[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On taki nie będzie.Przytaknęła mu.Oczywiście mówił prawdę.Słyszała o różnychrzeczach.Każda dziewczyna na pensji o nich słyszała.- Nie pożałujesz tego.Chyba go nawet polubisz.Jest całkiemsympatyczny.Sympatyczny.To dobrze.To coś lepszego niż niesympatyczny.- Zostanie kiedyś hrabią Davenport - dodał Richard, mimo żedobrze o tym wiedziała.Będziesz hrabiną.To nie byle co.Właśnie.Koleżanki zawsze jej mówiły, że ma szczęście z takimiperspektywami na przyszłość.Była hrabiowską córką i siostrąhrabiego.A teraz zostanie żoną kolejnego.Nie mogła się skarżyć, ajednak czuła, że jest na łasce losu.A to było najgorsze zewszystkiego.- Przecież wiedziałaś, że to kiedyś nastąpi.Wszyscywiedzieliśmy.- Nieważne - odparła, usiłując odnalezć swój zwykły, rzeczowyton.- Nie sądziłam tylko, że tak prędko.- Dziwi mnie, że cię to zaskoczyło.Nikt przed tobą nie ukrywał,że zostaniesz jego żoną.Pomyśl tylko, będziesz planować wesele.Coza gratka! Stryj powiada, że ślub ma być bardzo huczny i zostaniezawarty w Londynie.Davenport na to nalegał.O tak, lubiła coś planować, lubiła poczucie obowiązku, któretemu towarzyszyło.121RS- Hermiona będzie oczywiście twoją druhną - dodał Richard.- Naturalnie.- Kogóż innego mogła w końcu wybrać?- Czy jej w jakimś kolorze mniej do twarzy? - Richardzmarszczył nagle brwi.- No, bo przecież ty będziesz panną młodą inikt nie powinien cię zaćmić.Co z niego za brat! Lucy wzniosła oczy ku niebu.Nie rozumie,że ją obraził.Powinna się zresztą była spodziewać czegoś w tymrodzaju.Hermiona tak słynęła z urody, że nikt nie śmiał jej z niąporównywać.Nie należało się łudzić.- Przecież nie może się ubrać na czarno! - Był to jedyny kolor,jaki, jej zdaniem, nie pasował do Hermiony.- Pewnie, że nie - Richard urwał.Lucy spojrzała na niego zniedowierzaniem.Brat, któremu zawsze trzeba było długo wyjaśniać,co jest twarzowe, a co nie, interesował się strojem jej przyjaciółki?!- Może nosić każdy kolor.Jaki tylko zechce.Nikt nie znaczy dlamnie więcej od niej.- Bardzo to miłe z twojej strony - uznał i spojrzał na nią wzadumie.- Dobra z ciebie przyjaciółka, Lucy.Wiedziała, że powinna przyjąć jego słowa za komplement, atymczasem dziwiła się tylko, że tak długo nad nim rozmyślał.Richarduśmiechnął się do niej, a potem znów popatrzył na polny kwiatek,który wciąż trzymał w palcach.Pokręcił nim kilka razy, oderwał częśćłodyżki wraz z korzonkami, a potem włożył Lucy kwiatek za dekolt.Suknia i płatki były tej samej barwy - lekko liliowe z popielatymodcieniem.122RS- Powinnaś włożyć coś w takim kolorze - stwierdził.- Do twarzyci w nim.W jego słowach zabrzmiało pewne zaskoczenie.Lucyzrozumiała, że powiedział to szczerze.Podziękowała.Zawszeuważała, że ten błękit uwydatnia blask jej oczu.Richard był pozaHermioną pierwszą osobą, która to zauważyła.- Chyba tak zrobię - przyznała.- Może już wrócimy? - spytał.- Na pewno zechcesz opowiedziećHermionie o wszystkim.- Nie, dziękuję.Wolałabym zostać tu jeszcze przez chwilę.-Wskazała na ścieżkę wiodącą ku stawowi.- Niedaleko jest ławka.Noi słońce tak ładnie świeci.Richard spojrzał na niebo.- Zawsze mówiłaś, że od słońca robią ci się piegi.- Przecież i tak je mam.Nie zostanę tu zbyt długo.- Nie miała wplanach spaceru po ogrodzie, więc nie zabrała kapelusza.Ale byłojeszcze wcześnie.Kilka minut pobytu na słońcu nie zrujnuje jej cery.Poza tym pragnęła tego.- Zobaczymy się przy obiedzie?- Podają go wpół do pierwszej.