[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieś ty, nieszczęście moje, jak żyjesz? Najprawdopodobniej trafiłaś w obławę, wMoskwie czystka trwa stale.A ilość nowych mistrzów jest ustalona na lata wprzód.%7łonę Dolinskiego wzięto tylko dlatego, że bardzo potrzebowali jego usług tu,na miejscu.Dobra, niech będzie, zapłaci za całość.W końcu, jest jeszcze rodzinne miasto, które czekają duże problemy. Starsi jużnie mogą przy każdej ciepłej pełni wysyłać tu grupy likwidatorów.Pomoc obiecanotylko w naprawdę skrajnych przypadkach, albo gdyby się dało zlokalizować szalonego mistrza , bieżące zaś działania muszą zabezpieczyć ludzie.A jeśli sytuacja wymkniesię spod kontroli, starsi sięgną po radykalne, ostateczne metody.Jakie, mianowicie,nikt nie powiedział.Nawiasem mówiąc, on też nie zapamiętał twarzy starszych.Przywieziono go do wspaniałego ośrodka medycznego, zbadano na wszelkiemożliwe sposoby, zadano szereg pytań, potem zaprowadzono gdzieś - pyk! w oczachmu pociemniało - a kiedy się ocknął, wiedział już i rozumiał wszystko.Albo tyle, ileuznano, że wiedzieć i rozumieć powinien.Następne lato miało być niezwykłe, przepełnione dziwną i pewnie niebezpiecznądziałalnością.W mieście należało zbudować niemal od zera zwartą, ale zupełniefantastyczną tajną strukturę.Zagwarantować jej współdziałanie z legalnymi służbami.Dogadać się ze światem przestępczym, by bossowie się nie miotali, gdyby ich ludzizaczęły pożerać wampiry.Myśląc zdroworozsądkowo lepszego oficera łącznikowegoniż Dolinski do tej pracy po prostu nie było.Tym sposobem Igor zdobył dla siebie nowy sens życia.* * ** * *Zykow wtedy mocno sobie podchmielił i nie od razu zauważył, że łazi za nim jakiśdziwny typ.Najprawdopodobniej siadł mu na ogonie pod piwiarnią, gdzie kapralrelaksował się po służbie.Nieproszony cień trzymał się na dystans, ale tak świdrowałtył głowy chciwym spojrzeniem, że nawet pijany by się zaniepokoił.Zykowa typek zaintrygował.Nie planował na tę noc jakichś szczególnychrozrywek, a tu proszę - one same go znalazły.Kapral postanowił trochę wytrzezwieć,wyszedł na dobrze oświetloną ulicę handlową, gdzie dużych witryn było aż wnadmiarze.Kilka razy udało mu się złapać odbicie prześladowcy.Zgrabna figura itaneczny krok wywoływał w duszy Zykowa określone skojarzenia.Kaprala nie można było nazwać homofobem.To znaczy - homo wcale go nieprzerażali.Zykow zwolnił i ruszył przez ciemne podwórka, pozornie oddalając się odcentrum miasta.W rzeczywistości wyprowadzał prześladowcę w pobliże rodzimegokomisariatu, tyle że od zaplecza.Kapral był po cywilnemu i już w myślach smakowałniespodziankę, jaką urządzi pechowemu pedziowi.Pewnie, żadnych ekstremalnychponiżeń.Parę kuksańców, zapisać dane z dowodu, potem może chłopaki postraszą golekko i rano wypuszczą.Gejów w mieście nie było na razie wielu, nie pchali się w oczy.Ale milicja wiedziała, że ta grupa ryzyka ma właściwość szybkiego mnożenia się,bezczelnienia i pakowania się w głupie sytuacje.Potencjalnych klientów starano sięnotować jeszcze przed prawdziwymi kłopotami.Chłopaka, który lazł za nim, Zykowwcześniej nie widział.Cóż, zaraz się przyjrzy.I kolegom przedstawi.Do komisariatu było już blisko.Zykow zaczął się chwiać i powłóczyć nogami.Prześladowca skracał dystans.Nieprzyjemne uczucie w tyle głowy narastało. Co za diabelstwo?Kapral uświadomił sobie, że już nie udaje pijanego.Z nieznanego powodubłyskawicznie naprawdę stawał się pijany.Zykow skręcił za róg, w ciemne przechodnie podwórko.Oparł się plecami o mur,z wprawą wsadził dwa palce do gardła i, zły z powodu marnotrawstwa, wyhaftowałcałe piwo i krewetki.Wbrew oczekiwaniom, poczuł się jeszcze gorzej, z ledwościątrzymał się na nogach.Udało mu się odkleić od ściany, opierając się o nią czołem.Aprześladowca już był tuż obok.Czule położył na szyi Zykowa śliską, zimną dłoń.Nie prostując się, kapral huknął chłopaka w żuchwę.Aż coś trzasnęło.Natychmiast zrobiło się lżej.Z oczu spłynęła mgła, wyprostowały się ramiona.Zykow rozejrzał się.Uderzenie wyprowadzone było z dołu, więc ofiara odleciałakawałek.Chłopak leżał na plecach, obiema rękami trzymając się za brodę.Zykow zafundował mu kilka serdecznych kopów, potem dumnie przedstawił się,powiadomił durnia, że jest zatrzymany, chwycił za kołnierz i powlókł na komisariat.Chłopak był jak z waty, musiał go ciągnąć, ale potężny kapral nie takich już dostarczałna miejsce.Jedyne, co martwiło Zykowa, to fakt, że w głowie znowu zaczynało mu sięmącić.A w takim stanie mógłby zrobić coś głupiego.Na przykład skopać chłopaka ażdo stanu hospitalizacyjnego.Zykowa szalenie drażnił ten śliski typ.Coś takiego było wjego dotknięciu.Naprawdę obrzydliwego.Kapral z zatrzymanym pod pachą minął jeszcze kilka podwórek i znalezli się wgłuchym zaułku, oświetlonym księżycem.Stąd do komisariatu było pięć minutmarszu, nie więcej.Zykow czuł się coraz bardziej pijany, a chłopak przeciwnie - wręczodżywał i zaczynał nawet przebierać nogami.Wtem pojawiła się z naprzeciwka jakaśpostać, jakby ludzka.- Czołem, Robocop! - zawołał znajomy ironiczny głos.- Co cię tu sprowadza?Zykow jakoś wyostrzył spojrzenie.Stał przed nim kapitan Kotow.Wychudzony,blady, straszny - pewnie księżycowe światło tak niekorzystnie padało mu na twarz.Noc była ciepła, ale Kotow nie wiadomo dlaczego miał na sobie długie palto,rozpięte.- A tak - powiedział Zykow, z trudem poruszając językiem.- Pedzia zatrzymałem.I pokazał zdobycz.Chłopak coś wymuczał.Kotow przyjrzał mu się uważnie i jego twarz wyciągnęłasię jeszcze bardziej.- Kapralu Zykow!- Tajest!- Pedała na glebę!- Tajest, trz yszu kp tanie! - ryknął Zykow.O Kotowie różnie gadano.Coś mu się niedobrego przydarzyło, ubiegłej jesienizniknął na długo - mówiono, że leżał w psychiatryku.Do pracy operacyjnej nie wrócił,ale z milicji nie został zwolniony, to było pewne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]