[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może to wycięli - powiedział Herb.Ale po reklamie Chancellor mówił dalej:- W zachodnim Maine znajduje się miasteczko pełne ludzi przerażonych i zagniewanych,zwłaszcza dzisiejszego wieczora.Nazywa się Castle Rock; w ciągu ostatnich pięciu lat zdarzyło siętam pięć wstrętnych morderstw - pięć kobiet w wieku od czternastu do siedemdziesięciu jeden latzostało zgwałconych i uduszonych.Dziś w Castle Rock odkryto szóste morderstwo.Jego ofiarą padładziewięcioletnia dziewczynka.A oto Catherine Mackin, nasza specjalna wysłanniczka.Pojawiła się dziennikarka, wyglądająca jak efekt specjalny starannie nałożony na kawałekrzeczywistego świata.Stała przed ratuszem, nieco z boku.Pierwsze płatki śniegu, który tego wieczorazamienił się w zamieć, zasypały kołnierz jej płaszcza i jasne włosy.- W tym małym, przemysłowym miasteczku Nowej Anglii wyczuwa się dziś wieczorem wyraznienarastającą histerię -mówiła właśnie.- Mieszkańcy Castle Rock od dłuższego czasu żyli w strachu zpowodu osoby, którą lokalna prasa nazywa Dusicielem z Castle Rock", a czasami ListopadowymMordercą".Obecnie niepokój zmienił się w przerażenie czy panikę - nikt tu nie sądzi, by określenie tobyło przesadzone - po odnalezieniu w miejskim parku, niedaleko estrady, ciała Mary Kate Hendrasen.W tym samym miejscu znaleziono ciało pierwszej ofiary Listopadowego Mordercy.Na ekranie pokazano długie, panoramiczne ujęcie parku, ponurego, martwego w padającymśniegu.A po nim szkolne zdjęcie Mary Kate Hendrasen uśmiechającej się tak szeroko, że widać byłometalowe klamry na jej ząbkach.Miała ładne jasno-blond włosy i jaskrawoniebieską sukienkę.Topewnie jej najlepsza sukienka, pomyślał zrozpaczony Johnny.Do szkolnego zdjęcia matka ubrała ją wwyjściową sukienkę.Dziennikarka znów coś mówiła - opowiadała o poprzednich morderstwach - ale Johnny już jej niesłuchał.Wyszedł zadzwonić - najpierw do informacji, a pózniej do ratusza w Castle Rock.Wykręcałnumer powoli, w głowie słyszał łomot.Herb wyszedł z dużego pokoju i przyjrzał mu się ze zdziwieniem.- Dokąd dzwonisz, synu?Johnny potrząsnął głową i słuchał sygnału.Ktoś podniósł słuchawkę.- Biuro szeryfa hrabstwa Castle.- Poproszę z szeryfem Bannermanem.- Czy mogę wiedzieć, kto mówi?- John Smith z Pownal.- Proszę chwileczkę zaczekać.Johnny odwrócił się w stronę telewizora i zobaczył w nim Bannermana owiniętego w grubykożuch z naszywkami na ramionach.Odpowiadał na pytania niezręcznie, w ogóle sprawiał wrażeniezmęczonego.Był potężnym mężczyzną o wielkiej, okrągłej głowie, pokrytej kręconymi włosami.Nosił okulary bez oprawki.- Prowadzimy śledztwo w kilku różnych kierunkach - mówił Bannerman.- Dzień dobry, panie Smith - powiedział Bannerman.I znów to dziwne uczucie rozdwojenia.Bannerman był w dwóch miejscach naraz.W dwóchc z a s a c h naraz, jeśli ująć to w ten sposób.Johnny poczuł się nagle tak, jakby spadał z wielkiejwysokości.Poczuł się, niech mu Bóg wybaczy, jakby siedział na diabelskim młynie albo w kolejcegórskiej; karnawałowa jazda za pół ceny.- Panie Smith? Czy pan tam jest?- Tak.- Johnny przełknął ślinę.- Zmieniłem zdanie.124- Co za ulga! Cholernie miło mi to słyszeć.- Być może nie zdołam panu pomóc.- Wiem.Ale.trzeba grać, żeby wygrać.- Bannerman odchrząknął.- Wyrzuciliby mnie z tegomiasteczka od razu, gdyby wiedzieli, że wzywam na pomoc jasnowidza.Na twarzy Johnny'ego pojawił się nieśmiały uśmiech.