[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bardziej się obawiam nowej próby gwałtu pod pozorem prawa niżjawnej przemocy, a w takim wypadku obecność tego młodegoczłowieka może powstrzymać zarówno Glossina, jak i jegopomocników.Jedz więc, chłopcze.wypatruj ich, wypatruj! Możeszich znalezć gdzieś koło Derncleugh albo, co jest bardzoprawdopodobne, w lesie Warroch.Hazlewood zawrócił konia. Wracaj do nas na obiad, Hazlewood! zakrzyknął za nimpułkownik.Młodzieniec skłonił się, spiął wierzchowca i ruszył galopem.Wróćmy teraz do Bertrama i Dinmonta, którzy szli dalej za tajemnicząswą przewodniczką, przez pola gromadzkie, przez lasy i parowy,przez zrujnowaną wioskę Derncleugh.Kobieta szła przodem, nieodwracając głowy, chyba tylko po to, żeby ich ofuknąć za ociąganiesię, choć mimo zimowej pory pot lał się im z czół.Czasami mówiłacoś do siebie urywanymi zdaniami: To po to, żeby odbudować stary dom.by wmurować kamieńwęgielny.czyż go nie ostrzegałam? Powiedziałam mu, że zrodziłamsię po to, żeby tego dokonać, choćbym miała dojść do tego po głowiewłasnego ojca, a cóż dopiero po jego głowie! Byłam skazana.aletrwałam przy swoim w celi i dybach.wygnali mnie.trwałam przyswoim w obcym kraju.wychłostali mnie i napiętnowali.ale tkwiłoto we mnie głębiej, niż sięgały bicze i rozpalone żelazo.A teraznadeszła godzina. Kapitanie szepnął do Bertrama Dinmont ona chyba ze Złymtrzyma.To, co gada, nie wygląda na mówione w imię Boże ani nazwykłą ludzką mowę.U nas powiadają, że bywają takie rzeczy. Nie bój się, przyjacielu szepnął mu Bertram. Bać się! Też mi pomysł! obruszył się nieustraszony farmer.Diabeł czy czarownica mnie tam wszystko jedno. Zamilknij, gospodarzu! Meg spojrzała nań surowo przez ramię. Myślisz, że to miejsce i czas na gadanie? Moja dobra kobieto zaczął Bertram przecież ja nie mamnajmniejszej wątpliwości co do twej dobrej woli i przychylności,których dałaś mi już dowody ale ty w zamian za to powinnaś miećdo mnie trochę zaufania chciałbym wiedzieć, dokąd nasprowadzisz? Jedną mam na to tylko odpowiedz, Henry Bertramie odrzekłaCyganka. Przysięgłam, że język mój nigdy tego nie wypowie, alenigdy nie przysięgałam, że mój palec nie wskaże.Idz i staw czołolosowi albo zawróć i przegraj.Nic więcej nie mam ci do powiedzenia. Prowadz więc odparł Bertram. Nie będę już pytał.Zeszli wparów w tym samym mniej więcej miejscu, w którym Meg rozstała sięniegdyś z Bertramem.Zatrzymała się na chwilę pod wysoką skałą,gdzie widział, jak grzebano umarłego, i tupnęła nogą w ziemię, naktórej znać było ślady niedawnego kopania, chociaż najwyrazniejstarano się je zatrzeć. Tu leży jeden powiedziała. Może mieć niedługo sąsiadów.Potem ruszyła w górę potoku, aż doszła do zrujnowanej wioski, gdzieprzystanęła na chwilę z wyrazem szczególnego i ciepłegozainteresowania przed jedną ze stojących jeszcze szczytowych ścian. Widzisz tę poczerniałą, na wpół zburzoną chatę? zapytałagłosem o wiele mniej szorstkim, choć równie uroczystym, jakpoprzednio. Tu przez czterdzieści lat gotował się mój kociołek.tuurodziłam dwanaścioro krzepkich synów i córek.Gdzież oni teraz?Gdzie są liście, co rosły na starym jesionie w dniu świętego Marcina?Omiótł je zachodni wiatr.a ja też stoję odarta ze wszystkiego.Widzisz tę wierzbę? To teraz tylko czarny, spróchniały kikut.nierazsiadywałam pod nią w piękne letnie