[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypomniałymu się dwa wersy z Edwina Arlingtona Robinsona: Tyraliśmy dalej i czekaliśmyświtu,/Jedliśmy kiepsko i klęliśmy na forsę *&Nie świta, szefie, nie świta.Jeżeli będziesz czekał na świt, spalą cię na miejscu, a parkanjeszcze nawet w połowie niepobielony.Nie świta.%7ładnego błysku tylko matowy, pusty ekran.Spojrzał na staruszka, którywyczerpany zwiesił bezwładnie głowę.Gardener płakał.Azy mieszały się z krwią.Z płytki w głowie promieniował tępy ból, alezniknęło wrażenie, że nadęty mózg zaraz wybuchnie.Podobnie poczucie mocy.Doszedł downiosku, że tego ostatniego żałuje.Jakaś jego część pragnęła powrotu mocy, bez względu nakonsekwencje.Rusz się, Gard.Dobra, już.Zrobił dla Davida Browna, co mógł.Może coś się już stało, może nic.Możezabił chłopaka; może David Brown, który bawił się figurkami z Gwiezdnych wojen ibardzo chciał spotkać ET, tak jak Eliott z filmu, był już tylko chmurą rozproszonych atomówunoszącą się gdzieś w przestrzeni między Altairem 4 a Ziemią.Skąd miał wiedzieć.Aledotarł do kolejnego mebla i dość długo się go trzymał być może za długo.Wiedział, żeczas ruszać dalej.Staruszek uniósł głowę.Staruszku, wiesz?Czy jest bezpieczny? Nie wiem.Ale zrobiłeś, co mogłeś, chłopcze.Dziękuję ci, terazproszę, proszę, chłopczeZanikał& głos myśli staruszka zanikałproszę wypuść mnie z tegodługim korytarzem i potemzajrzyj na półkę tam z tyłuGardener musiał wytężyć uwagę, żeby go słyszeć.proszę och PROLedwie szept; głowa staruszka zwisła, resztki rzadkich siwych włosów unosiły się wzielonej miksturze.Nogi Petera poruszały się leniwie, gdy pies we śnie ścigał króliki& albo szukał swojejukochanej Bobbi.Gard, skacząc na jednej nodze, zbliżył się do półek z tyłu szopy.Były ciemne, zakurzone iupaćkane smarem.Było tu mnóstwo zapomnianych bezpieczników i puszka po kawieMaxwell House pełna śrub, podkładek, zawiasów i kluczy z zamkami, których pochodzenie iprzeznaczenie również zostało dawno zapomniane.Na jednej z półek leżał kosmiczny miotacz dzwiękowy Transco.Kolejna dziecięcazabawka.Z boku wystawał włącznik.Gard przypuszczał, że dziecko, które dostało to naurodziny, używało plastikowej broni do wydawania głośnych jazgotów różnej częstotliwości.A teraz, do czego broń była zdolna?Gówno to kogo obchodzi, pomyślał ze znużeniem Gardener.Cały ten szajs stał się jednymwielkim nudziarstwem.Nudziarstwo nie nudziarstwo, wsunął zabawkę za pasek i skacząc na jednej nodze, ruszyłdo wyjścia.Stojąc przy drzwiach szopy, spojrzał na staruszka.Dzięki.Słaby, słabszy, coraz słabszy szelest suchych liści:Uwolnij od tego chłopcze.Tak.Ciebie i Petera.Możesz być pewien.*Wiersz Richard Cory (przyp.tłum.).Przeskoczył za próg i rozejrzał się dookoła.Nikt więcej się jeszcze nie pojawił.I dobrze ale jego szczęście nie mogło trwać wiecznie.Byli niedaleko; jego i ich umysły zetknęły się zesobą w przelotnym muśnięciu jak ciała dwojga obcych ludzi tańczących walca.Wyczuł, żetamci połączyli się w(sieć)jedną świadomość.Nie słyszeli go& nie czuli& wszystko jedno, jak to zwać.Stracilikontakt z jego myślami albo dlatego, że korzystał z transformatora, albo dlatego, że w ogólewszedł do szopy.Wkrótce się jednak przekonają, że nastąpił wielki comeback i Gard powracaw blasku reflektorów niczym gruby Elvis, który choć ledwie trzyma się na nogach, majeszcze ochotę się pogibać.Blask słońca oślepiał.Gorące powietrze przesycał smród spalenizny.Dom Bobbi palił sięjak kupka suchej podpałki w kominku.Na oczach Garda