[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak myślisz, gdzie? Tam, gdzie coświdać, gdzie będzie małe prawdopodobieństwo, że Lazarus wytoczy się niewiadomo skąd i przetnie nas na pół! O diable mowa mruknął tamten, a jego małe, świńskie oczka z niena-wiścią przywitały biały, lśniący kształt, który niczym duch pojawił się obok.Dałcałą wstecz i zastygł wśród delikatnego plusku fal.Szara, spowita we mgle załoga Lazarusa podała cumy.Statki zostały scze-pione lewymi burtami.Stare opony, niczym girlandy zwieszające się wzdłużbocznego poszycia Samotraki , zadziałały jak bufory, oddzielając dwa kadłuby.Wszystko to odbyło się jedynie przy świetle lamp pokładowych, w ciszy tak nie-zwykłej, że nawet skrzypnięcie opon, ściskanych i pocieranych między burtami,zdawała się tłumić mgła.Chociaż Lazarus był nowoczesnym statkiem o kadłubie ze stali, równie sze-rokim jak kadłub Samotraki ale trzy metry dłuższym, to jednak siedział w wo-dzie głębiej.Pokłady znajdowały się na tej samej wysokości i przy nieomal bez-wietrznej pogodzie nie było nic prostszego, jak suchą stopą przejść z jednegostatku na drugi.A jednak załoga białej jednostki, w liczbie ośmiu, stała wzdłużrelingu.Tymczasem ich dowódca i jego amerykański towarzysz schowali się niecoz tyłu.Zwiatła kabiny, rozproszone przez mgłę, rzucały srebrną poświatę.W The-melisie i jego ludziach narastał niepokój.Coś tutaj było nie w porządku, coś wię-cej niż ta niesamowita, nienaturalna mgła. Ten kutas Lazarides mruknął cicho pomagier Themelisa wkurwiamnie.87Themelis prychnął szyderczo. Co za delikatność, Christos.Trzymaj swoje jaja z dala od niego, a wszystkobędzie w porządku.Tamten zignorował drwinę. Mgła go opatula ciągnął drżąc. Wydaje się wprost z niego wychodzić!Lazarides i Armstrong skierowali się w stronę furty w burcie.Zatrzymali siętam, pochyleni do przodu, badawczo penetrując pokład Samotraki. Nie mamiędzy nimi różnicy, jeżeli idzie o wzrost myślał Themelis ale jest znacznaw stylu i noszeniu się.Amerykanin powłóczył nieco nogami, jak małpa, a pra-we oko przykrywała mu czarna opaska.W ręce trzymał elegancką, czarną teczkęw nadziei na dużą ilość pieniędzy.Lazarides stał za nim, sztywny, jakby kij po-łknął, skrywając się nawet teraz za ciemnymi okularami mimo nocy i mgły. Jesteście więc, Jianni. Themelis otrząsnął się z ponurej depresji, któ-ra zaczynała go ogarniać, rozłożył ramiona, rozejrzał się dokoła i kiwnął głowąz zadowoleniem. W końcu zacisze, co? W samym sercu mgły, z dala od całegotego cholerstwa! A więc.witam na pokładzie starej Samotraki.Lazarides uśmiechnął się wreszcie. Zapraszasz mnie na pokład? Co? zapytał Themelis, zdziwiony. Ależ oczywiście! Jak inaczej mo-glibyśmy dokończyć interesów? Rzeczywiście, jak? przytaknął tamten posępnie.Przechodząc na Samotraki , zdjął okulary.Armstrong podążył za nim z resz-tą ludzi, przeskakując przez nadburcie.Załoga cofnęła się stłoczona, wiedząc jużteraz na pewno, że coś jest nie w porządku.Marynarze z Lazarusa wyglądalijak ognistoocy zombi, a ich wódz.Pawlos Themelis, widząc przemianę, jaka dokonała się na twarzy człowie-ka, którego nazywał Lazaridesem, pomyślał, że to oczy płatają mu figla.Jednakpierwszy oficer gorączkowo wyszarpnął pistolet z kabury pod pachą.Za pózno.Armstrong już stał nad nim.Wyrżnął go w rękę teczką w momencie, gdy brońnachodziła na cel.Chwycił go za ramię i obrócił pistolet w kierunku jego głowy.Wsadził mu lufę do ucha. Ha parsknął.Ofiara, widząc