[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak wystrzelony z katapulty, przesadziłwspaniałą kamienną balustradę z epoki króla Jerzego i poleciał na łeb na szyję ponad zanieczyszczone wody rzeki Liffey.Czas stanął w miejscu.Fergal nie słyszał nic, gdy jegopulchna postać koziołkowała w czeluść dublińskiej nocy.Przez najdłuższe pięć sekund swego życia otoczony byłkompletną ciszą.A gdy już zdawało mu się, żeprzekoziołkuje tak aż na szczyty niebosiężnych Himalajów, jego powłoka cielesna poniechała nagle komiksowychdrwin z prawa ciążenia i runęła jak kamień ku czerniejącej w dole rzece.Chwytając się ostatniej deski ratunku, Fergal zacisnął oczy i jął modlić się gorliwie a pośpiesznie o boską interwencję.Błagał Boga o wybawienie;obiecywał Mu, że uczyni wszystko, niech jemu tylko danebędzie spojrzeć jeszcze raz w promienne liczko słodkiej Pepity.Nie spodziewał się, że prośba jego zostanie wysłuchana, lecz nie ustawał w modlitwie i, jak wszyscy nawróceni w ostatniej chwili, z nadzieją czekał na znak.Młody komik nie zginął owej nocy.Nie skąpał sięnawet w obrzydliwej brei rzeki Liffey.Życie Fergala zostało oszczędzone, a modlitwa jego wysłuchana, gdy wyrżnął pełnym whisky brzuchem o dno najsolidniejszej z rzecznych jednostek pływających – małego, leczkrzepkiego holownika.Minęła dobra minuta, nim dotarło do świadomości Fergala, że żyje i że jego upadekzamortyzowany został przez spiętrzony na holownikuładunek: kartony zabezpieczonych bąbelkową foliąróżańców gwatemalskich ze srebrnym krzyżykiem.Fergal Mahoney umiał poznać się na znaku.Oto sam Najwyższy udzielił mu drugiej szansy – należało więc spełnić daną Mu obietnicę.Pożegnawszy zapłakaną Pepitę,Fergal już nazajutrz wyruszył do najlepszego seminarium w Tipperary.I aż do chwili gdy skosztował abgusztu Mardżan,ojciec Mahoney nie pofolgował ani razu dawnymkomediowym ambicjom.Lecz po miesięcznych zmaganiachz własnym sumieniem odkrył wreszcie istotę dziwnegoentuzjazmu, który elektryzował całe jego ciało po każdorazowym spożyciu jagnięcego smakołyku.Pewnegopopołudnia, dojadłszy lunch naprędce, ojczulek zerwał się od stołu, pognał na plebanię, wyciągnął starą elektryczną maszynę do pisania i zaczął tworzyć.Nie przerwał na tradycyjną czwartkową duszoną szynkę ze szczypiorkiem pani Boylan, a gdy przyszła niedziela, omal nie przegapiłchrzcin bliźniąt Henleyów – tak dalece pochłonęło go nowe przedsięwzięcie.Gdy po tygodniu wstał wreszcie odmaszyny, miał przed sobą dwuaktową sztukę, poświęconą rozkoszom duszy i ciała.– A ja zgodziłam się ją wyreżyserować! – wykrztusiłaprzez ściśnięte gardło Fiona, trzepocząc rzęsami z emocji.– To wspaniale, gratulacje dla was obojga! Wezmędwie ulotki, jeśli można.Jedną przykleję w oknie, a drugą na drzwiach, żeby nikt nie przegapił atrakcji.Resztę chce pani pewnie roznieść po ulicy?– No właśnie.Postanowiłam zrobić to z samego rana,zanim otworzę salon.Trochę też po to, żeby zdążyć, zanim te cholerne plotkary wstaną i rozpuszczą swoje języki.FionauścisnęłaprzyjacielskoramięMardżani pomachała jej od progu, zanim zamknęła za sobąfrontowe drzwi kawiarni.Zebrawszy ze stołu resztki zaimprowizowanegośniadania, Mardżan wracała do kuchni całkiem nowym, dziarskim krokiem.Nie przypuszczała nawet, że rozmowaz Fioną tak dobrze jej zrobi.Wzmocnił ją jakoś ten pozytywny kontakt z nową