zapadło się pół dachu.W niebostrzelił warkocz iskier, niemal bezbarwnych w świetle dnia chylącego się ku końcowi.Dick,Newt i reszta niewiele zauważyli, bo ogień płonął bezbarwnym, mocnym płomieniem, niemalnie wydzielając dymu.Najbardziej kopciły samochody na podwórku.Gard stał przez chwilę na zdrowej nodze w drzwiach szopy, a potem zaczął skakać wstronę nieruchomej suszarki do bielizny.Mniej więcej w połowie drogi rozciągnął się jakdługi w kurzu.Padając, pomyślał o kosmicznym miotaczu dzwiękowym, który tkwił za jegopaskiem.Dziecięca zabawka.Dziecięca zabawka nie ma bezpiecznika.Gdyby wcisnął spust, zasadnicza część Gardeneramogłaby ulec drastycznej redukcji.Program Odchudzania Stukostrachów.Wyciągnąłzabawkowy pistolet, trzymając go, jak gdyby to była odbezpieczona mina.Pozostałą częśćdrogi do suszarki pokonał, czołgając się na rękach i kolanach, a potem wstał.Czterdzieści stóp od niego zapadła się druga część dachu domu Bobbi.Gorące iskrytrysnęły w kierunku ogrodu i lasu za nim.Gard odwrócił się w stronę szopy i pomyślał,wkładając w to jak najwięcej sił: Dziękuję, przyjacielu.Zdawało mu się, że słyszy bardzo słabą i znużoną odpowiedz.Gardener wycelował z zabawki do szopy i wcisnął spust.Z plastikowej lufy wystrzeliłzielony promień nie grubszy od grafitu w ołówku.Rozległ się dzwięk bekonu skwierczącegona patelni.Przez moment snop zielonego światła odbił się od ściany szopy jak struga wody zwęża, a potem deski buchnęły płomieniem.Znowu bawię się ogniem, pomyślał ze znużeniemGardener.Miś Smokey* chybaby mnie nie polubił.Zaczął skakać, kierując się na tył domu, z kosmicznym miotaczem dzwiękowym w dłoni.Po twarzy płynął mu pot i krwawe łzy.Spodobałbym się Winstonowi Churchillowi, pomyślałi wybuchnął śmiechem.Ujrzał tomcata& i znów ziewnął, rozwierając szeroko szczęki.Przyszło mu do głowy, że Bobbi najprawdopodobniej ocaliła mu życie, nawet sobie z tego niezdając sprawy.Valium mogło go osłonić przed siłą niewyobrażalnego ładunku energii, jakimiał transformator.Być może to też sprawka valium, że&Coś we wnętrzu domu eksplodowało z hukiem pocisku artyleryjskiego jeden z aparatówBobbi.Gard instynktownie schylił głowę.Zdawało mu się, że uniosła się cała połowa domu.Na szczęście dla Gardenera była to połowa z przeciwległej strony.Spojrzał w niebo i drugieziewnięcie przerodziło się w kompletnie zbaraniałą, głupkowatą minę.Underwood Bobbi.Maszyna do pisania szybowała coraz wyżej, wirując w powietrzu.Gard ruszył dalej.Dotarł do tomcata.W stacyjce tkwił kluczyk.I dobrze.Miał dośćkłopotów z kluczami na resztę życia którego zresztą niewiele mu zostało.*Rysunkowy miś ostrzegający turystów na tablicach i plakatach o niebezpieczeństwie wywołania pożaru wlesie (przyp.tłum.).Podciągnął się na siedzenie traktora.Za jego plecami na podwórko zaczęły wjeżdżaćsamochody i inne pojazdy.Nie odwrócił się.Tomcat stał za blisko domu.Jeśli zaraz stąd nieruszy, upiecze się jak prosię.Przekręcił kluczyk.Silnik tomcata nie wydał żadnego dzwięku, ale Gard wcale się tym nieprzejął.Traktor zaczął ledwie wyczuwalnie wibrować.W domu wybuchło coś jeszcze.Sypnęło iskrami, które oparzyły mu skórę.Na podwórko wjeżdżało coraz więcej aut.Myśli nadjeżdżających Stukostrachów kierowały się ku szopie:upiekł się jak prosięupiekł się w szopietak martwy w szopieDobrze.Niech tak myślą.Nowy Ulepszony Tomcat nie naprowadzi ich na jego ślad.Robiłtyle hałasu co ninja.Gard naprawdę musiał już jechać; zaczynał się palić ogród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]