[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten ktoś także złapał mnie za ramię, drugą ręką ściskająckoci łeb.- Nie rób tego! - wysapałam.- To nie jest normalny kot.Uważaj!- Uważam przecież! - uciął Luke.O Boże, co on tu robi?Kot ciągnął mnie w swoją stronę, a Luke - w swoją.Widziałam pazuryi czerwień krwi.Nagle upadłam na ziemię, a stwór, zgrzytając zębami, skoczył naLuke a.Był od niego ze dwa razy cięższy, a stojąc na tylnych łapach,przewyższałby go znacznie.Zapowiadało się okropnie.Lecz kiedy udałomi się podnieść, zobaczyłam, że Luke trzyma zwierzę za bok pyska iskórę na szyi.Ciężka łapa rozcapierzyła się nad jego twa-rzą.Jakby znikąd w dłoni Lukea pojawił się sztylet.Wraził go oddołu w żuchwę stwora.Tak po prostu.Wyraz jego twarzy był równienieodgadniony jak wtedy gdy rozmawiał z Eleanor - równie spokojny - aruch, z jakim to zrobił - lekki, wprawny, skuteczny.Kot padł na ziemię u jego stóp, teraz, gdy był martwy, zdawał sięjeszcze większy.Patrzyłam na jego bezwładnie przechyloną szyję, na nóżtkwiący w jego głowie.Widziałam, jak Lukę uwalnia sztylet, wyciera godokładnie o trawę i umieszcza w pochewce na kostce nogi.Zmroziłomnie wspomnienie jego twarzy w chwili, kiedy zabijał wroga.Lukę spojrzał na mnie pytająco.Było to spojrzenie, jakie możnaposłać bezdomnemu psu, do którego wyciąga się rękę, by sprawdzić, czypozwoli do siebie podejść.Nagle przypomniałam sobie jego pytanie: Straszę cię?"Przełknęłam ślinę i okazało się, że jednak potrafię wydawać dzwięki.- Pierścionek Babi wpadł mi do umywalki.To okazało się wystarczającym przyzwoleniem.W ciągu sekundyLukę był już przy mnie.Ujął mnie za drżącą rękę i wycierał krewwłasnym podkoszulkiem, przyglądając się kłutym ranom.Jego palcedotykały skaleczeń na moim barku i zadrapań na szyi.Przygarnął mnie dosiebie.Przycisnął mnie tak mocno, że aż bolało.Czułam jego oddech naskórze.Potem wypuścił mnie z ramion.- A gdzie klucz?Opuściłam głowę.;- Mama kazała mi go ściągnąć.- Lukę okrążył mnie, szukająckolejnych obrażeń.Zauważyłam ślady po szponach na jego dżinsach iczerwień plamiącą łydkę.- Krwawisz.Zatrzymał się naprzeciwko.- Ty też.Mogłaś.Mogło być o wiele gorzej.Nagle sobie przypomniałam:- Babi miała mnie zaraz odebrać.Co ja jej powiem?- Prawdę.- Nigdy mi nie uwierzy.Ona jest odjazdowa, ale nie żeby ludożerczepumy.- To jest śmiechu warte.- Uwierzy ci.- Lukę wskazał na futerał z harfą.- Czy klucz jest tam?Skinęłam i obserwowałam, jak go wyjmuje.Stałam cicho, podczasgdy on ponownie zawiesił mi go na szyi.Kiedy łańcuszek dotknąłzadrapania, poczułam lekkie szczypanie.Lukę pocałował mnie tuż obokmiejsca, gdzie zawisł kluczyk.Poczułam dreszcz na całym ciele.Potemprzytulił mnie jeszcze raz.Powiedział na ucho, tylko do mnie:- Uważaj, proszę.Brzmiało to jak pożegnanie, ale nie chciałam zostawać sama, żebyczekać na Babi.- Idziesz?- Będę cię miał na oku.Ale ona nie chciałaby mnie z tobą widzieć.Pozwoliłam mu odejść na kilka kroków, aż w końcu zadałam dręczącemnie pytanie:- Skąd się tu wziąłeś? Wzruszył ramionami.- Chciałaś, żebym cię ratował, prawda?Rozdzial 9Jedna z zalet Babi była zarazem jej najbardziej irytującą cechą:właściwie nie dało się jej doprowadzić do paniki czy wzburzenia, odobniejak mama wkładała swoje najsilniejsze emocje do skrzyneczki, trzymającje na wyjątkowe okazje.Kiedy zobaczyła moje niezbyt rozległe ranynadnaturalnego pochodzenia, nie uznała tego za wyjątkową okazję.Zamiast tego pomogła mi po prostu włożyć harfę do samochodu,wzięła z tylnej kanapy poplamiony farbą ręcznik i żebym nie zakrwawiłapuchatych, popielatych, pachnących rozpuszczalnikiem siedzeń,rozłożyła go na fotelu dla pasażera.Bez słowa ruszyła z miejsca.Dotknęłam ran.Poczułam odrobinę dumy.Należały donajfajniejszego rodzaju obrażeń: wyglądały okropnie, ale nie bolały zabardzo.Rozlew krwi nie został jednak doceniony, ponieważ u Babi litośćleżała w tej samej skrzyneczce co reszta jej emocji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]