[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Komendant przy wielu okazjach dał im wyrazniedo zrozumienia, że nie cierpi psów.Gdy drzwi ponownie się otworzyły, wszedł Jurowski w długim rozpiętym płaszczu i zdziesięcioma strażnikami, którzy wepchnęli się do pokoiku razem z nim.Czytając głośno zkartki, którą trzymał wysoko w górze, Jurowski obwieścił, że wobec faktu, że wasi krewni izwolennicy nie zaprzestali ataków na Rosję Radziecką, Rada Uralska* postanawia skazać wasna śmierć.Anie się zdawało, że nie usłyszała wyraznie, a jej ojciec, obrzuciwszy szybkimspojrzeniem zebraną wokół niego rodzinę, odwrócił się do Jurowskiego z niedowierzaniem woczach i zapytał:- Co? Co?Komendant szybko powtórzył wyrok, słowo po słowie, a następnie wyciągnął zza pasarewolwer i strzelił byłemu carowi prosto w czoło.Ana Zobaczyła, jak ojciec pada tyłem nakrzesło, upuszczając na podłogę Aleksego.Zobaczyła jak matka podnosi rękę, żeby sięprzeżegnać, a siostry kulą się pod ścianą.Usłyszała krzyk Demidowej i protesty Botkina, areszta zmieniła się w straszny, niewyrazny obraz.Gwardziści wyciągnęli broń i Ana pamiętała jedynie, jak pokój wypełnił ogłuszającyhuk, duszący dym, krzyki ludzi błagających o litość i tryskająca ciepła krew, krew, która lałasię wszędzie.Jemmy zmienił się w mokry* Uralska Obwodowa Rada Delegatów Robotniczych, Chłopskich i %7łołnierskich -jedna z bolszewickich rad delegatów, działających w Rosji podczas wojny domowej 1917-1921 (przyp.red.).strzęp, zwisający bezwładnie na jej rękach, a gdy kułe z brzękiem odbiłysię od klejnotów zaszytych w jej gorsecie, Ana upadła na martwe i dogorywające ciała.ogień jednak nie milkł.Z trzaskiem pękła żarówka u sufitu, a ostatnią rzeczą, jaką widziała,kurczowo ściskając szmaragdowy krzyż ukryty pod bluzką, była zjawa Rasputina, który naglewyrósł przed nią, jak gdyby wirujące kłęby dymu i prochu przybrały postać jego czarnejbrody i sutanny.W jej uszach zabrzmiał jego niski dudniący głos, który szepnął jak wtedy, nabalu bożonarodzeniowym:- Zawsze będę cię strzegł, maleńkaja.Rozdział 37Lantos, przyzwyczajona do pracy w optymalnych warunkach, jakie miała w MIT,musiała się dostosować do nowych okoliczności.Na przykład nie przywykła do tego, by jejstopy kleiły się do wilgotnych gumowych mat na podłodze, nigdy też arktyczny wiatr niewalił w ściany jej laboratorium.Nie była przyzwyczajona do jego wycia, przypominającegonieustanny huk fal przyboju, ani do kołyszących się nad głową lamp.Kombinezon z tyveku i gumowy fartuch, które miała na sobie, też nie były zbytwygodne.W lateksowych rękawiczkach, maseczce zakrywającej nos i usta oraz za dużychgoglach, pod którymi musiały się zmieścić okulary, zmuszona była poruszać się wolniej i zwiększą uwagą, niż nakazywała jej natura.Wiedziała jednak, że ich misja musi szybkoznalezć odpowiedzi na ważne pytania.Z czym mieli do czynienia: z martwymi resztkamiwygasłej zarazy czy z uśpioną, ale wciąż aktywną pozostałością największego mordercy,jakiego znał dotąd świat?Przez wiele godzin badała próbki pobrane z różnych narządów młodego diakona,którego zwłoki, jak zdemontowany silnik, wciąż spoczywały w prosektorium w głębinamiotu.Nie lubiła zostawiać tak ciała, nie tylko z powodu zagrożenia, ale i dlatego, żezawsze w pracy starała się zachować szacunek dla przedmiotu badań.Postanowiła, że gdytylko Slater wróci z cmentarza, gdzie poszedł z Kozakiem ustalić, który grób otworzyć jakodrugi, poprosi go o pomoc w złożeniu zwłok z powrotem.Aby uzyskać pewność co do wyników, wspólnie ze Slaterem zdecydowali, że