[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Vessey.- Ottwell.- Ethan powstrzymał od rzucenia rywalowi złośliwejuwagi.Mierzyli się wzrokiem przez chwilę, w końcu nowo przybyłyodwrócił wzrok i głośno odchrząknął.- Bynajmniej pani nie pospieszam - rzekł Ottwell z jasnymspojrzeniem znów wbitym w Lily.- Możemy jeszcze zabawić tu chwilę ipogawędzić, jeśli taka pani wola, chciałbym tylko zaznaczyć, że mójstajenny trzyma zaprzęg w pogotowiu.Wystarczy, że da pani znak imożemy ruszać.- Zerknął na Ethana, ukradkiem naprężając ramiona iwypinając chuderlawą pierś.- Zabieram panią Smythe na lekcjępowożenia.Ethan oparł na biodrze zaciśniętą w pięść dłoń.- Słyszałem.Sądzę, że będzie pan ostrożny.- Naturalnie.Nie pozwolę pani Smythe na żadne ryzyko.- Nie chodzi mi o nią.Twarz Ottwella od fularu po nasadę włosów zmieniła kolor, a spódjego podbródka przypominał barwą świeżo wypaloną cegłę.Lily odwróciła się szybko w jego stronę, zanim zdążył odpowiedzieć.133RS- Proszę dać mi chwilę, milordzie, wezmę jakieś okrycie iwychodzimy.- Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się i zrobiła krok wbok.-I każę pokojówce wstawić je do wody - wyjaśniła, schylając się, bywziąć w ramiona bukiet róż.Ethan trochę się odprężył, na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdyujrzał, jak Lily, idąc przez bawialnię, unosi kwiaty, by chłonąć ich woń.Gdy opuściła pokój, zapadło milczenie.Ottwell wsunął ręce dokieszeni i bąknął coś o pogodzie.Ethan rzucił w odpowiedzi równieobojętną uwagę.Obaj mężczyzni, Vessey i Ottwell, z ulgą odetchnęli naszybki powrót Lily, która wyglądała uroczo w białym spencerku isłomkowej budce, zawiązanej zawadiacko pod brodą wstążką w zielono-białe prążki.Kiedy wszyscy troje wyszli z pokoju, Ethan tak manewrował, żebyOttwell szedł pierwszy.Zwolniwszy krok, pochylił się do Lily.- Postawiła je pani na toaletce czy na nocnym stoliku? - szepnął wpięknie uformowane uszko.- Chciałbym to wiedzieć, by móc sobiewyobrazić, jak się pani nimi napawa.Odwróciła głowę.- Co postawiłam?Popatrzył jej w oczy, podtrzymując za łokieć, kiedy schodzili poschodach.- Róże, które pani podarowałem, naturalnie.Wszak zaniosła panibukiet do swojej sypialni, czyż nie?Błysk w jej oku potwierdził słuszność jego domysłu, przepełniającgo radością.Ach, Lily, zabrałaś moje kwiaty do swej alkowy,skonstatował.Jest tylko kwestią czasu, kiedy i mnie tam zaprosisz.134RS- Kazałam pokojówce ustawić je na zewnątrz w korytarzyku -skłamała.- A skąd pan wie, że mam toaletkę i stolik nocny?- Tak uważam, ponieważ meble te często się spotyka w buduarachdam.- Nie wątpię, że tę kwestię zgłębił pan dokładnie - zażartowałaszeptem.Nachylił się jeszcze bliżej.- Mam nadzieję, że wkrótce zgłębię ją jeszcze dokładniej.Lekkidreszcz przeszył ją, kiedy stanęli w wykładanym marmurem holu.Delikatnie wysunęła ramię z jego uścisku.- Niestety, milordzie, obawiam się, że w tym względzie będzie panmusiał nadal ograniczyć się do spekulacji.A teraz, wybaczy pan, czas nalekcję powożenia.Zrobiła krok do przodu i zawołała.- Lordzie Ottwell, czy możemyjuż iść?!Mężczyzna wyprostował się jak struna, wyraznie zadowolony, żezabiera ją od Vesseya.Ethan zszedł za nimi po frontowych schodach natrotuar.- %7łyczę miłej przejażdżki.Bawcie się dobrze - zawołał, gdy Ottwellpomógł Lily wspiąć się na wysokie siedzenie karykla.- Z pewnością będziemy się dobrze bawić.- Pomachała mu dłonią.-%7łegnam, milordzie.