[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym nie bardzo wkupiliście się w łaski waszych gości z Nieustraszo-ności - stwierdza Max.- Więc jesteście nie tylko zupełnie bezbronni, ale też zupełniebezużyteczni.Radziłbym więc, żebyście robili dokładnie to, co mówię.- Ty szumowino - rzuca przez zaciśnięte zęby Jack.-Jak śmiesz.- Nie bądz taki drażliwy - mówi Max.Zagryzam wargi.Powinnam ufać swojej intuicji, a ona podpowiada mi, że coś tu nie gra.%7ładen szanujący się członek Nieustraszoności nie użyłby określenie drażliwy".Ani niezareagował tak spokojnie na obelgę.Max mówi jak ktoś zupełnie inny.Jak Jeanine.Czuję mrowienie na karku.To ma sens.Jeanine nigdy nie zaufałaby nikomu na tyle, bypozwolić wypowiadać się w jej imieniu, zwłaszcza nie wybuchowemu Nieustraszonemu.Najłatwiej rozwiązać tę kwestię, wkładając Makso-wi do ucha słuchawkę.A sygnał w takim urządzeniu ma najwyżej pół kilometra zasięgu.Patrzę Tobiasowi w oczy i ostrożnie pokazuję palcem na swoje ucho.Potem wyciągam rękę dogóry i wskazuję miejsce, gdzie według mojej oceny znajduje się Max.Tobias marszczy brwi, po czym kiwa głową, ale nie mam pewności, czy mnie zrozumiał.- Stawiam trzy warunki - ciągnie Max.- Po pierwsze żądam, żebyście uwolnili przywódcęNieustraszoności, którego u siebie przetrzymujecie.Po drugie, żebyście umożliwili naszymżołnierzom przeszukanie waszej siedziby w celu wyprowadzenia Niezgodnych; i po trzecie chcęlisty osób, którym nie wstrzyknięto serum symulacyjnego.- Po co? - pyta z goryczą Jack.- Czego szukacie? I po co wam ta lista? Co zamierzacie zrobić ztymi ludzmi?- Szukamy Niezgodnych.Musimy ich zidentyfikować i usunąć z waszej siedziby.A co dolisty, to nie twoja sprawa.- Nie moja sprawa!Słyszę szuranie kroków i podnoszę głowę, żeby spojrzeć przez siatkę.Z tego, co widzę, Jackzłapał Maksa za kołnierz koszuli.- Puść mnie - mówi Max.- Bo rozkażę strażnikomstrzelać.Marszczę brwi.Jeśli to Jeanine mówi za pośrednictwem Maksa, to znaczy, że musi go widzieć,bo inaczej nie wiedziałaby, że Jack się na niego rzucił.Wychylam się, żeby spojrzeć nazabudowania po drugiej stronie mostu.Rzeka zakręca z lewej strony, a na brzegu stoiprzysadzisty szklany gmach.To musi być tam.Zaczynam się wycofywać do metalowych wsporników, w kierunku schodów prowadzących naWacker Drive.Tobias bez namysłu rusza za mną, a Shauna klepie Lynn w ramię.Ale Lynn jestzajęta czym innym.Jeanine za bardzo zaprzątała mi myśli i nie zauważyłam, że Lynn wyciągnęła pistolet i wspięłasię wyżej.Shauna otwiera usta i wybałusza oczy, bo Lynn wyskakuje naprzód, przytrzymuje siękrawędzi mostu i sięga ręką głębiej.Naciska na spust.Max wydaje głuchy okrzyk, łapie się za pierś i zatacza do tyłu.Gdy odsuwa dłoń od ciała, tajest ciemna od krwi.Już nie zawracam sobie głowy powolnym złażeniem.Skaczę w błoto, a zaraz za mną to samorobią Tobias, Lynn i Shauna.Nogi grzęzną mi w mule, a stopy plaskają, gdy je uwalniam.Spadają mi buty, ale zatrzymuję się dopiero na betonie.Rozlega się kanonada wystrzałów, kulegrzęzną w błocku.Doskakuję do ściany pod mostem, żeby mnie nie dosięgły.Tobias przyciska się za mną do muru, tak mocno, że jego brodę mam tuż nad głową i czuję, jakjego tors przygniata mi ramiona.Osłania mnie.Mogę wrócić do siedziby Prawości i jejtymczasowego bezpieczeństwa.Lub mogę odnalezć Jeanine, zwłaszcza że bardziej bezbronna jużchyba nie będzie.Właściwie nie ma się nad czym zastanawiać.- Chodzcie! - krzyczę.Pędzę po schodach, a pozostali za mną.Na niższym poziomie mostu nasi Nieustraszenistrzelają do zdrajców.Jack jest bezpieczny, zgięty pod ciężarem ramienia kogoś zNieustraszonych.Przyspieszam.Przebiegam przez most, nie oglądając się za siebie.Tuż zamoimi plecami dudnią kroki Tobiasa.Tylko on jest w stanie dotrzymać mi tempa.Mam już w zasięgu wzroku szklany budynek.Nagle słyszę kolejne kroki, kolejne wystrzały.Gnam slalomem, żeby zdrajcom trudniej było mnie trafić.Już niedaleko.Jeszcze kilka metrów.Zaciskam zęby i zmuszam się do jeszcze szybszegobiegu.Nogi mam zdrętwiałe; ledwie czuję ziemię pod stopami.Ale zanim dopa-dam do drzwi, w uliczce po prawej widzę jakieś poruszenie.Najpierw moje ciało robigwałtowny zwrot, potem nogi.Uliczką biegną trzy osoby.Jedna z jasnymi włosami.Druga wysoka.A trzecia - to Peter.Potykam się i o mały włos nie upadam.- Peter! - wrzeszczę.Unosi pistolet, Tobias robi to samo.Stoimy kilka metrów od siebie, nieruchomo.Ponadramieniem Petera widzę, że jasnowłosa kobieta - zapewne Jeanine - i wysoki zdrajca zNieustraszoności skręcają za róg.Choć nie mam ani broni, ani planu działania, chcę za nimi bieci pewnie bym pobiegła, gdyby Tobias nie przytrzymał mnie za ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]