- I to skompromitowanego jasnowidza.- Wie pan, gdzie jest U Jona" w Bridgton?- Znajdę.- Możemy się tam spotkać o ósmej?- Tak.Chyba tak.- Dziękuję, panie Smith.- Nie ma za co.Johnny odłożył słuchawkę.Herb przyglądał mu się uważnie.Na ekranie pojawiła się lista realizatorów Wiadomości Wieczornych.- Dzwonił już do ciebie, prawda?- Tak, po południu.Sam Weizak wspomniał mu, że może jestem w stanie pomóc.- A jak sądzisz?- Nie wiem - powiedział Johnny, a jego migrena jakby trochę ustępowała.6Spóznił się do Jona" w Bridgton piętnaście minut; restauracja była najwyrazniej jedynymlokalem przy głównej ulicy miasteczka, ciągle jeszcze otwartym.Pługi nie nadążały z uprzątaniemśniegu, w kilku miejscach na drodze potworzyły się zaspy.Na skrzyżowaniu szos 302 i 117 wporywistym wietrze chwiał się mrugający znak ostrzegawczy.Naprzeciw Jona stał policyjny radiowózze złotym liściem na drzwiach i napisem SZERYF CASTLE COUNTY".Johnny zaparkował obok iwszedł do środka.Bannerman siedział przy stoliku, na którym stał kubek kawy i miska chili.Telewizyjny obrazwprowadzał w błąd - nie był potężnym, lecz wręcz ogromnym mężczyzną.Johnny podszedł,przedstawił się.Szeryf wstał i potrząsnął jego dłonią.Patrząc na bladą, napiętą twarz przed sobą i na chude ciałoJohnny'ego tonące w wielkiej, marynarskiej kurtce sztormowej, pomyślał najpierw: Ten gość jestchory, może już długo nie pożyje".Całe życie zdawało się skupiać w jego oczach - przenikliwych,szczerych, niebieskich, wpatrzonych w jego oczy z nie tajoną ciekawością.Kiedy spotkały się ichdłonie, Bannerman poczuł coś dziwnego (opisywał to pózniej jako w y s y s a n i e).Przypominałoszok po dotknięciu przewodu elektrycznego pod napięciem.I szybko minęło.- Cieszę się, że pan przyjechał.Kawy?- Proszę.- A może porcję chili? Robią tu cholernie dobrą chili.Nie powinienem jej jeść z moimiwrzodami, ale jem.- Zobaczył zaskoczenie na twarzy Johnny'ego i uśmiechnął się.- Wiem, to jakośgłupio, żeby taki wielki facet jak ja miał wrzody, prawda?- Chyba każdy może się ich dorobić.- To prawda.Co sprawiło, że zmienił pan zdanie?- Wiadomości.Ta dziewczynka.Jest pan pewien, że to ten sam facet?- To ten sam gość.Działał tak samo.Ten sam rodzaj spermy.Do stolika podeszła kelnerka,Bannerman wpatrywał się w twarz Johnny'ego.- Kawa? - zapytała.- Herbata - odparł Johnny.- I przynieś mu miskę chili - wtrącił szeryf, a kiedy kelnerka odeszła, mówił dalej: - Lekarz, Sam,on twierdzi, że jeśli pan czegoś dotknie, to czasami może pan wiele się dowiedzieć.Johnny uśmiechnął się.- Cóż - powiedział - potrząsnąłem tylko pana ręką i już wiem, że ma pan setera irlandzkiegowabiącego się Rusty.Jest stary, ślepnie i pan sądzi, że należałoby go już uśpić, ale nie wie pan, jak towytłumaczyć córeczce.Bannerman wypuścił łyżkę z ręki; wpadła w miskę chili - plum! Patrzył na rozmówcę z125otwartymi ustami.- Na Boga! Dowiedział się pan tego ode mnie? Tu, teraz? Johnny przytaknął.Szeryf potrząsnąłgłową.- Usłyszeć coś takiego to jedno, a.nie męczy to pana? Johnny spojrzał na Bannermanazaskoczony.Nigdy przedtem nikt nie zadał mu tego pytania.- Tak.Tak, męczy.- Ale pan wiedział.Niech mnie diabli!- Szeryfie.- George.Wystarczy George.- Dobrze.Jestem Johnny.Wystarczy Johnny.George, to, czego o tobie nie wiem, wypełniłobykilka tomów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]