- Do zobaczenia, madame.Nie żegnam się, bo jestem pewny, żewkrótce się zobaczymy.135RS9Godzinę pózniej Lily szczerze żałowała, że nie wzięła sobie do sercaostrzeżenia markiza co do umiejętności lorda Ottwella w kwestiipowożenia.Znalazła się w samym środku arabskiej awantury, wśródszczekających psów i pokrzykiwań przechodniów.Obok powozu, wktórym siedziała, zebrali się gapie obserwujący, jak jego lordowska mośćstara się uspokoić dwóch rozwścieczonych przekupniów.Trotuarzaścielały szczątki drewnianych skrzyń i ich zawartość: jabłka, cebule,główki kapusty i gruszki, bochenki chleba, połamane placki orazpokruszone ciastka.Na domiar złego, mocno uszkodzony karykiel lordastał teraz w bardzo niewygodnej pozycji: w połowie na chodniku, wpołowie na ulicy, zmuszając innych powożących i stangretów doskomplikowanych manewrów, by ominąć zawalidrogę.Jakby tego było mato, na miejscu katastrofy pojawiła się zgrajauliczników, którzy napełnili puste kieszenie, chwytając tyle rozsypanejżywności, ile zdołali unieść, i czym prędzej uciekli.Lily wzdrygnęła się,kiedy jeden z przekupniów, wymachując rękoma i wygrażając, obrzuciłmałych szubrawców inwektywami.Lord Ottwell załamał ręce.- Bardzo przepraszam.Zupełnie nie wiem, jak do tego doszło.- Bo pan, do pioruna, nie skręcił na rogu - wydyszał drugi kramarz.-Wjechał pan prosto w mój stragan.136RS- Tak, konie się spłoszyły właśnie wtedy, gdym skręcał - bronił sięjego lordowska mość - i nie zdążyłem się dostosować do zmiany trajektoriiich biegu.Kramarz otworzył usta, grube siwe brwi zbiegły się na jego czole,podrapał się po łysinie.- Dostosować się do czego?Ottwell z przejęciem ciągnął swoje usprawiedliwienia.Lilywestchnęła.Z miejsca, w którym siedziała, wcale nie wyglądało na to, bykonie się spłoszyły, przynajmniej dopóki lord nie skierował ich w zbytwąski zakręt, powodując, że powóz uderzył w stragany z żywnością.Wtedy biedne, zszokowane zwierzęta istotnie się spłoszyły.StajennyOttwella zeskoczył na ziemię, by je uspokoić, i teraz stały nieporuszonemimo panującego wokół chaosu.Właściciel kramu z warzywami wyciągnął palec grubości marchewkiw kierunku zniszczonych towarów.- Interesuje mnie tylko, czy zapłaci mi pan za straty?- Ależ, naturalnie, pokryję wszystkie.Jedynie musicie obaj przysłaćmi szacunek.- A jak długo będę musiał czekać? %7łyję z tego, co zarobię na tymstraganie.- Wygląda na to, że Ottwell jest dziś wprost rozchwytywany -rozległsię jedwabisty, męski głos.- Niezły kram, muszę przyznać.Lily odwróciła głowę w lewo i zobaczyła stojącego obok lordaVesseya.Wysoki i nienagannie ubrany w surdut tabaczkowego koloru,beżową kamizelkę i jasnobrązowe spodnie prezentował się równie137RSwspaniale, jak nie tak dawno w jej bawialni.Tyle że teraz w jegobursztynowych oczach lśniły iskierki rozbawienia.- Jakie wiatry pana tu przygnały, milordzie? - spytała.- Przejeżdżałem niedaleko i zauważyłem wypadek.Nie wyobrażasobie pani, jak bardzo się zdziwiłem, gdy okazało się, że pani i Ottwelljesteście w to zamieszani.Przyglądała mu się badawczo, usiłując rozstrzygnąć, czy zawitał tutylko przypadkiem, czy też dlatego, że ich śledził.Tak czy owak, pojawiłsię w samą porę.- Przyznaję, że kiedy wyruszaliśmy na tę przejażdżkę, niespodziewałam się, że zakończy się ona na ulicznych straganach.- Mam nadzieję, że nic się pani nie stało?- Nic zupełnie, nie mam nawet siniaka.- To dobrze, byłbym bardzo zmartwiony, słysząc coś innego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]