[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obejrzymy to dokładnie i zastanowimy się, co dalej.- Dobrze.W takim razie do zobaczenia.Wyłączyłem urządzenie.- Zanocujemy tutaj - przekazałem Michaiłowi polecenie pana Tomasza.Skinął potakująco głową.- Wobec tego pójdę do helikoptera po sprzęt obozowy - powiedział.- Poradzisz sobie? - zaniepokoiłem się.Stuknął palcem w zegarek.- W każdym razie nie zabłądzę - uśmiechnął się.- Wez pistolet - Juanita sięgnęła do kabury.- Poradzę sobie - wywinął nad głową straszliwego młynka maczetą.- Pawle,zaopiekujesz się naszą koleżanką.I poszukajcie jakiegoś miejsca na obozowisko.- Wez taśmy miernicze, może zrobimy część pomiarów - zasugerowałem.Kiwnął głową i ruszył przez bramę na zewnątrz.- Miasto duchów - mruknęła.- Nie zrobią nam krzywdy - uspokoiłem ją.- Na razie rozejrzyjmy się trochę.Opuściliśmy budynek i ruszyliśmy przez gąszcz, porastający to, co uznaliśmy zagłówną ulicę.W pewnej chwili spłoszyliśmy stadko pekari.Idąc ich tropem, natrafiliśmy naspory basen, wykuty w skalistym podłożu.Stało w nim szare błoto, z dna wyrastały jakieśkrzewy i niewielkie drzewka, widocznie lubiące wodę.Zwinki skryły się właśnie pomiędzyich korzeniami.Ruszyliśmy brzegiem.Las opanował miasto, starł je niemal z powierzchniziemi.Nabrzeża sadzawki, kiedyś brukowane kamiennymi płytami, obecnie poosuwały się dozbiornika, a same płyty, powyrywane przez korzenie, sterczały pod dziwacznymi kątami ześciółki.Za zbiornikiem ulicę zamykał jakiś budynek o wyjątkowo grubych murach,zbudowanych z dość starannie obrobionych bloków.Wiodły do niego schody, obecniezniszczone przez wszędobylskie krzewy.- To mi przypomina redukcje, zbudowane przez jezuitów na pograniczu Brazylii iParagwaju w XVIII wieku - powiedziała w zadumie.- Te, które pokazano w filmie Misja ? - zaciekawiłem się.Kiwnęła poważnie głową.- Ciekawy eksperyment społeczny - powiedziała.- Jezuici przybywali do dzikichIndian, nawracali ich na chrześcijaństwo, cywilizowali.Wznoszono kamienne domy,kościoły, wszyscy pracowali we wspólnocie, obrabiali wspólne pola i równo dzielili plony izyski.Uprawiano warzywa, hodowano zwierzęta.Coś pomiędzy gminami pierwszychchrześcijan a utopijnym socjalizmem.Nie wiadomo, co by z tego wynikło, gdyby nieprzesunięcie granicy i zniszczenie tych osad.- Sądzisz, że tu także była podobna osada? Założona przez jakichś misjonarzy?Rozejrzała się, badając oplecione lianami ściany, a potem wzruszyła opalonymiramionami.- Nie wiem - powiedziała.- Ale chyba raczej nie.Oni budowali na nizinach nad rzeką,aby móc nią spławiać towary i utrzymywać kontakt ze światem.To osiedle bardziej wyglądajak fort, stojący pośrodku podbitego kraju.Mury obronne, brama strzegąca najlepszej drogi wdół.Chociaż to mógł być kościół - popatrzyła na budynek.Dostępu do wnętrza bronił splątany gąszcz kolczastych krzewów.Zacząłem rabacjemaczetą, ale po kilku minutach zrezygnowałem.Grube, elastyczne pręty nie chciały siępoddać.- Poszukajmy miejsca na obozowisko - zaproponowała.Cofnęliśmy się bliżej bramy i z niemałym wysiłkiem oczyściliśmy z krzewów sporykawałek terenu.Te suche zgromadziliśmy jako materiał na wieczorne ognisko.Potemruszyłem zbadać budynek po lewej stronie głównej ulicy.Tu mury zachowały się nieco lepiej.Widać było jeszcze na nich resztki pokrywającej je niegdyś gliny.Trafiłem też na solidny,szeroki, kamienny parapet, nadal tkwiący w ścianie, choć framugi okna i górna część murudawno rozleciały się na kawałki.Przeszedłem przez dziurę, pozostałą po drzwiach, downętrza.Rumowiska kilku pokoi, zarośnięte krzewami.Nigdzie ani śladu naczyń, żadnychdetali architektonicznych, mogących zdradzić tajemnicę budowniczych.