[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uspokoili się tedy upojeni i rozpasani żołnierze Kmity, a Dudyczowi na podwórze wrotaotwarto.W niem jednak i dokoła w zabudowaniach, szopach, pod płotami, gdziekolwiekdaszek był, taki tu ścisk znalazł, iż ani się było myśleć umieścić.Dwór cały stał rzęsisto oświecony, a gwar, śpiewy i brzękanie dzikiej muzyki słychać zniego było.Z ludzi, którzy naprzeciwko przybywającemu wyszli, ani jednego Dudycztrzezwym nie znalazł.Wpadłszy w ten wrzątek, niedobrze wiedział co miał począć, gdynaprzeciwko niemu wyszedł znajomy, cioska jego Piotr Biały.Biały był jednym z najzapamiętalszych zbójów u boku Kmity.Małego wzrostu, krępy, zkrzywemi nogami, zajadła bestya, który ani swojej ani cudzej krwi nie żałował; słynął z tego,iż z okrucieństwem łączył dzikie szyderstwo, i zabijając ryczał ze śmiechu.Kto Białemupopadł w ręce, nie mógł się litości spodziewać.Potrzeba było kata, Biały się ofiarowałmęczyć i uśmiercać.Wychodzący w przedsień, gdy Dudycz zsiadał z konia, poznał go Biały i krzyknął zpodziwu. Co! tyś się tu zawieruszył! Królowa mi listy zwierzyła i kazała szukać z niemi marszałka.Biały się zadumał. Toś go znalazł rzekł ale chyba dziś do niego nie przystąpisz.My doprzyjmowania posłów nie gotowi.Pan nasz odpoczywa, a nie lubi, żeby mu dobrą myślprzerywano. Dajcież mi aby posłanie gdzie w ciepłej izbie i gdzie konie postawić odparł Petrek jam też zmęczony, poczekam chętnie do jutra.Skinął na niego Biały.Weszli wewnątrz dworu, którego wszystkie izby pełne się byćzdawały, a wrzawa w nich i krzyki panowały takie, jakby żaden dygnitarz się nie znajdował,ale rozpojone żołdactwo tylko.Nikt na nowo przybywającego nie spojrzał.Przez sieńprzeprowadził go Biały do ciemnego ganku, a z niego do pustej komory, podobno jedynej wktórej nikogo nie było, bo ciasna nie nadała się do ucztowania.Przytykała ona jednąścianką nie bardzo szczelną do ogromnej izby, w której Kmita ze swemi ulubieńcami jużdrugi dzień za stołami siedział.Przez szpary Dudycz nietylko słyszeć mógł ale widzieć wszystko co się tu działo.Naspoczynek i nocleg kąt był nieosobliwie dobrany, lecz gdy innego nie miał, musiał się Petreknim zaspokoić.Biały mu tu obiecał przysłać wszystko czego mógł potrzebować, abygłodnym nie był i położyć się miał na czem.Oprócz tego zapewnił, że o ludziach, słuzbie ikoniach mieć będą staranie.Nakoniec rzekł. Kto z obcych naszego pana zobaczy takim, jakim on teraz jest, temu on tego póki żywnie daruje i nie zapomni.Jutro gdy go widzieć będziecie, strzeżcie się mu dać poznać,żeście cokolwiek tu widzieli lub słyszeli.To mówiąc, Biały palec podniósł i pogroził Dudyczowi, który i bez tego już był dośćnastraszony.Nocleg wprawdzie miał pod dachem i w dosyć ciepłym kącie, a wkrótce potemprzyniesiono mu kawał pieczeni sarniej, misę klusek i spory dzbanek wina; ale to co gootaczało, nie dawało spokojnie się posilić.Dwór drżeć się zdawał od tego co się w nimdziało.Tuż przez cienką ścianę Kmita dokazywał ze swemi, a Dudycz, który za młodu byłnawykły nieraz się znajdować wśród pijanego tłumu robotników z żup w Wieliczce,parobków, woznic i najdzikszej gawiedzi choć oswojony z tem bladł ze strachu, takiewrzaski, śpiewy, kłótnie, krzyki o uszy się jego obijały.Było to istne piekło.Ostrożnie i z obawą Petrek wyszukał sobie szparę, przez którąby mógł przypatrzeć siętemu sabatowi zbójów, i przyłożywszy oko do ściany, już go nie mógł oderwać.Sala była wielka, a raczej szopa prosta na grubych słupach drewnianych sparta,oświecona pochodniami, których płomień dymiący czerwonem światłem oblewałbiesiadujących u ogromnego stołu zastawionego w pośrodku niej.Kmity zrazu spostrzedz nie mógł.Siedział w końcu, nad stołem biesiadników, na podwyższeniu okrytem suknemszkarłatnem, w krześle nakształt tronu, mając przed sobą stolik osobny, bogato zasłanyobrusem szytym złotem.Na dwu mniejszych stołach po bokach ustawione były naczyniasrebrne i beczułki takież, konwie, dzbany i kubki.Rozparty w krześle swem, na pół leżąc marszałek, okryty delią futrem podbitą, wkołpaku sobolim z kitą, którego nie zrzucił z głowy, zwrócony był ku biesiadnikom.Twarz jego piękna, szlachetnych rysów, ale płonąca ogniem, zaczerwieniona, lśniąca odpotu, z oczyma jakby łez pełnemi i iskrzącemi się razem namiętnością, miała wyrazniesłychanej dumy i siły.Ręką jednak trzymał się w bok i z góry spoglądał na swychwspółbiesiadników.Dwóch z wygolonemi głowami wyrostków za podniesieniem, na któremon siedział, stało tuż, gotowi do spełnienia rozkazów; stary, chudy, bogato odziany, złańcuchem na szyi marszałek jego dworu, za niemi na straży.Na jedną chwilę nie spoczywał Kmita
[ Pobierz całość w formacie PDF ]