[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Toby'ego.Kiedy zdejmowałam łańcuch z drzwi, moc-SRno drżały mi ręce.- Pomyślałem sobie, że wpadnę w drodze do domu - powiedział.Stał na progu i wy-raznie się wahał, co było dla niego zresztą zupełnie nietypowe.- Trzeba mieć odwagę, żebytak przyjść bez uprzedzenia, wiem, ale o paru rzeczach musimy porozmawiać.Podreptał za mną do salonu.- Sądziłam, że wyjaśniliśmy sobie wszystko w pazdzierniku.- Postąpiłem jak drań.Skończony drań.Nie dziwię się zupełnie, że mnie nienawi-dzisz.Jego zażenowanie sprawiało mi satysfakcję.- Wcale cię nie nienawidzę, Toby - odparłam lekko, podnosząc stos książek z fotela,żeby mój gość mógł usiąść.- Kiedyś chyba tak, ale teraz nie.- Jestem ci więc obojętny, a to znacznie gorsze.Chciałam wreszcie wypowiedzieć te wszystkie okrutne, mściwe słowa, których niezdołałam z siebie wydusić, kiedy mnie rzucił.Potem dostrzegłam udrękę w jego oczach,zrobiło mi się wstyd i poszłam zaparzyć kawę.Prosta, rutynowa czynność przyniosła mispokój - odmierzyłam ziarenka, zmieliłam je, dolałam odpowiednią ilość wrzątku i poukła-dałam ciasteczka na tacy.Pomyślałam o matce szorującej podłogę w kuchni po tym, jak oj-ciec wrócił z college'u w fatalnym nastroju, i o Jane z szafirowymi oczami, płuczącej dzie-cięce ubranka w umywalce.Wniosłam kawę - czarną, bez mleka - do salonu i wlałam ją do filiżanki.Nadal pamię-tałam, jaką kawę pije Toby, co bardzo mnie irytowało.- Dlaczego teraz, Toby? - spytałam.- Po takim czasie? - Odkąd się rozstaliśmy, zbu-dowałam wokół siebie mur i nie życzyłam sobie absolutnie, by Toby się przez niegoprzedarł.- Próbowałem wcześniej, ale nie potrafiłem.A im dłużej się zwleka, tym potem trud-niej.Rozumiałem coraz dokładniej, że na wszystko jest za pózno.Potem zamierzałem napi-sać, ale to by było tchórzostwo.- Podniósł na mnie wzrok.- Kiedy straciliśmy dziecko, niepotrafiłem sobie dać rady.Nic równie przykrego nigdy mi się nie przydarzyło.Widzisz, Re-becco, nie mogłem się z tym pogodzić.Wolałem udawać, że nic się nie stało.Moim pierwszym odczuciem było zdziwienie.Potem ulga.Zawsze mi się wydawało,że Toby odszedł, gdyż do niego nie pasowałam.Winiłam wyłącznie siebie za rozpad tegoSRzwiązku.Jednak wersja Toby'ego mnie przekonała; zgadzała się z tym, co wiedziałam omężczyznie, którego niegdyś darzyłam uczuciem.Toby Carne był jedynym dzieckiem zu-pełnie nim zaślepionych rodziców.Uczęszczał do Westminster, studiował w Cambridge izostał wziętym adwokatem.Zapewne dostawał wszystko, czego zażądał, dopóki jego dziec-ko nie zaczęło wykrwawiać się powoli z mego łona o sześć i pół miesiąca za wcześnie.- Nie próbuję się usprawiedliwiać - dodał.- Chciałem ci tylko wyjaśnić.Chyba poprostu nie zachowałem się racjonalnie.Ludzie reagują na stratę w rozmaity sposób.Po śmierci naszej matki Jane zakochałasię w Stevenie, wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci - to wszystko w ciągu trzech lat.A japrzytyłam o dziesięć kilo i płakałam, ilekroć zobaczyłam gdzieś kobietę po pięćdziesiątce,ubraną w granatową garsonkę.A całkiem sporo kobiet po pięćdziesiątce nosi takie garsonki.Zapadła długa cisza.Wyjaśnienia Toby'ego były oczywiście mocno spóznione.Alemusiałam uczciwie przyznać, że okazałyby się spóznione nawet wówczas, gdyby nadeszływ miesiąc, tydzień, dzień czy nawet godzinę po owym pamiętnym: Chyba nie powinniśmysię tak często widywać".Te słowa zasiały bowiem ziarno nieufności, z której już nie mo-głam się wyleczyć.