- Robota dla archeologów na całe lata - powiedziała Juanita, przedzierając się przezkrzaki do mnie.- Czy tego właśnie miejsca szukał Fawcett?- Nawet jeśli je znalazł, to już nie zdołał nikogo o tym powiadomić - westchnąłem.-Szkoda, że wszystkie drewniane elementy dawno rozsypały się w pył.Jedna belka,pochodząca z framugi drzwi, mogłaby pozwolić na datowanie tego obiektu.Michaił wrócił, jak zapowiadał, po dwu godzinach.Przydzwigał dwa namioty i sprzętobozowy.Zaraz też umieścił niewielki aparat w bramie.- Czujnik ruchu - wyjaśnił z dumą.- %7łeby nas nikt nie zaskoczył.Jak poszukiwania?Streściłem mu wyniki oględzin.- To na nic - pokręcił głową.- Jeśli są tu jakieś ciekawe elementy, to na poziomiepodłogi.Zrobimy tu niewielkie wykopy sondażowe.Wypalone skorupy naczyń nierozkładają się w ziemi przez całe tysiące lat, więc coś powinniśmy znalezć.Juanita zabrała się do rozbijania namiotów, a my oczyściliśmy z krzewów i lianfronton jednego z budynków.Potem powyrywaliśmy krzewy, porastające wnętrzepomieszczenia leżącego od strony ulicy, i wgryzliśmy się w warstwę gruzu.Dotarliśmy dopoziomu klepiska z dobrze ubitej gliny.Nie znalezliśmy jednak nic ciekawego.- Zobaczmy może wykrywaczem metali.- mruknął Michaił.Wodził cewką nad podłogą pół godziny, zanim aparat wreszcie zapiszczał.Spodwarstwy kamieni wyciągnęliśmy dziwne widełki w kształcie litery U.- Hmm.- mruknął.- Coś mi się widzi, że to podstawka do arkebuza.Od tej stronybyła osadzona w drzewcu, a tu opierano lufę.Wsadziliśmy zardzewiały detal do foliowej torebki.Wróciliśmy do obozowiska.Juanita naściągała kolczastych gałęzi i uformowała z nich płot wokoło.Zbyteczna chybaostrożność, ale pochwaliliśmy ją.- I co ciekawego znalezliście? - zapytała.Pokazaliśmy jej nasz łup.- To mi wygląda na dulkę od wiosła.- Tak czy siak, jest z żelaza - uroczyście powiedział Michaił.- A to oznacza, żewykonał to biały człowiek.Tutejsi Indianie nie znali żelaza.- Tu się mylisz - zaprotestowałem.- W Gran Chaco, w chwili przybycia białych ludzi,posługiwali się już grotami strzał, odkuwanymi na zimno z kawałków żelaznych meteorytów.Wprawdzie to dość daleko stąd, ale nie wiadomo, co kryją tutejsze lasy.Wieczór nadszedł niepostrzeżenie.Cienie wydłużyły się.- Jakoś nie cieszy mnie to odkrycie - poskarżył się.- Spodziewaliśmy się czegoś więcej - zauważyłem.- Chcieliśmy kamiennych rzezb,ogromnych świątyń, murów pokrytych reliefami.Zamiast tego mamy mury zniszczone przezlas, zarośnięte krzakami.Ale pocieszę cię.Machu Picchu w chwili odkrycia wyglądałopodobnie: ściany ukryte w plątaninie roślinności.Dopiero po oczyszczeniu i częściowejrekonstrukcji odzyskało dawny blask.Nie wiemy, co ukaże się naszym oczom, gdyarcheolodzy wykarczują krzaki, zedrą darń z kamiennych płyt ulic.- To nie może być miasto z dokumentu Raposo.Ale może za to tego właśnie szukałFawcett - odezwała się Juanita.- Najgorsze, że nie mogę o tym pisać, zanim na miejsce nieprzybędą odpowiednie służby, by zabezpieczyć ruiny przed rabusiami.- Słusznie - mruknąłem.Zrobiło się chłodno.Rozpaliliśmy ognisko.W gęstniejącym mroku nie musieliśmy sięobawiać, że ktokolwiek zobaczy dym.Piekliśmy kiełbaski na długich kijach.Michaiłwyciągnął piersiówkę z rumem, ale odmówiliśmy.Patrzyłem na niego spod oka.Siedział, wzadumie patrząc w dogasający żar.Jego twarz wyrażała dziwną tęsknotę.- Melancholia to rosyjska choroba - powiedział wreszcie zauważywszy, że mu sięprzyglądam.- Ale to przechodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]