[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widoków z góry - zero! Raz, że gęsta mgła i zapadającyzmrok, dwa, że wbrew obiecanym gołoborzom Aysica nie jestani trochę łysa, a tym bardziej goła, tylko gęsto porośnięta.Zbiegliśmy więc w dół, walcząc o życie, czyli głównie o to,aby nie wywinąć orła na błocie.Do domku dotarliśmy wkompletnych ciemnościach, bo idąc na czuja, a zupełnie nieznając okolicy okrążyliśmy chyba całe województwoświętokrzyskie.Ale dotarliśmy.Jesień ma tę wadę, że dzień jest strasznie krótki.Majednak tę zaletę, że kiedy zapada ciemność, jest jeszcze bardzowcześnie.Tak więc mimo wrażenia, że to już głęboka noc,zegar uparcie pokazywał zaledwie 17.00.W takich okolicznościach po prostu zdjęłam zegarek ichyba po raz pierwszy od lat w ogóle przestało mnieinteresować, która jest godzina.I tak mnie nie interesowało ażdo 24.00, kiedy jednak zmęczenie dało o sobie znać.Co robiliśmy między 17.00 a 24.00?Matko, czego my nie robiliśmy?Zaczęliśmy od drugiej butelki wina i małży wędzonych nakrakersach, po czym rozlokowani wygodnie na sofieobejrzeliśmy Między słowami.Ten film idealnie pasowałbydo naszej sytuacji, gdybyśmy oboje byli tacy samotni, jaktamci.A tak, pasował w 85 procentach.Scena, kiedyScarlettka i Murray zasypiają na kanapie, a on ją trzyma zastopy, to żywcem przeniesiony obrazek z naszej kanapy, tylkomy mieliśmy ciaśniej.Potem wzięłam się za kolację.Przygotowałam krewety zpatelni, włoskie antipasti i sery różnej maści, ale poszłam nacałość i postanowiłam zrobić kolację po ciemku!!! Samabyłam ciekawa, jak to wyjdzie, bo miałam już okazję takąjeść, ale wtedy byłam obsługiwana.Tym razem zkonieczności ktoś musiał serwować, żeby pełną frajdę mógłmieć ktoś.Ponieważ kominek dawał dużo światła, nie było mowy oabsolutnym zaciemnieniu.Poza tym ludzkie okobłyskawicznie się przystosowuje i zobaczy coś nawet przyświetle zegarka, nie mówiąc o komórce.Nie było rady,musiałam zawiązać oczy.Głównie jemu, ale - po podaniukolacji na stół - także sobie.Nie chciałam się pozbawiać tejfrajdy, zresztą Tomek i tak co chwila sprawdzał, czy niezdjęłam opaski.Kolacja była niezwykłym doświadczeniem.Poopanowaniu drogi między własnym talerzem a ustami, tudzieżmiędzy butelką z winem a szklanką (kieliszków niezaryzykowałam podać), zaczęło się wzajemne karmienie.Tojuż był prawdziwy hardcore, żeby nie trafić sobie w oko, wewłosy, czy jakoś tak.W pewnym momencie doszliśmyjednak do wprawy więc szło nam tak, jakbyśmy nigdy w życiunie używali oczu przy jedzeniu.Wszystko stało się takie łatwe.Nie zdejmując opasek,przenieśliśmy się na kanapę, gdzie zaliczyłam bardzo łagodnymasaż stóp.Tomek nie znęcał się nade mną tym razem, raczejwydłużył fazę relaksacyjną, a ja niemal przez cały czasmilczałam.Fascynujące doznanie! Nagadałam się wszakdzisiaj do syta.Wreszcie trzeba było powrócić do świata widzących.Zdjęliśmy opaski i wrzuciliśmy kolejny film na dvd.Pisałamjuż, że Tomasz wziął z domu dvd? No, wziął.A jak inaczejmielibyśmy obejrzeć tę stertę płyt, którą spakowaliśmy nadrogę? Każde miało zupełnie inny zestaw, ale oboje wzięliśmyDelikatessen.Tomek przytomnie stwierdził, że w takim razieobejrzymy go dwa razy.Za to też go uwielbiam.No więc oglądaliśmy te filmy, jeden, potem następny,leżąc na waleta i trzymając się wzajemnie za stopy.Nakominku paliły się świeczki.Piliśmy trzecią butelkę wina, alenie czuliśmy ani trochę rauszu.Baaardzo to było dziwne.Czyalkohol pity w stanie tak ekstremalnego odprężenia po prostunie działa?Przed wyjazdem myślałam, że po paru kieliszkach winazaczniemy do siebie pisać, bo na umiarkowanym haju mogły ztego wyjść fajne rzeczy.Ale stan takiego lekkiego falowaniapojawił się wcześniej, zanim jeszcze coś wypiliśmy.Pewnieteż ochłeptaliśmy się tlenu i to był ten pierwszy czynnikzniewalający.Alkohol przyszedł pózniej.Ten stan odprężenia sprawił, że alkohol nie miał już nic doroboty i chyba dlatego się obraził.Uznał, że wszystko już sięzrobiło bez niego.Nie widzę innego wytłumaczenia.Tak czy owak, przyszedł wreszcie moment, kiedyspojrzałam na zegarek.Była 24.00.Zgodnie uznaliśmy, żemoże już wystarczy i pora iść spać.Jutro też jest dzień.12 LISTOPADASpałam fatalnie, bo wszystkie obce łóżka, w hotelach czyna kwaterach, są dla mnie za twarde.Przewracałam się z bokuna bok, wreszcie o 7.00 stwierdziłam, że dłużej nie ma sensu.Tomek też nie spał chyba całą noc.Drzwi do jego pokoju byłyotwarte, więc ogarnęłam się jakoś i poszłam w odwiedziny.Rzeczywiście nie spał.Nastawiłam czajnik wody na kawę,a że było zimno jak cholera, bo kominek dawno wygasł,wskoczyłam pod jego kołdrę.Ubrana w dres i sweter.Na pytanie, czy zareagował na to najwyższymoburzeniem, odpowiadam: nie zareagował, tylko mocno sięprzytulił.Z nieba lały się potoki wody, czajnik szumiał, a myleżeliśmy na łyżeczkę, jak syjamskie bliznięta, zrośnięte odstóp do głów.Wygotował się jeden czajnik, potem drugi, anam się nadal nigdzie nie spieszyło.Zamknęłam oczy.Czułam łagodne falowanie.Jego oddechna moim karku lekko łaskotał, jak przelatujące babie lato.Serca próbowały się zestroić mimo dzielących nas warstw ciałi ubrań.Z każdą chwilą on rozrastał się wokół mnie, wchłaniałmnie w siebie, otaczał.Ale nie tak złowrogo, jak londyńskamgła tylko ochronnie, jak maść z witaminą A.Mogliśmy tak leżeć do końca świata i dłużej.Plany zdobywania kolejnego szczytu chwilowo leżały nałopatkach, więc i my dalej leżeliśmy jak te dwa leniwce,popijając kawę i gaworząc, chyba trochę bez sensu.Wreszcie około 10.00 zaczęło się przecierać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]