[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ile madame chce zapłacić?Proponuję nieco więcej i wtedy sprzedawca oznajmia, że musi dostać co najmniej czterysta euro.To znacznie przewyższa sumę, jaką gotowa byłabym zapłacić, więc mu dziękuję, komplementuję jedwab i odchodzę.Facet osłupiał, że mu Amerykanka uciekła, kupująctylko srebrną rączkę Fatimy.Ne jestem specjalnie zainteresowana zakupami.Kupuję czarnąhaftowaną bluzkę z bawełny, drugą niebieską dla mojej przyjaciółki Aurory i pantofle dla córki.Rachid prowadzi mnie do alejki ceramicznej, gdzie patrzymy, jak z szarej glinki powstają kolorowegarnki i misy.W Fezie wszystko się zdobi na niebiesko.Wybieramdwie miseczki na oliwki.Wchodzimy do sklepu z ziołami.Rachid mówi:- Właściciel jest kimś niezwykłym.Sama zobaczysz.Mon Kade Khalid, blady mężczyzna z lekkim garbem, przedstawiasię i pokazuje mi swoje olejki, henny i kory.Podsuwa mi pod nos coś,co wygląda na żółtą gumkę do ołówka - piżmowy gruczoł gazeli.- Zwierzę ociera się o drzewo, a my potem zdejmujemy gruczoł.Będzie pachnieć w szufladzie przez dwa lata.Na wysokiej półce stoją słoiki z kolorowymi okruchami skalnymi.Podobno strzegą przed złym okiem.Wybieram pakiet czterdziestu korzennych przypraw zwanych rasse el hanoute, co znaczy żar sklepu".- Jak się pani czuje? - pyta.- Bardzo dobrze.- Ludzie do mnie przychodzą.Jeśli mają problemy.Mam środki na robienie dzieci.Mam olej arganowy na artretyzm.Mam teżrzeczy do gotowania.Proszę dać mi rękę.- Ujmuje moją dłoń między swoje i pociera, potem puszcza, trzyma jedną odrobinę wyżej,drugą niżej.Czuję ciepło bijące od jego dłoni.Patrzy mi w oczy.Nonie, ten powab egzotyki.Ale dziwna rzecz: kiedy odsuwa ręce, przenika mnie nagły dreszcz.- I jak teraz?- Cudownie - odpowiadam.I rzeczywiście tak jest.Zastrzyk świeżej siły, która spływa mi po plecach do nóg niczym adrenalina.Przezcałe popołudnie jestem w euforii, mam wrażenie cielesnej mocy, jakiej doświadczałam w dzieciństwie.*Oglądamy grobowce i muzea.Moje stopy zdeptały prawdopodobnie każdy centymetr medyny.Wędrujemy długi czas w upalei przystajemy przy czymś, co wygląda na pozostałości fortecy.Rachid mówi:- To pałac Glaoui.Podobno interesujesz się pałacami.Puka do wielkich drzwi w długim murze.Otwiera czarny mężczyzna o wąskiej twarzy - wygląda jak zapomniany muzyk jazzowy.Obejmują się z Rachidem.- Witajcie w mojej rodzinie - mówi Abdel Khalek.- To mój dom.Wkraczamy na ogromny, wykładany płytkami dziedziniec z fontanną pośrodku wielkiego basenu.Wyrastają z niej chwasty, a w basenie stoi w błocie samotna gęś.Dom jest trzykrotnie większy odwszystkich, jakie widziałam w medynie.Pokoje o rozmiarach salibalowej wychodzą na zarośnięte ogrody, gdzie dostrzegam resztkiwykafelkowanych fontann i nędzne drzewka cytrynowe.W głowiewyświetlają mi się ogrody ze starych perskich malowideł.Abdel prowadzi nas korytarzami do innego skrzydła, gdzie jego dziadek trzymał kiedyś setkę kobiet.Krużganki nad dziedzińcem się zapadają,ale kwietna delikatność rzezbionego gipsu świadczy o kobiecym świecie haremu.- Czy on powiedział setka"?