[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może nadszedł wreszcie czas, by powiedzieć jej, że jąkocha? By wyznać, że chce ją poślubić i spędzić z nią resztężycia? Uśmiechnął się do siebie na tę myśl.Quinn Doran jako młody żonkoś? Dom, rodzinka,obrączki na palcach? Właściwie czemu nie.- Quinn? - jej zdławiony głos w jednej chwili wyrwał goze świata marzeń.Quinn poderwał się z posłania, sięgnął poszlafrok, szybko wkroczył do przyległego salonu.Kwiaty dostrzegł od razu - tuzin pąsowych róż wwazonie na stoliku przy drzwiach.A obok nich Chantel z twarząbiałą jak kartka papieru, którą trzymała w dłoni.- Wie, że jestem w Nowym Jorku.- Starała się mówićspokojnie.- Pisze, że pojedzie za mną wszędzie.I że czeka tylkona odpowiednią chwilę.Quinn przebiegł wzrokiem treść listu.W rogu kopertydostrzegł firmowy emblemat kwiaciarni.- Popełnił pierwszy błąd - uśmiechnął się lekko.- Kto151dostarczył ten bukiet?- Goniec.Nie zdążyłam nawet wręczyć mu napiwku.Quinn, powiedz.On tu jest, prawda? Może nawet mieszka wtym hotelu?- Usiądz.- Chciał ująć jej dłoń, lecz ona wyrwała się idała gwałtowny krok do tyłu.- Nie chcę.Chcę znać prawdę.Gdy znów rozległo się pukanie do drzwi, wydała cichyokrzyk i przyłożyła dłoń do ust.Quinn dostrzegł przez wizjerkelnera z tacą i rzucił przez ramię:- Wszystko w porządku.Tym razem to naprawdęśniadanie.- Wpuścił kelnera, podpisał rachunek i zanimzamknął z powrotem drzwi, obrzucił korytarz szybkimspojrzeniem.- Koniecznie musisz napić się kawy - powiedział,wracając do saloniku.- Najpierw chcę poznać prawdę.Wiem, że tyją znasz.Wiedziałeś, że on przyjedzie tu za nami, prawda?Quinn napełnił kawą filiżanki.- Wiedziałem - przyznał.- Spodziewałem się, że ruszy zatobą.Wspominał o tym w ostatnich listach.- Czy nie powinieneś był mi o tym powiedzieć?- Gdybym uważał to za konieczne, powiedziałbym.Chantel poczuła, że ogarniają wściekłość.Ulała mu,kochała go, a on potraktował ją jak przedmiot.Wzięła od niego filiżankę z kawą, ale tylko po to, by pochwili odstawić ją ze złością na stół.- Za kogo ty się, do licha, uważasz, Doran?- zapytała niebezpiecznie spokojnym głosem.- Jakśmiesz traktować mnie jak głupią, pozbawioną rozumu kobietę,którą można wodzić za nos? Miałam prawo wiedzieć, że wNowym Jorku grozi mi to samo, co w domu.Quinn sprawiał wrażenie niezbyt przejętego tymprotestem.- Prowadzę tę sprawę po swojemu.Płacisz mi za to.Poza152tym dałaś mi wolną rękę i zażądałaś, żebym nie wtajemniczałcię w szczegóły.- Mimo to chcę, żebyś informował mnie o postępachśledztwa.- Jak sobie życzysz.- Sięgnął po grzankę i zacząłspokojnie smarować ją dżemem.- Właśnie tak.A teraz zostawiam cię z twoimśniadaniem.Do widzenia.- Chantel - powiedział cicho, ale takim tonem, żezatrzymała się w pół kroku.- Na to ci nie pozwolę.Jeśli chceszwyjść, to tylko razem ze mną.- Popatrzył na nią zimnym, wyzywającym wzrokiem.- Ajeśli nie, to zostaniesz tu, w tym pokoju, do czasu aż po ciebiewrócę.- Nie.- Tak.W pokoju po drugiej stronie korytarza umieściłemswojego człowieka.Drugi mieszka naprzeciwko twojej siostry.Tutaj jesteś zupełnie bezpieczna, ale na dół nie możesz zejśćsama.Chantel popatrzyła posępnie na drzwi, przeniosłaobrażony wzrok na Quinna i bez słowa usiadła na krześle.Wspaniale, właśnie została więzniem.Kwiaciarnię, z której pochodziła firmowa koperta, Quinnodnalazł w dzielnicy West Sixties.Niewielki, wypełnionykwiatami i ludzmi lokal był klimatyzowany, lecz w środku i takpanowała wilgoć i zaduch.Quinn odczekał, aż sprzedawcaobsłuży kolejkę stojących przed nim klientów, a gdy na chwilęzostali sami, podszedł do wielkiego bukietu białych lilii.- Chce pan kupić czy tylko pooglądać? - zapytałniepozorny człowieczek za ladą.- Widzę, że ma pan dziś pracowity dzień.- Cały tydzień! - sapnął sprzedawca, wyciągnął zkieszeni chusteczkę i przetarł nią spocony kark - Wciąż psuje sięklimatyzacja, zachorowała mi pomocnica, a na dodatek ostatnio153ludzie mrą jak muchy.Pogrzeby, wieńce, wiązanki.W tymtygodniu najpopularniejsze są mieczyki.- No więc nie zajmę panu dużo czasu - uśmiechnął sięQuinn.- Czy to pochodzi od was? - Wyjął z wewnętrznejkieszeni kopertę, z którą dostarczono bukiet dla Chantel.- Zgadza się.- Mężczyzna stuknął palcem w nadruk znazwiskiem.- Kwiaty od Bernsteina.To ja jestem Bernstein
[ Pobierz całość w formacie PDF ]