- Jak zwykle wiesz wszystko.- Zwietnie mieć brata! - mruknęła.- Jak to świetnie mieć siostrę.- Richard pochylił się i pocałowałją w czoło.Była tym kompletnie zaskoczona.- Och - wyjąkała, zmieszana i przejęta.123RS- No, idz już - odparł tak serdecznie, że pojedyncza łza spłynęłajej po policzku.A przecież nigdy nie płakała i była z tego znana.Starła ją zaraz, zażenowana tym, że to widział, i tym, że ją uroniła.Brat ruchem głowy wskazał na trawnik.- No idz, popatrz sobie na drzewa i rób, co tylko chcesz, jeślipoczujesz się potem lepiej.- Wcale się zle nie czuję - powiedziała pospiesznie.- A w takimrazie nie muszę się czuć lepiej!- Rozumiem.Po prostu trochę cię to zaskoczyło.- Właśnie.W gruncie rzeczy była zachwycona.Czekała na tę chwilę od lat.Czyż to nie jest miło mieć zapewnioną przyszłość? Lubiła ład, lubiłauczucie pewności.Była tylko zaskoczona, nic więcej.Jak ktoś, ktonagle dostrzegł przyjaciela w nieoczekiwanym miejscu i ledwie gozdołał rozpoznać.Nie spodziewała się, że to nastąpi właśnie teraz.Tutaj, na party u Bridgertonów.I tylko z tego jednego jedynegopowodu czuła się jakoś dziwnie.Tylko z tego powodu.124RSRozdział 8w którym nasza bohaterka dowiaduje się prawdy o swoimbracie (ale nie daje jej wiary), nasz bohater -prawdy o pannieWatson (ale się nią nie przejmuje), oboje zaś poznają prawdę osobie (ale nie zdają sobie z tego sprawy).Godzinę pózniej Gregory wciąż jeszcze gratulował sobiemistrzowskiej strategii, która pozwoliła mu opuścić salon razem zpanną Watson.Spędzili wręcz cudowne chwile.Fennsworth zapewnetakże nie mógł narzekać, choć przypadło mu w udziale jedynietowarzystwo siostry, a nie prześlicznej Hermiony.Zwycięstwo jestczymś wspaniałym.Gregory - zgodnie z obietnicą - zabrał Hermionę na spacer poogrodach Aubrey Hall.Przy okazji zaimponował jej, i sobie,znajomością aż sześciu nazw botanicznych, w tym nawet ostróżki -choć, prawdę mówiąc, była to zasługa Lucindy.Pozostałymi nazwami okazały się: róża, stokrotka, peonia,hiacynt i trawa.W sumie przyswoił je sobie niezle, chociaż nigdy niemiał głowy do szczegółów.Zresztą wszystko to było tylko zabawą.Panna Watson życzliwie przyjęła jego towarzystwo.Co prawdanie wzdychała ani nie trzepotała rzęsami, ale też nie traktowała gojuż z obojętnością.A dwa razy zdołał nawet sprawić, że sięroześmiała.Ona sama nie rozśmieszyła go ani razu, lecz chyba nawet tegonie próbowała.Mimo to Gregory uśmiechał się niejeden raz.Cieszyło125RSgo, że znów jest w dobrej formie, że nie czuje już przykrego ucisku wpiersi utrudniającego mu oddech, gdy próbował patrzeć na tył głowypanny Watson.Ruszył właśnie na samotny spacer w kierunku stawu, ale na tęmyśl wzdrygnął się i przystanął.Przecież z pewnością widział tył jejgłowy tego ranka! Czyż się nie nachyliła, żeby powąchać któryś zkwiatów? A może i nie.Nie mógł sobie przypomnieć.- Dzień dobry, panie Bridgerton.Odwrócił się, zaskoczony, i ujrzał Lucindę na kamiennej ławce.Zawsze go dziwiło, że ustawiono tę ławkę akurat tutaj, naprzeciwkępy drzew.Może jednak był w tym pewien cel? Czyżby zrobiono takpo to, by móc się odwrócić plecami do pałacu i mnóstwa jegomieszkańców? Francesca, jego siostra, zwykła była mawiać, że podwóch dniach spędzonych z rodziną Bridgertonów drzewa mogą byćdobrym towarzystwem.Lucinda uśmiechała się lekko.Uderzyło go, że wygląda trochęnieswojo.Jej spojrzenie świadczyło o przygnębieniu.Nie trzymała sięteż prosto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]