[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jackson skinął głową.95- Jasne.Przeciąga przez siebie wilgotną pościel, przeważnie prześcieradła i inne lnianerzeczy.Wielka, długa maszyna.- No właśnie - przytaknął Hunton.- W pralni Blue Ribbon, po drugiej stronie miasta,przeciągnęła przez siebie niejaką Adelle Frawley.Bardzo dokładnie.Jackson nagle pozieleniał.- Ależ.ależ to niemożliwe, Johnny.Tam jest taki rygiel bezpieczeństwa.Jeśli nawet któraś zobsługujących maszynę kobiet wsunie pod niego przez nieuwagę rękę, rygiel natychmiastzatrzyma urządzenie.Tak ja to w każdym razie pamiętam.Hunton skinął głową.- Racja, wymagają tego przepisy bezpieczeństwa.A jednak wypadek się zdarzył.Przymknął oczy i pod powiekami stanął mu ponownie obraz prasowarki Hadley-Watson,który oglądał nie dalej jak tego popołudnia.Była to długa maszyna w kształcie prostokątnegopudła o długości dziewięciu metrów i dwóch szerokości.W podajniku, pod ryglembezpieczeństwa, przesuwała się brezentowa taśma, najpierw pod lekkim kątem w górę, apózniej w dół.Taśma ta przemieszczała nieustannie wilgotne, pomarszczone prześcieradłamiędzy szesnastoma ogromnymi, obracającymi się cylindrami, które stanowiły zasadniczyelement urządzenia.Osiem cylindrów na górze i osiem pod spodem - między nimi prasowanapościel, niczym cieniutkie plasterki szynki między dwiema pajdami bardzo gorącego chleba.Przy maksymalnej szybkości suszenia bielizny temperatura pary w cylindrach dochodziła dostu sześćdziesięciu stopni.Ciśnienie wywierane na transportowaną brezentowym pasembieliznę wynosiło cztery dziesiąte kilograma na centymetr kwadratowy, co w zupełnościwystarczało, żeby zlikwidować najdrobniejsze zagniecenia.A panią Frawley w jakiś sposób wciągnęło między walce.Stalowe, pokryte azbestem cylindrybyły czerwone, jakby spryskała je farba do malowania stodół, a wydobywająca się z maszynypara niosła przyprawiający o mdłości odór gorącej krwi.Strzępy białej bluzki i niebieskichspodni, a nawet stanika i majtek maszyna wyrzuciła dziewięć metrów dalej, na swoim drugimkońcu.Większe, skrwawione fragmenty ubrania automatyczna składarka złożyła zgroteskową pieczołowitością.Ale nie to było najgorsze.- Próbowała złożyć wszystko - odezwał się do Jacksona, czując, że w gardle rośnie mu jakaśkula.- Ale człowiek nie jest przecież prześcieradłem.Mark, to co zobaczyłem.to, co z niejzostało.- Podobnie jak Stanner, niefortunny kierownik pralni, nie był w stanie dokończyć.-Wynieśli ją w koszyku - zakończył cicho.Jackson gwizdnął.- Polecą za to głowy, prawda? - spytał.- Jak myślisz, czyje? Właścicieli pralni czy stanowychinspektorów bezpieczeństwa pracy?96- Jeszcze nie wiem - odparł Hunton.Ciągle miał przed oczyma koszmarny obraz; obrazmagla, który sapał, dudnił i syczał, po zielonych bokach długiego urządzenia spływałastrumykami krew, smród przypieczonego.- To zależy, kto i w jakich okolicznościachprzeprowadzał ostatnią kontrolę tego cholernego rygla bezpieczeństwa.- A jeśli kierownictwo? Czy istnieje możliwość, że się z tego wywiną?Hunton roześmiał się pozbawionym wesołości śmiechem.- Mark, zginęła kobieta.Jeśli Gartley ze Stannerem oszczędzali na przeglądach technicznychczy naprawach, pójdą do więzienia.I to bez względu na to, kogo znają w radzie miejskiej.- Myślisz, że robili takie oszczędności?Hunton przypomniał sobie pralnię Blue Ribbon, zle oświetloną, z wilgotnymi i śliskimiposadzkami, niektóre maszyny były nieprawdopodobnie stare i zniszczone.- Możliwe, że tak - powiedział cicho.Zgodnie ruszyli w stronę domu.- Johnny, powiesz mi, jak się ta cała sprawa zakończyła - poprosił Jackson.- Bardzo jestemtego ciekaw.Hunton grubo się mylił co do stanu technicznego magla; sprawa była czysta jak łza.Sześciu stanowych inspektorów bezpieczeństwa pracy przeprowadziło wnikliwe,wszechstronne dochodzenie, rozkładając maszynę dosłownie na czynniki pierwsze.Badanianie wykazały żadnych uchybień.Werdykt komisji brzmiał: nieszczęśliwy wypadek.Po wysłuchaniu Rogera Martina, jednego z inspektorów, Huntonowi prawie odebrało mowę idopiero po dobrej chwili, oszołomiony, ponownie zaczął przypierać urzędnika do muru.Martin był wysokim mężczyzną w okularach o szkłach grubych jak denko szklanekkoktajlowych.W krzyżowym ogniu pytań Huntona ze zdenerwowania pstrykał długopisem.- Nic? Nic nie znalezliście w maszynie?- Nic - odparł Martin.- Na pierwszy ogień, naturalnie, poszedł rygiel bezpieczeństwa.Okazałsię absolutnie w porządku.Zresztą zapewniała nas o tym pani Gillian.Pani Frawley musiałapo prostu zbyt głęboko wsunąć rękę.Nikt tego nie zauważył; ostatecznie każdy zajęty byłswoją pracą.Zaczęła krzyczeć.Ale maszyna wciągnęła już jej dłoń i wciągała ramię.Zamiastzatrzymać urządzenie, próbowali kobietę uwolnić i wpadli w panikę.Jedna z pracownic, paniKeene, oświadczyła, że próbowała zatrzymać maszynę, ale jesteśmy przekonani, że wpopłochu nacisnęła nie ten guzik co trzeba; naciskała włącznik, zamiast ją unieruchomić.No,a pózniej było już po wszystkim.97- A jednak ten rygiel musiał zle działać - powiedział zdecydowanie Hunton.- Chyba żewsunęła dłoń od góry, nie od dołu.- To niemożliwe.Powyżej znajduje się osłona z nierdzewnej stali.A sam rygiel funkcjonujebez zarzutu.Jest połączony z silnikiem.Jeśli rygiel przestaje funkcjonować, cały magielautomatycznie się wyłącza.- Na Boga, więc jak coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć?- Nie wiemy.Cały nasz zespół zgodny jest w jednym: magiel wałkowy mógł zabić paniąFrawley jedynie w razie, gdyby spadła do niego z góry.A przecież stała na ziemi.Potwierdzato tuzin świadków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]