła ciężko na dnie szarego świata, a pózniejprzewróciła się na bok; słuchawka huśtała się coraz mniejszym hakiem tam i z powrotem, a głos Annedobiegał z niej, powtarzając: Saro.Saro.Saro."3Kiedy dotarła do szpitala, było piętnaście po dwunastej.Siostra w rejestracji spojrzała na jej bladą,napiętą twarz, oceniła, czy dziewczyna jest w stanie znieść kilka słów prawdy, i oznajmiła, że JohnnySmith jest wciąż na sali operacyjnej.Dodała też, że jego ojciec i matka siedzą w poczekalni.- Dziękuję - odparła Sara.Obróciła się w prawo zamiast w lewo, trafiła do szafki z narzędziami imusiała się wycofać.Poczekalnia pomalowana była w jaskrawe, błyszczące kolory, które raziły jej oczy.Siedziało w niejkilka osób, czytając porwane magazyny albo wpatrując się w pustkę.Siwa kobieta wyszła z jednej z wind,oddała przepustkę przyjaciółce i usiadła.Przyjaciółka odeszła, stukając wysokimi obcasami.Resztasiedziała, czekając na szansę odwiedzenia ojca, któremu właśnie usunięto kamienie żółciowe, matki, którazaledwie trzy dni temu odkryła małe zgrubienie pod piersią, przyjaciela ugodzonego w pierś podczasjoggingu.Czekający ułożyli twarze w maski bez wyrazu.Zmietli z nich niepokój jak śmiecie, pod dywan.Sara znów poczuła dotyk nierzeczywistości.Gdzieś dzwonił cichy dzwonek.Skrzypnęły buty napłóciennej podeszwie.Kiedy ode mnie wyjechał, czuł się doskonale.Nie umiała myśleć o tym, że leżyteraz w jednej z tych dużych sal, pracowicie umierając.Od razu poznała rodziców Johnny'ego.Próbowała sobie przypomnieć ich imiona i nie potrafiła.Siedzieli obok siebie pod przeciwległą ścianą.W odróżnieniu od innych odwiedzających nie mieli jeszczeczasu przyzwyczaić się do tego, co ich spotkało.Pani Smith przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła; w rękach trzymała Biblię.Jej usta poruszałysię, jakby czytała, i Sara przypomniała sobie, jak Johnny po wiedział jej, że jest bardzo religijna, nawet zabardzo; znajdowała się gdzieś na ogromnej przestrzeni, dzielącej szczerą modlitwę od ofiar z ludzi - po-wiedział jej kiedyś Johnny.Pan Smith - Herb, przypomniała sobie, na imię ma Herb - wziął jeden zmagazynów, ale nawet na niego nie patrzył.Patrzył przez okno, za którym nowoangielska jesień płonęłakolorami, zmierzając ku listopadowi i nadchodzącej zimie.Podeszła do nich.- Państwo Smith?Podnieśli głowy i spojrzeli na nią; twarze mieli skurczone w oczekiwaniu na miażdżący cios.Matkazacisnęła dłonie na swej Biblii, otwartej na Księdze Hioba, aż jej zbielały palce.Stojąca przed nimi młodakobieta nie miała na sobie białego fartucha, nie była ani lekarzem, ani pielęgniarką, ale teraz nie robiło imto już żadnej różnicy.Czekali na ostateczny cios.- Tak, to my - powiedział cicho Herb.- Nazywam się Sara Bracknell.Jestem przyjaciółką John-ny'ego.Chyba można powiedzieć, żechodzimy ze sobą.Czy mogę usiąść?- Przyjaciółka Johnny'ego? - zapytała pani Smith ostrym, niemal oskarżycielskim tonem.Siedzący wpoczekalni ludzie podnieśli głowy, lecz zaraz powrócili do lektury porwanych magazynów.- Tak.Jestem jego dziewczyną.- Nigdy mi nie pisał, że ma dziewczynę.- Głos Very Smith wcale nie złagodniał.- Nie, nigdy mi otym nie pisał.- Cicho, matka - wtrącił Herb.- Niech pani siada, panno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]