[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprawdępróbowałam.Kiedy wyjechałeś, szczerze cię nie znosiłamprawie przez tydzień, a kiedy dowiedziałam się o Valentine,udało mi się nawet trochę cię znienawidzić.Obawiam sięjednak, że trudno się pozbyć dawnych nawyków, zwłaszczatych nabytych we wczesnej młodości.Kiedy dzisiaj Valen-tine oznajmiła, że należysz do niej, postanowiłam, że niepoddam się tak łatwo.Jeśli chciała o ciebie walczyć, to i jasię na to zdecydowałam.Wyprostowała długie, szczupłe nogi i wstała z łóżka.Kiedy szła ku niemu, niczym postać z jego najsłodszychi najtajniejszych fantazji, światło świec tańczyło na prześwitujących fałdach halki, wydobywając spod nich zaryspiersi i ciemny trójkąt między kształtnymi udami.Natychmiast podniósł się z fotela, stanął za nim i cofnąłsię, jakby to Portia mogła go unicestwić.- Co ty robisz, Portio? Miałaś wywołać szaleńczą zazdrość u Yalentine, a nie doprowadzać mnie do szaleństwa.- Czyżbyś już zapomniał, że mam być twoją wiecznąoblubienicą? A przecież każda oblubienica zasługuje na nocpoślubną, prawda?Wyciągnął przed siebie palec, ze zdziwieniem zauważając, że ręka mu drży.- Jeśli dzisiaj dotknę cię choć jednym palcem, to nie będęmusiał się martwić o to, że Valentine mnie zlikwiduje.Adrian ją w tym wyręczy.Uśmiechnęła się i zbliżyła się do niego o krok.Była takblisko, że mógł jej dotknąć.- A może się okaże, że warto było zaryzykować?Julian poczuł, że za plecami ma już tylko ścianę.Zacisnąłzęby, starając się stłumić uczucie tęsknoty i pragnienia.- Właśnie tego się obawiam.Położyła mu ręce na ramionach, wspięła się na palcei wycisnęła pocałunek na jego szyi, dotykając miękkimipiersiami jego ciała.- Ocaliłam cię wtedy, w krypcie - szepnęła.- Jesteś micoś winien.- Wiem o tym - jęknął.- Dlatego przez długie latatrzymałem się od ciebie z daleka.Właśnie po to, żeby ci sięodwdzięczyć za dobre serce.Spojrzała na niego łagodnym, jasnym wzrokiem.- Pamiętasz, co się wtedy wydarzyło?- Jak mógłbym zapomnieć? Niemal cię wtedy zabiłem.- Zapamiętałam to zupełnie inaczej.Chcąc zetrzeć czuły wyraz z jej twarzy, chwycił ją zaramiona, odwrócił się i przyparł ją mocno do ściany, przywierając do niej całym ciałem.- Pozwól, aniołku, że odświeżę ci pamięć.Pocałowałaśmnie.Potem przykułaś mnie łańcuchem do ściany, tak jakcię o to błagałem.Ale nie zrobiłaś tego po to, żeby chronićsiebie.Zrobiłaś to dlatego, że chciałaś, żebym się znalazł natwojej łasce i niełasce.%7łeby mnie zmusić do zrobienia tego,co niewyobrażalne.- Nie miałam wyboru.Umierałeś.- Powinnaś była pozwolić mi umrzeć! - Kiedy umilkłoecho jego krzyku, odskoczył od Portii i odgarnął włosyz czoła.- Z duszą czy bez duszy, już zawsze będę potworempo tym, co ci wtedy zrobiłem.Chwyciła go za ramię i znów przyciągnęła do siebie,patrząc mu prosto w oczy.- Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy, żeby mnieuratować.To ja cię uwiodłam.To ja usiadłam ci na kolanach,choć byłeś zakuty w łańcuchy.Całowałam cię, dotykałam,używając wszystkich tych mizernych umiejętności, którejako naiwna panienka posiadłam, czytając śmiałe gotyckiepowieści.Zrobiłam wszystko, żebyś się skusił i wbił kływ moją szyję.- Byłaś wtedy niewinną dziewczyną! Nie zdawałaś sobiesprawy, jaką bestię możesz we mnie wyzwolić.- Może byłam niewinna, ale nie głupia.Dobrze wiedziałam, ile będzie mnie kosztować to, że cię ocalę.I miałamwielką ochotę zapłacić tę cenę.- Bezradnie potrząsnęłagłową.- Nigdy nie byłeś potworem, Julianie.Nie pamiętasz?Zerwałeś łańcuchy.Wyrwałeś je ze ściany i rzuciłeś się namnie.Ale mnie nie zabiłeś.- Chociaż łzy błyszczały w jejoczach, głos miała spokojny i opanowany.- Ani mnie niezgwałciłeś.- Tylko dlatego, że sama mi się z własnej woli oddałaś.Gdybyś tego nie zrobiła.- Nie dokończył zdania, przypominając sobie smak jej krwi na wargach i przerażenie, jakiego ogarnęło, kiedy już zaspokoił swoje żądze i zobaczył podsobą jej jasne, nieruchome ciało.- I tak byś mnie posiadł? Tak ci się wydaje?- A tobie nie? - zapytał, nie uciekając wzrokiem od jejśmiałego spojrzenia.- Jedynym moim pocieszeniem byłamyśl, że nie zajdziesz ze mną w ciążę, a więc nie będzieszmusiała znosić upokorzeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]