popołudnia, kiedy zwieszałaswoje strojne gałęzie nad toczącą się wodą.Siadywałam tutaj i tupodniosła głos trzymałam cię na kolanach, Henry Bertramie, tuśpiewałam ci piosenki o starych baronach i ich krwawych wyprawach.Nigdy już się ta wierzba nie zazieleni, a Meg Merrilies nie będziewięcej śpiewała piosenek ani wesołych, ani smutnych.Ale ty o niejnie zapomnisz i odbudujesz dla niej stare ściany.I każesz tuzamieszkać komuś, kto będzie za dobry, żeby się bać przybyszów ztamtego świata.Bo jeśli umarli mogą powracać pomiędzy żywych,niejednej nocy zobaczą mnie jeszcze w tej dolinie, choć mojespróchniałe kości już dawno będą w ziemi.W słowach tych brzmiało szaleństwo i dziki patos prawe, obnażoneramię wyciągnęła przed siebie, lewe zgięła i ukryła podciemnoczerwtonymi fałdami opończy, przyjmując pozę godną SarySiddons*. A teraz powiedziała szybko, powracając nagle do dawnego,zwykłego sobie, surowego tonu do dzieła, do dzieła!Poprowadziła ich dalej do występu skalnego, na którym leżał KurhanDerncleugh, wyciągnęła z kieszeni wielki klucz i otworzyła drzwi.Wewnątrz izba wyglądała porządniej niż poprzednio. Uprzątnęłam tu trochę powiedziała bo może legnę tu przednocą na łożu śmierci.Niewielu będzie przy mnie czuwało, bowiększość naszych potępi mnie za to, co zrobiłam i co jeszcze zrobię.Wskazała im potem stół, na którym stało jakieś zimne mięsiwo,przygotowane porządniej, niż się tego można było spodziewać poobyczajach Meg. Jedzcie powiedziała jedzcie.Potrzebne wam będą siły tejnocy.Bertram posłusznie przełknął kilka kęsów, lecz Dinmont miał apetytnie umniejszony bynajmniej ani zdumieniem, ani złymi przeczuciami,ani porannym posiłkiem, toteż jak zwykle jadł za trzech.PotemCyganka podała każdemu z nich kieliszek gorzałki, którą Bertramwypił rozcieńczoną, towarzysz jego zaś bez wody. A ty nic nie będziesz jadła, pani gospodyni? zapytał Dandie. Nie będzie mi to potrzebne odparła cygańska sybilla; A terazmusicie mieć broń.Nie możecie iść z gołymi rękami, lecz nieużywajcie jej zbyt spiesznie wezcie go do niewoli, lecz oszczędzciemu życia.Niech prawo wezmie, co mu się należy Musi jeszcze cośniecoś powiedzieć przed śmiercią. Kogo mamy pojmać? Kto ma mówić? pytał ze zdumieniemBertram, biorąc od niej parę pistoletów i stwierdzając, ze sąnaładowane i gotowe do strzału. Krzemienie są dobre powiedziała a proch suchy.Znam się natym.Potem, nie odpowiadając na pytanie Bertrama, uzbroiłaDinmonta w wielki pistolet i kazała im samym wybrać pałki zpodejrzanej wiązki kijów, którą wyciągnęła z kąta.Bertram wziął tegąpałkę a Dandie wybrał maczugę, która mogłaby służyć samemuHerkulesowi, po czym wyszli razem z izby, a wówczas Bertramskorzystał ze sposobności i szepnął Dinmontowi: Jest w tym coś niezrozumiałego nie powinniśmy więc użyć tejbroni, chyba że w ostateczności i zgodnie z prawem uważaj i róbto, co ja.Dinmont skinął głową na znak, że rozumie, i szli dalej, po suchym toznowu mokrym terenie, po bagnie i ugorach, śladem swejprzewodniczki.Prowadziła ich do lasu Warroch tym samym szlakiem,jakim jechał stary Ellangowan, gdy szukał dziecka w ów nieszczęsnywieczór morderstwa Kennedy'ego.Kiedy Meg Merrilies doszła do zarośli, wśród których wiatr od morzagwizdał teraz ostro i ochryple, zatrzymała się na chwilę, jakby chciałaprzypomnieć sobie drogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]