[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Polecenie pańskie będzie co do joty wykonane.Ale co z zapłatą? Kapitanpolecił mi zainkasować pieniądze. Przyjdzcie na to samo miejsce dziś o północy, wtedy otrzymacie całą należność.Po coprzynieśliście ze sobą kaptury? Czy uważa nas pan za początkujących rozbójników? Trzeba przewidzieć wszystko.Bezkapturów mógłby nas ktoś zobaczyć i pózniej poznać. Róbcie, jak chcecie rzekł notariusz oddalając się w stronę zamku.Informacja o doktorze była prawdziwa.Sternau udał się z leśniczym do lasu, jednak nie napolowanie, ale odetchnąć górskim powietrzem.Powrócił z wycieczki, gdy słońce już zbliżało się ku zachodowi.Niósł strzelbę w ręku.Jedna jej lufa była naładowana śrutem, druga kulami, nie miał bo-wiem podczas wycieczki okazji do strzału.Pożegnał się z leśniczym i pogrążony w rozmyśla-niach szedł wolnym krokiem do parku.Nagle zobaczył przed sobą jasny punkt.Była to Ro-seta ubrana w białą suknię.Oczekiwała kogoś spoglądając w kierunku lasu.Wiedziała, że Sternau poszedł tam z leśni-czym, a jakiś niewytłumaczalny lęk skierował jej kroki do parku.Spotkali się więc teraz niespodzianie.Roseta uradowana wyciągnęła do Sternaua ręce, pochwili jednak cofnęła je oblewając się rumieńcem. Ujrzałam seniora tak nieoczekiwanie rzekła, jak gdyby chcąc się usprawiedliwić.I za-raz zmieniła temat. Notariusz pytał o pana.Sternau przełożył strzelbę do lewej ręki, prawe ramię zaś podał hrabiance.Szli tak pod rę-kę w kierunku zamku. Trzej nasi lekarze mają opuścić zamek mówiła dalej Roseta. To szkoda.Chętnie bym im pokazał, w jaki sposób hrabia Manuel wyzdrowieje i odzy-ska wzrok. Więc sądzi pan, że ojciec odzyska wzrok? Jestem niemal pewien. A ci ludzie jeszcze dziś mówili, że to wykluczone.Ale na Boga, cóż to takiego?Z zarośli wychyliła się jakaś postać okryta czarnym płaszczem z kapturem, spod któregowidać było błyszczące oczy.W tej samej chwili rozległ się okrzyk: Naprzód, zakłuć go! i kilka postaci rzuciło się z nożami na Sternaua.Doktor nieraz był w podobnych tarapatach.Podczas swych wędrówek po różnych krajachwalczył i z Indianami Ameryki Północnej, i z Beduinami, i z Malajczykami, i z PapuasamiNowej Gwinei.Z walk tych wychodził z życiem tylko dzięki przytomności umysłu i zdolno-ści błyskawicznego orientowania się w sytuacji.Puszczając ramię towarzyszki, odskoczył okilka kroków w bok i wystrzelił dwa razy.Dwaj napastnicy padli na ziemię.Wtedy chwyciłlufę strzelby i grzmotnął kolbą trzeciego.W tejże chwili czwarty przebił mu górną część ra-mienia.Odrzucając strzelbę, która mu teraz przeszkadzała, Sternau chwycił go za gardło izdzielił pięścią w skroń z taką siłą, że zbir upadł, tracąc przytomność.Na ten widok ostatni zrozbójników uciekł.Przerażenie poraziło Rosetę.Stała nieruchomo jak posąg.Po chwili jednak zaczęła drżećna całym ciele i oparła się o drzewo.Trupio blada, zamknęła oczy, bo sił nie miała, żeby pa-trzeć na walkę ukochanego z tak przeważającym przeciwnikiem. Hrabianko powiedział Sternau, otaczając Rosetę ramieniem proszę się uspokoić.Na dzwięk jego głosu oprzytomniała i otworzywszy