będąmusieli ekshumować jeszcze co najmniej trzy ciała z różnych i odległych od siebie miejsccmentarza.Chcąc uniknąć ryzyka przeniesienia zarażenia lub pomylenia pobranych próbek,postanowili również pracować nad każdym ciałem oddzielnie, zebrać potrzebne dane, a potemzłożyć zbadane zwłoki z powrotem w zamarzniętym grobie.Zdaniem Lantos najprostszeprocedury w laboratorium były zawsze najbezpieczniejsze i najbardziej eleganckie, zwłaszczagdy miało się do czynienia z tak zwanymi czynnikami wybranymi - najbardziejosławionymi patogenami, takimi jak rycyna, wąglik i wirus Ebola - w dodatku w tak trudnychwarunkach.Kiedy rozciągnęła mięśnie i na moment przycisnęła dłonie do krzyża, zaczęła sięzastanawiać, czy pójść do stołówki i szybko wzmocnić się jakąś owsianką i kubkiem kawy,czy przeprowadzić jeszcze jeden test.Myśl o przerwie była kusząca, ale z ubieraniem irozbieraniem było tyle kłopotu, że postanowiła zabrać się do jeszcze jednego etapu pracy.Próby na zwierzętach.Lantos miała słabość do myszy, które rutynowo poddawała testom.Były stworzeniamio wiele inteligentniejszymi, a nawet bardziej przebiegłymi, niż powszechnie uważano.Alemedycyna i nauka dla swoich celów wyhodowała, wykorzystała i zniszczyła ich już miliony;na swoje nieszczęście się szybko rozmnażają i mają genetyczne odpowiedniki, w częściniemal identyczne, dziewięćdziesięciu dziewięciu procent genów ludzkich.Lantos żałowała,że nie ma innego i lepszego sposobu zebrania potrzebnych naukowcom informacji.ale, jakdotąd, nikt nic takiego nie wymyślił.Miała ustawione na blacie trzy szklane pojemniki, a w każdym z nich było sześćbiałych myszy.Jeden zawierał grupę kontrolną, która miała pozostać nietknięta, lokatoromdrugiego miał być wstrzyknięty wirus zwykłej grypy, a trzeci był przeznaczony dla myszy,którym poda się szczep lub materiał wirusowy wydobyty i wyizolowany z ciała diakona.W kącie laboratorium znajdowała się otwarta skrzynia z dodatkowymi żywymimyszami do pózniejszych testów.Lantos rano sprawdziła, czy mają co jeść i co pić.Sięgając do drugiego pojemnika, wyciągała myszy jedną po drugiej i za pomocązestawu strzykawek, którymi piekielnie trudno się było posługiwać w rękawiczkach,wstrzykiwała każdej dawkę szczepu, który najpowszechniej spotykało się wśród ludzi, gdywyjeżdżała na wyspę.Mnóstwo osób na całym świecie zachoruje na to tej zimy, ale nikt nieumrze, jeśli jego organizm nie jest upośledzony w inny sposób.Myszy biegały i gramoliły sięna siebie, próbując uciec przed jej ręką, ale kiedy robiła zastrzyk, potulnie leżały w jej dłoni;zaznaczała im grzbiety niebieskim tuszem i wkładała z powrotem między towarzyszy.Najwyższą ostrożność i uwagę musiała zachować przy trzecim pojemniku.Z krwipobranej z zamrożonych żył diakona wydzieliła surowicę, którą następnie odwirowała ioczyściła, nadając jej nazwę WSP (od Wyspy Zw.Piotra) i numer I.W ciągu najbliższych dnimiały się pojawić następne.Surowica znajdowała się w niewinnej brązowej fiolce, opatrzonejmałą pomarańczową nalepką, a napełniając miksturą nową strzykawkę i potem aplikując podwie krople każdej myszy z trzeciego pojemnika, Lantos zastanawiała się, czy patrzy nanieszkodliwy płyn, czy na Armagedon w butelce.Każda mysz, której podała WSPI, zostałazaznaczona pomarańczową plamą na grzbiecie i ogonie.Grypa kryła w sobie mrowie zagadek.Hiszpanka przenosiła się drogą powietrzną,szerząc się poprzez kaszel i kichanie jej ofiar; wirus znajdował się we wszystkich ich płynachustrojowych, od śluzu i śliny przez łzy, odchody aż po krew
[ Pobierz całość w formacie PDF ]