[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Valentine nie ośmieli się skrzywdzić Eloisy w jakikolwiek sposób, dopóki wierzy, że ma szansę odzyskać cię.Znajdziemy Eloisę.Razem sprowadzimy ją z powrotem dodomu! - Z każdym krokiem mówiła coraz bardziej gorączkowo.Chwyciła go za rękaw, próbując zatrzymać.Odwrócił się i zobaczyła, że kły ma wydłużone i ostre,a oczy płoną mu dziko, niczym dwa rozżarzone węgle.Odruchowo cofnęła się o krok, zanim zdążyła zapanowaćnad sobą.- Nie widzisz, że Adrian ma rację! Właśnie przed tymusiłowałem cię ostrzec.Dlatego przez tak długie lata trzymałem się od ciebie z daleka.Gorące łzy popłynęły jej po policzkach.- Ale przecież wyznałeś, że przez cały ten czas nigdy nieprzestałeś mnie kochać.- Moja miłość zatruwa wszystko, czego się dotknę.Gdybym pozwolił, żeby zniszczyła i ciebie, byłbym jeszczebardziej przeklęty niż teraz.- Chociaż był zły, wyciągnąłrękę i opuszkiem palca czule otarł łzę z jej twarzy.- Wtedy,w krypcie, powinnaś była pozwolić mi umrzeć.Znów ruszył przed siebie, a Portia ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że ogarnia ją furia.- Wiesz co? Masz absolutną rację.%7łałuję, że pomogłamci przeżyć.I żałuję, że w ogóle cię poznałam, bo od tego dniacodziennie, bez przerwy, dzwigam ciężar miłości do ciebie.Nie zaczerpnęłam ani jednego oddechu, który nie byłbyzatruty tą miłością.Nadal szedł przed siebie.- Jeśli tym razem odejdziesz z mojego życia, to nigdymożesz już nie wracać.Zatrzymał się, a potem szybko podszedł do niej.Chwyciwszy ją za ramiona, złożył najej ustach gorzko-słodki pocałunek,w którym zawarł całą swoją tęsknotę i żal za popełnione czyny.Potem znów odszedł, zostawiając ją ze smakiem swojegopocałunku na wargach i wspomnieniem namiętności, którejmogła już nigdy więcej nie zaznać.Zrobiła chwiejny krok naprzód, ale powstrzymał ją gorączkowy krzyk Caroline:- Portio, pozwól mu odejść! On nie potrafi się zmienić.Sprowadził na nas tylko cierpienie i klęski.%7łałuję, że w ogóle do nas wrócił! - Jej głos przeszedł w pełne bólu łkanie.Osunęła się na kolana i chwyciła się za brzuch.- Larkin, sprowadz lekarza! - zawołał Adrian, przyklękając obok żony.Portia bez ruchu stała na chodniku, rozdarta między chęciąniesienia pomocy cierpiącej siostrze i miłością do najdroższego człowieka.Jeszcze raz spojrzała na oddalającego sięJuliana, a potem uniosła suknię i pobiegła do Caroline.Opadła na kolana i przycisnęła lodowatą rękę siostry doswojej piersi.- Wszystko będzie dobrze.Znajdziemy Ellie i sprowadzimy ją do domu.Przysięgam ci na własne życie.Kiedy znów się obejrzała, śnieg i popiół przysypywałypusty chodnik.Julian zniknął.XVIIIuthbert umościł się wygodniej w łóżku, posapującz satysfakcją.W nogach łóżka, zawinięta w kawałekflaneli, leżała rozgrzana cegła i ogrzewała mu nogi, zjedzonyna kolację pudding śliwkowy rozgrzał mu żołądek, więcCuthbert już się cieszył na myśl o spokojnie przespanejdługiej, zimowej nocy.Już prawie spał, kiedy coś zaczęło pukać w okno jegosypialni.Półprzytomnie pomyślał, że pewnie śnieg zamieniłsię w grad.Przewrócił się na drugi bok i podciągnął kołdrępod brodę.Pukanie nie ustawało, było coraz bardziej uporczywe i rytmiczne.Usiadł gwałtownie na łóżku, aż frędzel szlafmycy opadłmu na oko.Może jakaś gałąz załamała się pod ciężaremśniegu, a wiatr uderzał nią teraz o szybę.Był tylko jedensposób, żeby się o tym przekonać.Cuthbert rozsunął zasłonyprzy łóżku i niechętnie postawił stopy na zimnej, drewnianejpodłodze.Z bijącym niespokojnie sercem podszedł do okna.Przygasający ogień na kominku rzucał dziwaczne cienie na ściany,sprawiając, że nawet dobrze znane sprzęty wyglądały obcoi niepokojąco.Był już niemal przy oknie, kiedy kątem okazauważył jakiś dziwny, skrzydlaty kształt.Odwrócił się błys-kawicznie, ale wszystko w pokoju wyglądało tak jak przedchwilą.Pokiwał głową nad własną wybujałą wyobraznią i znówodwrócił się do okna.Na parapecie siedział Julian i patrzyłprosto na niego.Cuthbert zapiszczał jak przydeptana mysz i cofnął sięw panice.Włożył dłoń pod wycięcie nocnej koszuli i sięgnąłpo pewną błyskotkę, którą sprawił sobie niedawno, właśniena taką okoliczność.W panice wyjął na wierzch zawieszonyna łańcuszku srebrny krucyfiks i wyciągnął go w stronęokna.Julian wzdrygnął się lekko i zasyczał zdegustowany.- Na litość boską, Cubby - powiedział na tyle głośno, żebyło go słychać przez szybę.- Schowaj ten krzyżyk doszuflady i otwórz to cholerne okno.Tyłek mi zamarza.- Kiedy Cuthbert jeszcze raz wyciągnął ku niemu krucyfiksz teatralnym zapałem, z rezygnacją wywrócił oczami.- Niepotrzebujesz tego krucyfiksu.Nie mogę wejść do tego pokoju, chyba że sam mnie zaprosisz.- Aha.- Cuthbert był nieco rozczarowany, że jego dramatyczne gesty, jak i dwa funty wydane u jubilera niezdały się na nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]