oczy krzyknęła radośnie: Carlosie!Rzuciła mu się na szyję i szlochając przytuliła do jego piersi. Roseto! rzekł cicho z głębi przepełnionego miłością i szczęściem serca. Roseto!Uratowałem się z rąk tych zbójów.Wzrok jej padł na jego krwawiące ramię. Na miłość boską, przecież pan ranny! zawołała z przerażeniem.47 To drobiazg, prędko się zagoi. Straszni ludzie! Kimże oni są, co im pan złego wyrządził? Czterech nie mogło ci dać ra-dy, ty mój najwspanialszy Carlosie.Znowu oparła głowę na jego piersi.Sternau stracił panowanie nad sobą.Pochylił się i na-miętnie pocałował usta dziewczyny.Po długiej chwili wyrwała mu się ze słowami: Ktoś idzie.Rzeczywiście słychać było kroki.Zcieżką zbliżał się Juan Alimpo w otoczeniu dwóch po-mocników ogrodnika.Usłyszeli strzały i zaniepokojeni przeszukiwali park.Gdy Alimpo zobaczył hrabiankę i doktora, a obok nich czterech leżących na ziemi napast-ników, stanął jak wryty. Condeso! Panie doktorze! Co się stało? zawołał. Chciano zamordować doktora odparła Roseta. Zamordować? Muszę to powiedzieć mojej Elvirze. Załamał ręce i powiódł dokoławzrokiem, jakby szukając żony. Lecz doktor zwyciężył.Wszystkich czterech położył trupem. Czterech naraz? No, no, zabiłem tylko trzech sprostował Sternau. Tego czwartego uderzyłem pięściąmiędzy oczy.Stracił przytomność.Trzeba tym ludziom pozdejmować kaptury.Może pozna-my któregoś z nich? Ależ, doktorze, czy nie należałoby naprzód opatrzyć pańskiej rany? Można z tym poczekać, cięcie nie jest grozne. Więc pan jest ranny, doktorze? biadał Alimpo. To straszne.Szkoda, że nie ma tumojej Elviry, ona tak świetnie opatruje.Niech pan pozwoli, abym przynajmniej zatamowałkrew!Przewiązał chustką ramię doktora, a następnie wraz z dwoma ogrodnikami pochylił się nadzbirami.Nikt z obecnych nie znał tych ludzi.Dwóm kule przebiły serca, trzeciemu zaś ude-rzenie kolbą zmiażdżyło głowę.Roseta odwróciła oczy od straszliwego widoku. Co za uderzenie, co za siła! zachwycał się Alimpo. Czy ma ktoś sznur? zapytał Sternau nachylony nad czwartym opryszkiem. %7łyje, tyl-ko jest nieprzytomny.Trzeba go związać.Będzie nam musiał powiedzieć, kim jest i dlaczegochciał mnie wraz z towarzyszami zabić. Tak, będzie musiał wszystko powiedzieć rzekł Alimpo. Inaczej rozedrę go na kawał-ki.Staję się okrutny, panie doktorze, gdy wpadnę w gniew.Sternau uśmiechnął się. A czy zdarzyło to się już kiedyś? Nie, nigdy.Ale wiem, że byłbym okrutny jak tygrys albo krokodyl!Po tych groznych słowach wyciągnął z kieszeni sznurek i mocno związał na plecach ręcenieprzytomnego zbira. Co pan jeszcze rozkaże? zwrócił się do doktora. Idę teraz z hrabianką na zamek, żeby przysłać panu pomoc powiedział Sternau. Gdyten opryszek odzyska przytomność, trzeba go przenieść w bezpieczne miejsce.Ciała niech tuzostaną, dopóki nie zjawią się władze, by spisać protokół. Już ja przypilnuję tego zbója tak, by nie mógł uciec! Dobrze, ale niech pan będzie bardzo ostrożny.Jeden morderca uciekł.Być może wróci zinnym, aby odbić towarzysza. Aby odbić towarzysza? powtórzył trwożnie Alimpo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]