[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Westchnienie wyrwało się z piersi staruszki, obróciła głowę ku towarzyszceswej, i zapytała głosem cichym: Nie wiesz co się z Lambertem dzieje? Nie wiem.Każe się pani zapytać? A nie, nie daj pokój, szepnęła matka; musi być u siebie i czytać; wątpię,ażeby mógł na taką porę wyjść z domu. Czasem hrabia i w taką nawet porę wychodzi! dodała Aniela. Do Viesseux, na dzienniki wytłumaczyła hrabina.Towarzyszka sama do siebie złośliwie się uśmiechnęła. Niechby zresztą chodził gdzie chce, byle się rozerwał, mówiła dalej matka.Serce mi się kraje widząc go tak smutnym zawsze, zgnębionym,nieinteresującym się niczym, nikim.Wytłumaczone to u mnie, bom i stara, iczuję winę moją, ale on ta ofiara! Pani się potępia bez litości i niesprawiedliwie poczęła zimno Aniela.Janie wiem kto tu winien więcej.Nie chciałabym poruszać tej smutnej sprawy iprzykrych wspomnień, ale ja na to patrzałam.Gdyby nie zajęcie się hrabiegopanną Elizą, nie trwoga o to, aby się nie wplątał, a bardziej oplatany nie był czyżby pani moja szukała z takim pośpiechem, z taką niecierpliwością żony dlasyna? Pani była zmuszona chwytać co się nadarzyło. O! że Eliza przyczyniła się do tego mojego nierozważnego pośpiechu,mówiła hrabina, to pewna alem ja zawsze winna.Lambert nigdy by sięprzeciw woli mej nie ożenił, nadto dobrym zawsze był dzieckiem. Jednak obawa pani aż nadto była usprawiedliwiona, dodała Aniela i.muszę powiedzieć, usprawiedliwia się do dziś dnia.Staruszka ciekawie spojrzała.Aniela mówiła ciszej: Nie chciałabym pani trwożyć i niepokoić nadaremnie ale, do dziś dnia torzecz nie jest skończona.O! nie! że on ją w sercu nosi to pewna. Myślisz? spytała drżącym głosem matka. Myślę i może mam na to dowody ciągnęła Aniela.Jestem pewna, żeona się nie wyrzekła nadziei, że poszła nawet za mąż dlatego tylko, aby byćswobodną i natrętną, swą miłością prześladować hrabiego!.O! te kobiety, takiejak ona!Nagle urwała Aniela i chwyciła robotę wpatrując się w nią, pilnie.Hrabina ciągle w nią miała wlepione oczy. Sama przecie odezwała się po chwili oczekiwania mówiłaś mi, że tamiłość już osłabła, że się nie było obawiać o co. Tak mi się zdawało z westchnieniem odparła hrabina Zdzisławowa myliłam się.myliłam! Maszże dowody, że że jest inaczej? spytała bojazliwie hrabina, jakby sięodpowiedzi lękała, którą pytaniem wywoływała.Aniela milczała długo rwąc swą robotkę, namyślała się chwila byłastanowcza, słowo należało wyważyć. Pani wie, poczęła, jak ja do niej i do całej rodziny jestem przywiązana.To midaje, mogę się pochwalić i użalić, smutny dar jasnowidzenia.Czytam w twarzy,przeczuwam myśli.Gdyby nawet faktów nie było.Urwała nagle. Anielko kochana, dziecię moje czule odezwała się staruszka, nie męczmnie półsłowami.Mów jasno, mów wszystko.Złe utajone gorsze jest niż to,które się zna.Będę się może więcej obawiała niż jest.Zwlekała znowu pani Zdzisławowa, wreszcie podniosła głowę nagle, spojrzałaoczyma gorącymi na staruszkę i rzekła: Pani wie, że ta zwodnica włóczy się po Włoszech za nami.Znika i wraca,mamy ją ciągle jak grozbę przy sobie.W chwili gdy się jej najmniejspodziewamy, zjawia się jakby urągając naszemu nieszczęściu.jakbywyzywając i kusząc.Hrabina pobladła. Przecież Lambert się z nią nie widuje odezwała się; ile razy spotkał ją,nie taił tego przede mną.Szyderski uśmiech był odpowiedzią milczącą. Ty coś wiesz? zapytała hrabina. Nie wiem nic, a zresztą na co by się przydało oskarżenie! przydała Aniela pani nie może hrabiemu nic powiedzieć, ani go przestrzec nawet.Staruszka zacięła usta i zamyśliła się.Aniela mówiła coraz żywiej: Nic nie wiem, ale kiedy widzę, że ona tu jest, siedzi, czyha, kiedy patrzę natwarz hrabiego, na której malują się wrażenia, niepodobna, bym nieprzypuszczała, że się widują. To nie może być! a! nie! zawołała hrabina.Spuściła głowę znowu na robotę pani Zdzisławowa i poszła poprawić nakominku. Lambertowi mówić, przestrzegać go nie wypada mi rzekła matka; leczgotowa bym znowu pojechać do Pizy, do Neapolu, gdziekolwiekbądz. A któż jej zabroni jechać za nami? odparła Aniela.Nie mąż, z którym onarobi co chce, który na wszystko najśmieszniej pozwala, który.Przerwała. Gdyby w istocie tak było jak mówisz, jaka na to rada? zapytała głosemwylękłym hrabina.Ty wiesz, jaką, ja ufność mam w tobie; jak wierzę w rozumtwój i złote serce. A! pani droga zawołała Aniela ja prawdziwie rady nie widzę.Z taką,kobietą, położenie rozpaczliwe.Nie wiem.Powrócić do Warszawy, i tamnas ona znajdzie choć może nie tak łatwo.Zadumała się matka i wpatrzyła w ogień. Nie, nie spodziewam się, ażeby Lambert potajemnie się z nią widywał i żebystosunek ten był grozny, poczęła.Lamberta znam, nigdy te zasady, w którychbył wychowany, nie dozwolą mu korzystać ze słabości kobiety zamężnej,wplątać się w bezecną intrygę.Uśmiechnęła się szydersko pani Zdzisławowa. Nie wątpię, że hrabia Lambert nie poróżni małżeństwa; ale ona rachuje na to,że miłość rozżarzy i więzy swe potarga dla niego. Nie ożeniłby się z rozwódką! przerwała matka.Nigdy! A jednak sam był zmuszony się rozwieść, wtrąciła Aniela.Nadchodzący hrabia Lambert zmusił do przerwania rozmowy.Matka z dalekazmierzyła go oczyma niespokojnymi, jakby w głąb duszy jego zajrzeć chciała.Aniela nie podniosła nawet oczu.Z jej postawy widać było, że się chciałaokazać obojętną lub zagniewaną.Lambert wchodził krokiem powolnym, ztwarzą smutną, ale uspokojoną.Wyczytać w niej jakąś skrytą burzę namiętnąduszy było niepodobna.Było to oblicze człowieka pogodzonego z życiemnudnym, i dzwigającego swój ciężar cierpliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]