znajomą.Czuła się lżej, jakbyktoś zdjął jej z piersi gniotący ciężar.Powoli uniosła gazę okrywającą misę z ciastem nalawasz.Pulchna biała masa wyrosła pod jej nieobecność i zdawało się, że nie waży prawie nic, gdy Mardżan wzięła ją w dłonie.Zagniatając ciasto ponownie, nie mogła się nadziwić, o ile łatwiej poddawało się tym razem jej palcom.Pomyślała sobie, że może i ona sama jest trochę jak to ciasto: trzeba dać jej trochę czasu, ciepła i sprzyjającego klimatu, a kto wie, co jeszcze pokaże.Torszi – marynata2 duże bakłażany, pokrajane w kostkę½ kg drobnych ogórków, pokrajanych w kostkę½ kg marchewki, pokrajanej w kostkę2 duże białe ziemniaki, pokrajane w kostkę8 ząbków czosnku, bez łupiny3 szklanki różyczek kalafiora½ kg perłowych cebulek, bez łupiny½ kg zielonego grochu3½ litra białego octu winnego4 szklanki posiekanych świeżych ziół (pietruszka, bazylia, estragon, mięta, kolendra)2 łyżki soli2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu½ łyżeczki pieprzu cayennemieszanka przypraw do torszi (½ łyżeczki mielonej kurkumy, 1łyżka mielonego kminku, 1 łyżeczka mielonego szafranu, 1łyżeczka mielonego kardamonu, 1 łyżeczka mielonegocynamonu)Warzywa opłukać i starannie osuszyć papierowymręcznikiem.Połączyć składniki w dużej misie.Mieszankę przełożyć do wysterylizowanych słoików.Hermetyczniezamknięte słoiki odstawić w suche, chłodne miejsce na conajmniej miesiąc.8Wodróżnieniuodtypowychkonserwowanychogórków, które znaleźć można w każdym niemalzachodnim supermarkecie, podrasowanych smakowoi pokrajanych w plasterki lub słupki – warzywne torszi miewa opakowania różnych rozmiarów i kształtów, a takżerozmaite kolory.Na perskich stołach lub na czcigodnej połaci sofre – ręcznie szytego obrusu, który od biesiadujących wymaga pewnej gibkości, gdyż zasiąśćprzy nim muszą po turecku – torszi jest niemal zawsze pierwszym serwowanym daniem.Najpopularniejsza jegoodmiana to mieszanka świeżych warzyw z ziołami,konserwowana wysokiej jakości białym octem winnym,lecz lista odmian torszi sięga aż po mango w słodkiej owocowo-octowejzalewie,marynowanedaktyle,bakłażanyimieszankęowocową–wszystkokonserwowane z dodatkiem bogatego zestawu przyprawi szczypty soli.Nieodzowne przy każdym niemal perskim posiłku, torszi jest nie tylko uzupełnieniem wszystkich dań, lecz także słono-kwaśną przestrogą dla podniebienia, aby żadnego smaku nie brało za oczywistość.Bahar otrzymała zadanie przyrządzenia dwudziestusłoików torszi, które Mardżan obiecała paniom z Komitetu Obchodów Dnia Tańca Świętego Patryka, szykującymkomunalny stół.Chociaż sama była wielką amatorkąmarynowanegokalafiora,tonieprzepadałazawszędobylską wonią octu, która ulatniała się ze skóry dopiero po paru prysznicach.Osuszywszy starannie umytewarzywa, wrzuciła je do wielkiej misy, na której dnie czekała już sól, pieprz, pieprz cayenne i mieszanka przypraw torszi.Wreszcie napełniła gotowym torszi sześć słoików, zakręcając każdy mocno, aż poczuła pulsowanie krwi w swych mocarnych przedramionach.Silne mięśnie przysłużyły jej się już nieraz, zwłaszczakiedy pracowała jako pielęgniarka w Green Acres – domuopieki dla emerytów w Lewisham.Niejednego leciwego, krnąbrnego Anglika wtłoczyła dzięki nim z powrotemwszpitalnąkaczkę,gdykonieczniechciałjejdemonstrować swoją przywiędłą kuśkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]