- Jego dziadek miał pełne ręce roboty - odpowiada Rachid.Abdel prowadzi nas do pałacowej kuchni.Niewiele różni się odkuchni wielkich dworów angielskich, poza tym, że jest zrujnowanai zakurzona - rząd palenisk, miedziane garnki, mnóstwo przestrzeni.Potem pokazuje nam pierwszą łazienkę w Fezie" z edwardiań-skim wystrojem, a nawet porcelanową, nie terakotową wanną.W jego własnym pokoju - także ogromnym, z drzwiami wychodzącymina dziedziniec - wisi portret babki - może dwudziestoletniej,w sztywnej, białej, fałdzistej sukni, z młodą, pogodną twarzą.%7ładnej zasłony, żadnej workowatej szaty - mam ochotę zapytać, któremiejsce zajmowała w hierarchii, ale nie śmiem.Ten kompleks jesttylko jednym z siedemnastu przylegających budynków, wszystkie sąteraz zamknięte i na skraju ruiny.Nie pytam, tylko wyobrażam sobie sto kobiet produkujących dzieci - spuścizna, jakiej nigdy się niedojdzie.Siedzimy na długich podokiennych ławkach i pijemy miętową herbatę z rożkami gazeli" - migdałowymi ciasteczkamiw kształcie sierpu księżyca.Abdel - wcale nie jazzowy muzyk, tylko malarz amator, snuje się po domu swoich przodków, czasem pokazując go gościom, których przyprowadzają przewodnicy.*Ed ma chęć na spacer, więc idziemy do La Maison Bleue, eleganckiego pałacu przekształconego na hotel.Nieliczni francuscy i angielscy turyści piją drinki na dziedzińcu, gdzie przygrywa nieudolny duet smyczkowy.Siadamy przy fontannie, ja zamawiamkieliszek szampana, Ed pije wodę.Potem wskazują nam miejsca nakolorowych podokiennych ławkach przy niskim stoliku.- Tadżin? - proponuje kelner.- Nigdy - szepcze Ed, odchylając się na oparcie.Zamawiamy kuskus z jagnięcina i wszystkie zwykłe sałatki.Edpróbuje kilka kęsów - jest już na dobrej drodze, ale jeszcze nie tymrazem.Spokojne piękno tego miejsca przenosi mnie daleko od obskurnej, zgiełkliwej medyny, którą poznałam dzięki Rachidowi.*Ostatniego ranka Ed chce iść z nami.Rachid prowadzi nas dotaksówki; wysiadamy w mellah, starej dzielnicy żydowskiej.- Daj kierowcy jedno euro - mówi Rachid.Tutejsze nadzwyczajniskie ceny nie przestają mnie zadziwiać.Wiszące nad ulicą drewniane ganki o charakterystycznych oknach, gdzie kobiety mogą przesiadywać, nie będąc widzianymi, kręte zaułki, małe sklepiki, wszystko to wydawałoby się może nastrojowe, gdybym wcześniej niewidziała medyny, wciąż pogrążonej w średniowieczu.Ta dzielnicajest wręcz wymuskana.Oglądamy zrekonstruowaną przez UNESCOsynagogę z rytualną mykwą w podziemnej krypcie, która mogła byćczęścią chrześcijańskiego kościoła.Potem Rachid oprowadza nas pożydowskim cmentarzu z oślepiająco białymi garbami grobów.Rachid mówi:- Mellah została oficjalnie utworzona w 1438 roku, chociaż %7łydzi mieszkali tutaj od wieków.Mur wokół niej zbudowano dla ochrony przed Arabami, ale pózniej doszli z nimi do porozumienia.Odtąd %7łydzi mieli zakaz opuszczania enklawy w swoich czarnychbutach, więc nie opuszczali jej w ogóle.Dopiero w XVII wieku pozwolono im na plecione sandały i wtedy zaczęli wychodzić.- Co oznacza słowo mellah? - spytał Ed.- Sól.Miejsce wytwarzania soli.To stare słowo.Legenda głosi, żegłowy poległych w bitwie były tutaj solone i konserwowane, żeby można je było wystawić na tych murach - pokazuje pałac królewski.- %7ładni %7łydzi nie zostali?- Paru.Mieszkają w nowym mieście.Wszyscy razem mieszkająw nowym mieście i nie ma problemów.Przystajemy przy pałacu królewskim - ogromnym i zamkniętymna cztery spusty.Pewnie są tu ogrody, nawet drzewa, żeby porażony słońcem motłoch miał się gdzie schronić w piątkowe wieczory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]