[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ty lko Niemota nie mógł sobieprzy świecać.Nie musiał jednak tego robić, szedł za ojcem krok w krok, spięty, rozdy gotany, jakwtedy w bramie, gdy po raz pierwszy dotarło do niego, że nie są na wy cieczce.Wy lot lejkowatego burzowca by ł krótki, miał zaledwie kilka metrów, za nim zaczy nała siękomora Katedry, dzisiaj zredukowana do wąskiego przejścia wzdłuż jednej ze ścian.Zwały gruzuzmieszanego z ziemią odgarnięto ty lko przy samy m murze, by ratownicy mogli poruszać się bezwiększy ch przeszkód.W kilku miejscach z osy piska wy stawały szczy ty filarów i ocalałe cudemfragmenty sklepienia.W mdły m blasku lamp łojowy ch, tutaj dodatkowo stłumiony m mniejszązawartością tlenu, wy dawały się poruszać, jakby wstrząs, który doprowadził do zawalenia sięstropu, trwał nadal.Nauczy ciel spuścił wzrok.Pięćdziesiąt metrów to wiele, zwłaszcza dla ludzi ży jący chw klaustrofobiczny ch podziemiach, ale pokonanie tego dy stansu zajmowało ty lko chwilę.Jeszczemoment i opuści to cmentarzy sko na zawsze.Jeszcze chwila i zostawi za sobą jeden z najgorszy chkoszmarów.Gdy prowadzący stalker dotarł do przeciwległego krańca Katedry, Pamiętającyprzesunął lampę w lewo i rzucił okiem na widoczny wciąż wy lot tunelu, który drąży ł na zmianęz kilkoma inny mi ratownikami do chwili, gdy niestabilna ziemia osy pała się ponownie, niemalgrzebiąc go pod sobą.Wy ciągnięty w ostatniej chwili nadal nie baczy ł na niebezpieczeństwo,chciał od razu wrócić do przerwanej pracy, ale wy prowadzono go stąd siłą i nie pozwolono muwrócić, dopóki nie opadły emocje i nie zgasła ostatnia iskierka nadziei. Biedne sukinsy ny zamy kający pochód chudzielec zauważy ł ten ruch Nauczy cielai przeżegnał się insty nktownie.Gdzieś tutaj, pod ty mi zwałami, leżało ponad sto pięćdziesiąt ciał.Mężczy zn, kobiet i dzieci, którzy sądzili, że chwy cili Pana Boga za nogi i dostali szansę na nowe,lepsze ży cie. Ty le dobrego, że zginęli na miejscu.Pamiętający wzdry gnął się, sły sząc te słowa.On nigdy nie miał co do tego pewności.Aż dziw,że w nawiedzający ch go przez lata koszmarach widział twarz tamtej kobiety, a nie Anansie&Prowadzący ich stalker wy jął z plecaka zakończoną kotwiczką linę.Rozwinął ją, rozkoły sałw lekko ugiętej ręce, a potem rzucił z szerokim rozmachem, za pierwszy m razem zaczepiającjedno z ramion o otwartą na oścież kratę, która powinna chronić wy lot znajdującego się wy sokonad ich głowami kanału.Szarpnął gruby sznur kilka razy dla sprawdzenia, a potem zaczął sięsprawnie wspinać.Nauczy ciel nie zwracał na niego uwagi.Stał na skraju osy piska głęboko zamy ślony, głaszczącuspokajająco roztrzęsionego Niemotę.Chłopak na pewno pamiętał roześmianą kobietę, której usta poruszały się częstow niezrozumiały dla niego sposób.Dzięki wy siłkom ojca i samozaparciu nauczy ł się w końcuczy tać z ruchu warg, lecz nie pojął nigdy konceptu muzy ki i iry tował się nieodmiennie, gdyAnansie zaczy nała nucić, ponieważ nie widział żadnego sensu w wy mrukiwany ch przez niąsy labach.O ty m, że nie zostawiła ich, ty lko zginęła, dowiedział się dopiero po kilku latach, gdyNauczy ciel uznał, że jest wy starczająco dojrzały, by znieść wiadomość o śmierci kogoś bliskiego.Nie powiedział sy nowi jedy nie, gdzie straciła ży cie.Nie chciał, by Niemota wy prawił sięlekkomy ślnie poza enklawę, ponieważ światu, w który m przy szło im ży ć, daleko by ło dodoskonałości, podobnie zresztą jak większości ocalony ch.Teraz, w końcu podjąwszy decy zję, zwrócił się twarzą do sy na, zsunął maskę na czoło i uniósłlampę tak, by rzucany przez nią blask usunął cień z okolicy ust. Tutaj zginęła Anansie. Nie wy powiedział ty ch słów na głos, zaimitował je jedy nie, niechcąc, by stalkerzy poznali prawdziwy powód jego wahania.Niemota zrobił wielkie oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]