[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedne otwierają się na ogromną łazienkę, a w niejwzdłuż ścian znowu lustra.Pośrodku stoi dziwaczna miedziana wanna w kształciegigantycznego buta: przypomina domek staruszki z wierszyka dla dzieci, która nie wiedziała,co ma robić, zamieszkała w bucie.A jednocześnie jest to wanna jakby stworzona do kąpieli dlaClaudette Colbert, z dużą ilością piany i Clarkiem Gable w środku.Ta się umiała urządzić.Miller proponuje systemem podaj kubeł naczerpać wody ze studni i wykąpać się.Włazience jest jednak tak pierońsko zimno, że okna zarosły szronem od wewnątrz, a lustra jużzdążyły zasnuć się parą od naszych oddechów i ciepła ciał.Za lustrami mieszczą się szafki,wszystkie puste, a w rogu tkwi umywalka bez wody.I jeszcze coś, co wygląda na umywalkę donóg, a o czym dzisiaj już wiem, że to był bidet.Wychodzimy z łazienki i otwieramy ostatnie drzwi.Otwierają się na wąskie, kręteschodki.Wchodzimy na nie gęsiego.Schody kończą się małymi drzwiczkami, którym Millerdaje radę za trzecim podejściem.Strych podzielony jest na pokoiki, a każdy z pokoików jest ciasno zagracony meblami iinnymi przedmiotami.Rzeczy zwalono na kupę, w stylu grobowca Króla Tut, byle jak.Cośfantastycznego: instrumenty muzyczne, kilimy, fotele obite atłasem, łóżka, malowidła wwielkich, złoconych ramach.Buszujemy dobrą chwilę, Wilkins kota dostanie, jak to wszystkozobaczy.Na pewno zaraz zacznie katalogować cały lamus.Niestety, my już w tej chwili mamy konkretne potrzeby.Znosimy na dół cztery materacei pikowane atłasowe kołdry.Przez kilka dni druga drużyna pułkowego plutonu zwiadowczo -rozpoznawczego - Nastej Kompanii - Siątej Dywizji, będzie się pławiła w luksusie.Rozpościeramy materace przy kominku i nakrywamy je kołdrami.Na to kładziemypierdziworki.Zawsze co najmniej dwóch będzie na warcie, więc powinno wystarczyć.Wyciągam się na jednym posłaniu i napawam jego miękkością; dawno nie spałem w łóżku zprawdziwego zdarzenia.Shutzer, nasz koszerny łakomczuch, złakniony woni ryby, otwiera bagnetem puszkęsardynek.Miller, facet, który ma wszystko, nawet korkociąg, wyciąga korek z butli.Całkiemmożliwe, że oznacza to coup de grace dla mojego żołądka, a może i dla całego systemutrawiennego, od góry do dołu.Podajemy sobie w koło wino i sardynki: wino jest skwaśniałe, zato sardynki pływają w zawiesistej oliwie.Napisy na puszkach są częściowo niemieckie.Może tojakaś tajna broń Niemców; może wszyscy wylądujemy w eleganckim amerykańskim szpitalupolowym, z wiązanką Purpurowych Serc, pokonani przez krwiożerczych Hunów ich sekretnąbronią - zatrutymi sardynkami.Siedzę i głowię się nad rozdaniami brydżowymi dla maniaków.Z chwilą, kiedy jaobejmę wartę, Gordon, Shutzer, Wilkins i Mundy zewrą się w walce na śmierć i życie.Kombinowanie rozdań to większa frajda niż sama gra.Czasami patrzę, jak grają, i liczę tricki.Dla mnie gra oznacza zgadywankę, jaki będzie kontrakt i czy rozdanie się sprawdzi.Z dnia nadzień doskonalę się w tej odmianie brydża wspak.Cały sekret w tym, żeby rozdanie było takmakiaweliczne, jak się tylko da.Przed patrolem nad Saara nasza drużyna grywała w brydża normalnie, parami.WShelby raz na tydzień wyznaczaliśmy ekipę do rozgrywek z pierwszą drużyną Edwardsa.Zawsze wygrywaliśmy.Nie licząc Wilkinsa, najlepszymi brydżystami byli u nas Morrie iGordon.W Shelby Wilkins nigdy nie chciał grać; teraz też grywa tylko czasami, kiedy brakujeczwartego.Morrie, Fred i Jim byli stałymi graczami.Max Lewis grywał od czasu do czasu.Teraz, kiedy maniacy chcą sobie naprawdę pograć, błagają Wilkinsa, żeby z nimi usiadł.Najczęściej jednak rolę kozła ofiarnego pełni nieszczęsny Mundy.Mundy nie umiał grać wbrydża, kiedy przyszedł do naszej drużyny, i nigdy nie będzie z niego żaden gracz.W ogóle niejest przebiegły i za mało dba o wygraną.Shutzer dostaje od tego białej gorączki.Wraz z utratą połowy drużyny, straciliśmy również jedyne karty.Miał je przy sobieMorrie, którego zabrali sanitariusze, zanim zdążył przekazać karty któremuś z nas.Akuratwtedy zresztą najmniej myśleliśmy o brydżu.Morrie umarł w szpitalu polowym.Bez prawej ręki i z twarzą, która wyglądała tak, jakwyglądała, chyba nawet nie bardzo się bronił.Ja na jego miejscu wcale bym się nie bronił.Owijaliśmy go we dwóch z Gordonem; oczy wydawały się puste, głowa była z jednej stronygąbczasto miękka.W kółko piszemy do domu o karty do gry, świece, ołówki i słowniki, ale jak na razieżadnemu z nas nic z tego nie przysłali.Dostajemy ciepłe, ręcznie dziergane skarpety, które niemieszczą się w butach, albo pudła ciasteczek zgniecionych na okruchy.Jeden Corrollodostawał pikantne włoskie kiełbaski z papryką i twarde włoskie ciasteczka, nie pokruszone.Corrollo kradł ponadto kiełbasę znalezioną przy niemieckich trupach.Mówił nam, że jestniezła, ale nie umywa się do domowej.Matka Ojca Mundy'ego zawija każde ciastko oddzielnie w woskowaną bibułkę, a całośćupycha ciasno ścinkami gazet.Od wielu lat wysyła paczki do krewnych w Irlandii, więc mawprawę.Ojciec traktuje te ciastka jak dar serca.I tym też one są.Jego jednego nigdy nienagabujemy o drugi poczęstunek, ale on i tak rozdaje.Robi to prawie tak, jakby dawałkomunię: po jednym, pieczołowicie rozwijając z bibułki i prosto do ust
[ Pobierz całość w formacie PDF ]