jedynie oczy Amerykanina, płonące jak siarka, rozdwojony,karmazynowy język, trzepoczący w czeluści jego ust.zastygła. Ten, tam zwrócił się Janosz do Themelisa niemal swobodnym tonem był głupcem.Co stanowiło zarazem sygnał dla Armstronga, by pociągnąć spust.GłowaChristosa w ułamku sekundy zamieniła się w szkarłatną miazgę, a jego ciało jakobszarpana, szmaciana lalka zwisło przez poręcz nadburcia.Po chwili ześlizgnęłosię pomiędzy burtami, wyplute w mgłę miękko pokrywającą powierzchnię morza.88 Matko przenajświętsza! wykrzyknął Themelis, równie bezradny jak je-go ludzie.Ferenczy podszedł do niego.Grek cofnął się i znowu, nie dowierzającwłasnym oczom, konstatował długość głowy i szczęk tamtego, zęby w potwor-nych ustach, niesamowity, szkarłatny płomień w jego strasznych oczach. J.J.Jianni Themelis w końcu zmusił swój mózg do pracy. Jianni,ja. Pokaż mi tę kokainę. Janosz ujął jego ramię żelaznym uściskiem, wra-żając palce głęboko. Ten, och, jakże wiele wart biały proszek. To, to jest na dole. Odpowiedz Themelisa była ledwie westchnieniem.Nie potrafił, nie miał śmiałości, oderwać wzroku od twarzy tamtego. Więc zaprowadz mnie na dół. Ferenczy rozkazał po chwili.Jeszcze pod pokładem, Themelisa dochodziły krzyki załogi. Co, Christosgłupcem? Może, ale przynajmniej nie dowiedział się, co go zabiło! pomy-ślał.Po chwili jego krzyk dołączył do reszty.Czterdzieści minut pózniej silniki Lazarusa zakaszlały i statek odbił się odmartwo kołyszącej się na falach Samotraki.Mgła podnosiła się, gwiazdy zaczy-nały przezierać.Wkrótce horyzont zaróżowił się brzaskiem dnia.Kiedy Lazarusoddalił się na ćwierć mili, potężna eksplozja rozerwała powietrze.W górę strzeliłsłup ognia.Skręcone, łopoczące szczątki stateczku wpadły do morza i tam zgasły.Nie było już Samotraki.ROZDZIAA PITYHarry Keogh: dawniej nekroskopHarry obudził się ze świadomością, że coś się zdarzyło lub zaraz się zdarzy.Leżał na olbrzymim, starym łóżku.Trzymał w rękach opasłe, oprawione na czar-no tomisko. Księga wampirów , tak zwany traktat o faktach, który analizowałpodstawy zła wampirów przez wieki aż do współczesności.Dzieło stanowiło lek-ką lekturę dla nekroskopa.Nikt bowiem na świecie z jednym wyjątkiem nie wiedział więcej o legendzie, zródłach i rzeczywistości wampiryzmu niż HarryKeogh.Tym wyjątkiem zaś był jego syn, również Harry.Przebywał jednak w zu-pełnie innym świecie.Harry ego nawiedzał wciąż stary, dokuczliwy sen.Splatał jego życie i miłośćsprzed piętnastu lat z obecnymi zdarzeniami, zamieniając je wszystkie w surreal-ny kalejdoskop erotyzmu.Znił, że kocha Helen, przeżywa pierwsze, nieśmiałe (duchowe, jak i fizyczne)doświadczenia erotyczne.Wielbił swą żonę, Brendę, prawdziwą miłością.Wizjeoniryczne, jakkolwiek dziwne i przemieszane, były mu słodkie, znajome i czułe.Ale śnił także o Lady Karen i jej wyniosłym siedlisku w krainie wampirów.Wydawało się prawdopodobne, że właśnie to przerażające wspomnienie prze-budziło go.Gdzieś pomiędzy wyłoniło się także marzenie o Sandrze, jego nowej, miałnadzieję, trwałej miłości.Sandra.kochali się przedtem kilkakrotnie, choć rzadko w satysfakcjonującysposób.Zawsze w jej mieszkaniu w Edynburgu, w zielonej poświacie przyciem-nionej lampki nocnej.Nie satysfakcjonujące dla Harry ego w każdym razie.Oczywiście, nie mógłmówić za dziewczynę.Podejrzewał, że była w nim zakochana.Nigdy nie wyrażał swego niezadowolenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]