[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz ostrzegam: jeśli piśniesz jedno słowo,Ażeby ślub mój zerwać, to jak Bóg na niebie,%7łe z temi paznokciami przyskoczę do ciebieI.""Nie będę - rzekł Hrabia - szczęścia Pani kłócił!"I oczy pełne smutku i wzgardy odwrócił,I ażeby ukarać niewierną kochankę,Za przedmiot stałych ogniów wziął Podkomorzankę.Wojski pragnął młodzieńców poróżnionych zgodzićPrzykładami mądremi, więc zaczął wywodzićHistoryję o dziku nalibockich lasówI o kłótni Rejtana z książęciem Denassów,Ale goście tymczasem skończyli jeść lodyI z zamku na dziedziniec wyszli dla ochłody.Tam włość już kończy ucztę, krążą miodu dzbany,Muzyka już się stroi i wzywa na tany;Szukają Tadeusza, który stał na stronieI coś pilnego szeptał swojej przyszłej żonie."Zofijo! muszę ciebie w bardzo ważnej rzeczyRadzić się; już pytałem stryja, on nie przeczy.Wiesz, iż znaczna część wiosek, które mam posiadać,Wedle prawa na ciebie powinna by spadać.A chłopi nie są moi, lecz twoi poddani,Nie śmiałbym ich urządzić bez woli ich pani.Teraz, kiedy już mamy Ojczyznę kochaną,Czyliż wieśniacy zyszczą z tą szczęśliwą zmianąTyle tylko, że pana innego dostaną?Prawda, że byli dotąd rządzeni łaskawie,Lecz po mej śmierci Bóg wie komu ich zostawię;Jestem żołnierz, jesteśmy śmiertelni oboje,Jestem człowiek, sam własnych kaprysów się boję;Bezpieczniej zrobię, kiedy władzy się wyrzekęI oddam los włościanów pod prawa opiekę.160Sami wolni, uczyńmy i włościan wolnemi,Oddajmy im w dziedzictwo posiadanie ziemi,Na której się zrodzili, którą krwawą pracąZdobyli, z której wszystkich żywią i bogacą.Lecz muszę ciebie ostrzec, że tych ziem nadanieZmniejszy nasz dochod; w miernym musimy żyć stanie.Ja przywykłem do życia oszczędnego z młodu;Lecz ty, Zofijo, jesteś z wysokiego rodu,W stolicy przepędziłaś twoje młode lata;Czyż zgodzisz się żyć na wsi? z daleka od świata!Jak ziemianka!"A na to Zosia rzekła skromnie:"Jestem kobietą, rządy nie należą do mnie.Wszakże Pan będziesz mężem; ja do rady młoda.Co Pan urządzisz, na to całym sercem zgoda!Jeśli włość uwalniając, zostaniesz uboższy,To, Tadeuszu, będziesz sercu memu droższy.O moim rodzie mało wiem i nie dbam o to;Tyle pomnę, że byłam ubogą, sierotą,%7łe od Sopliców byłam za córkę przybrana,W ich domu hodowana i za mąż wydana.Wsi nie lękam się; jeśli w wielkim mieście żyłam,To dawno; zapomniałam, wieś zawsze lubiłam;I wierz mi, że mnie moje kogutki i kurkiWięcej bawiły niżli owe Peterburki;Jeśli czasem tęskniłam do zabaw, do ludzi,To z dzieciństwa; wiem teraz, że mnie miasto nudzi;Przekonałam się zimą po krótkim pobycieW Wilnie, że ja na wiejskie urodzona życie;Pośród zabaw tęskniłam znów do Soplicowa.Pracy też nie lękam się, bom młoda i zdrowa,Umiem chodzić około domu, nosić klucze;Gospodarstwa, obaczysz, jak ja się wyuczę!"Gdy Zosia domawiała ostatnie wyrazy,Podszedł ku niej zdziwiony i kwaśny Gerwazy:"Już wiem! - rzekł.- Sędzia mówił już o tej wolności!Lecz nie pojmuję, co to ściąga się do włości!Boję się, żeby to coś nie było z niemiecka!Wszak wolność nie jest chłopska rzecz, ale szlachecka!Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama,Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama,%7łydowie od Jafeta, my szlachta od Sema,A więc panujem jako starsi nad obiema.Jużci pleban inaczej uczy na ambonie.Powiada, że to było tak w Starym Zakonie,Ale skoro Chrystus Pan, choć z krolów pochodził,Między %7łydami w chłopskiej stajni się urodził,Odtąd więc wszystkie stany porównał i zgodził.Niech i tak będzie, kiedy inaczej nie można!Zwłaszcza że, jako słyszę, i Jaśnie WielmożnaPani moja, Zofija, na wszystko się zgadza;Jej rozkazać, mnie słuchać; jużci przy niej władza.Tylko ostrzegam, byśmy wolności nie daliPustej i słownej tylko, jako za Moskali,Kiedy pan Karp nieboszczyk włościan wyswobodził,A Moskal ich podatkiem potrójnym ogłodził.Radzę więc, aby chłopów starym obyczajemUszlachcić i ogłosić, że im herb nasz dajem,Pani udzieli jednym wioskom Półkozica,Drugim niech swą Leliwę nada Pan Soplica.Natenczas i Rębajło uzna chłopa rownym,Gdy go ujrzy szlachcicem wielmożnym, herbownym,Sejm potwierdzi.A niech się mąż Pani nie trwoży,Iż oddanie ziem Państwo tak bardzo zuboży;161Nie da Bóg, abym rączki córy dygnitarskiejWidział umozolone w pracy gospodarskiej.Jest na to sposób.- W zamku wiem ja pewną skrzynię,W której jest Horeszkowskie stołowe naczynie,Przytem różne sygnety, kanaki, manele,Kity bogate, rzędy, cudne karabele,Skarbczyk Stolnika, w ziemi skryty od grabieży;Pani Zofiji jako dziedziczce należy;Pilnowałem go w zamku jako oka w głowieOd Moskalów i od was, Państwo Soplicowie.Mam także spory worek mych własnych talarów,Uzbieranych z wysługi tudzież z pańskich darów.Myśliłem, gdy nam zamek wróconym zostanie,Obrócić grosz na murów wyreperowanie;Nowemu gospodarstwu dziś zda się w potrzebie;A więc, Panie Soplico, wnoszę się do ciebie,Będę żył u mej Pani na łaskawym chlebieI kołysząc Horeszków pokolenie trzecie,Wprawiać do Scyzoryka Pani mojej dziecię,Jeśli syn - a syn będzie, bo wojny nadchodzą,A w czasie wojny zawżdy synowie się rodzą"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]