- Nieważne - powiedziałam, wzruszając ramionami.Uśmiechnął się, interpretując to zapewne jak przebaczenie.Zrozumiałam, że nareszcieudało mi się od niego uwolnić.Kiedyś taki uśmiech stopiłby mi serce.Teraz nie pozostałnawet ślad po tym nagłym zauroczeniu, za co w duchu dziękowałam losowi.- Widziałem twój film - powiedział nagle.- Siostry Księżyca"? Odpowiedni temat, nie sądzisz? To znaczy mam na myśli stratędziecka.Przestał się uśmiechać.Znaczną część filmu poświęciłam na wytropienie córki IvyLunn, zgwałconej kobiety, którą pózniej zamknięto w zakładzie psychiatrycznym.Odnala-złam córkę Ivy - teraz już również rencistkę - mieszkającą w domu opieki w Letchworth i zapozwoleniem obu kobiet sfilmowałam ich spotkanie.Lepkie, ale wzruszające.Zapytał mnie, czym się obecnie zajmuję, więc powiedziałam mu o Tildzie.Tobyzmrużył oczy.- To jest zdaje się jakaś krewna Patricka Franklina.Dzwoniłaś i.- Tilda jest babcią Patricka.SR- Kilka razy się z nim spotkałem.No i oczywiście znam Jenny.- %7łonę Patricka? Co możesz o niej powiedzieć?- Piękna kobieta.Doprawdy oszałamiająca.Przez jakiś czas była modelką.- Ale pewnie ma trudny charakter? Toby zrobił bardzo zdziwioną minę.- Ależ skąd! Jenny to prawdziwy anioł.Rozstali się z powodu rodziny, prawda? Bied-na stara Jen nie mogła sobie dać rady z tymi wszystkimi zasadami.Mówiła, że Franklinowiesię przed nią zamykają.Nie chcieli jej dopuścić do żadnych familijnych tajemnic.Właśnie zamierzałam mu powiedzieć, że nie sądzę, by Franklinowie musieli cośukrywać, kiedy przypomniałam sobie pamiętnik Tildy i ten obfitujący w wydarzenia rok1947.Jossy umarła, Max wyjechał, a Daragh zniknął, rozpłynął się w przestrzeni w środkupewnej zimnej, samotnej nocy.Zerknęłam na zegarek.- Zaraz przyjdzie do mnie uczeń.- Dobry Boże! Rebecco! Znowu udzielasz korepetycji? Myślałem, że tego nie lubisz.Znowu odczułam przypływ irytacji.- Nienawidzę.Ale, widzisz, Toby, potrzebuję pieniędzy.Wstałam, żeby odprowadzić go do drzwi.* * *- Kiedy wybuchła wojna, byliśmy w Paryżu - powiedziała Tilda.- Pamiętam, jak spa-cerowałam z Maksem nad Sekwaną i zastanawiałam się, co to dokładnie dla nas oznacza.Usiłowałam wymóc na nim obietnicę, że nigdy się nie rozstaniemy, ale on nie chciał podej-mować takich zobowiązań.Bardzo poważnie traktował wszelkie przyrzeczenia.Kończył się maj, dzieci rozpoczęły ferie.Tilda zaprosiła mnie na obiad.Gości byłozresztą całkiem sporo - trzej wnukowie Melissy, którzy grali w krykieta na trawniku, męż-czyzna w średnim wieku, niegdyś dziecko wychowywane przez Tildę w Czerwonym Domu,no i Matty.Córka Melissy przyjechała do babci, aby się uczyć.- To tylko szkolne egzaminy - powiedziała, kładąc głowę na stole i włączając walk-mana.- Zupełnie się nie liczą.Siedzieliśmy teraz w ogrodzie za Czerwonym Domem, a dokładnie na małej polance zrzezbą nimfy.Matty leżała na ścieżce odgrodzona od nas kępkami lawendy.Upał pozostałbez wpływu na jej sposób ubierania się - znów miała na sobie czarną, długą sukienkę zapiętąpod samą szyję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]