[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z progu popatrzył na niewiasty,młodszym twarzom przyglądając się oczyma pałającymi i uśmiechając się donich.Rzucił okiem i na towar, ale ze wzgardą, a gdy kneziowa pani odezwałasię, że dla jej dziewek zdałoby się to wszystko, śmiejąc się nakazał Niemcowi,ażeby zostawił, co przyniósł.Przekupień nie śmiał nawet wspomnieć o zamianie lub wynagrodzeniu, a knezteż o niej nie zdawał się myśleć.Wreszcie, gdy kupiec chcąc resztki ocalićsznurować począł sakwę, rzekł mu porywczo:- Grafowi powiedzcie, że my to od niego za podarek dla Brunhildyprzyjmujemy.niech on wam za to płaci.Nie macie tu czego stać długo.Wracać wam zdrowiej i nie oglądać się za siebie.Nie czekając już, aby mu tę radę powtórzono, ruszył Niemiec sposępniawszy ibył już za drzwiami, gdy kneziowa pani, znać ulitowawszy się nad nim, wysłałajedną z dziewek powiedzieć mu, by się nie frasował, że mu sama za towarnabrany wynagrodzi.Wstrzymał się więc w sieni, czekając na starą babę, którawyszła milcząca i powiodła go za sobą do bliskiej komory.Tu skór wisiały pękii różnego dostatku siła nagromadzonego kupami.Dano mu sobie wybierać iHengo ciesząc się, że nie będzie zupełnie odarty, łańcuszkiem srebrnym jeszczeobdarzywszy podskarbinę, skór na plecy nabrawszy, ile chciał, do koni corychlej powrócił.Niepokój jakiś na grodzie, wrzaski i wołania u wrót ostrzegały go, ażeby, nieczekając tu dłużej, z życiem i mieniem uchodził.W pierwszym podwórzudobitniej jeszcze słychać było poza wałami odzywające się głosy tłumne.45Wrota stały zaparte, od mostu i haci dwornia pańska wchodu broniła.Wyszedłszy ujrzał Hengo, że gromady pieszych, konnych, a między nimi iniewiasty wnijścia się na gród dopominały.Smerda i jego pachołkowie nie dopuszczając, biczami i dzidami odpieralinaciskających się.Płacz, narzekania, przekleństwa, grozby rozlegały siędokoła.Były to rodziny kmieci i władyków, wczorajszych gości na grodzie, które jużwieść doszła o morderczej biesiadzie.Wyprzeć się jej nie można było, trupyodarte tuż około haci pływały, niektóre z nich fala powynosiła na brzegi.Niewiasty we łzach wyciągały do nich ręce, klęcząc na piasku i włosy sobierwąc z głowy.Trupy - byli to ich ojcowie i mężowie.Bracia i synowie stali tuż na koniach,zębami zgrzytając, miotając na Chwostka przekleństwa.Wrzawa rosnąca musiała dojść uszu knezia, który na podsieniu u wnijścia sięukazał, stanął, wziął w boki i patrzał ponuro na czeladz swą ujadającą się ztłumem na haci u mostu.Tłum narastał co chwila.Zciśnięte pięści wyciągano ku kneziowi, ale się śmiał z tej bezsilnej złości.Trwało to dosyć długo, aż dwu czy trzech wybranych smerda puścił pieszo wdziedziniec.Szli z głowy obnażonymi, płacząc, sami coś mówiąc do siebie,pogrążeni w smutku, a stanąwszy u wnijścia, gdzie na podwyższeniu czekałknez, chcieli się do niego odezwać, ale ich uprzedził:- Za co mnie wyklinacie? - zawołał - psie syny, nieposłuszne! Co ja wamwinien?.Jam ich ręką nie tknął, jam żadnego zabijać nie kazał, choć mogłem iwarci byli, aby im głowy pospadały.Po co się sami powaśnili i zajedli?Zakrwawili mi izbę, zwalali podwórze, zamącili spokój.Jak psy się sami gryzlii pozagryzali.Podniósł pięści.- Dobrze im tak! Stara słowiańska wola po głowach wam chodzi! Będzie takwszystkim, co się jej dopominają.Trupy sobie na jeziorze połówcie, niebronię.a do domów, póki głowy całe.Jam nie winien ich śmierci.Jeszcze mówił to, gdy spod tynu, gdzie gęsto rosły łopiany, pokrzywy i łozy,ruszyło się coś, podniosło.wstał jakby trup blady chwiejąc się na połamanychnogach.Twarz miał obmazaną krwią zaschłą, oko jedno wybite, z któregospiekła toczyła się ropa.Wstał i rękę podniósł, i jak omackiem na głos idąc,gdzie stały dzieci kmiece, począł krzyczeć chropawym głosem:- On nie winien!.Czaru i duru dał nam w miodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]