[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bianca nabożnie podniosła oczy.- To prawdziwy święty.Smętny uśmiech przebiegł przez twarz Gaby.- To najcudowniejszy człowiek, jakiego znam.Ale tym ra-zem to my musimy o niego zadbać.Prawda?- Si, signorina.Zrobię, co w mojej mocy.- Niech cię Bóg błogosławi, Bianca.- I panią, signorina.- Ponownie się przeżegnała.Nim wyszła, Gaby zapisała adres willi, by rano zamówićtaksówkę.Wreszcie weszła pod prysznic.Nauczyła się, że weWłoszech trzeba oszczędzać wodę i Zwykle myła się błyskawi-cznie, ale tym razem postanowiła zrobić sobie przyjemność.Takbłogo jest pod tym gorącym strumieniem! Zresztą nie ma sensuSRsię śpieszyć.Może przez ten czas Luke zje kolację i pójdzie dosiebie.Wysuszyła włosy, zaplotła warkocz, zgasiła światło i wślizg-nęła się pod kołdrę.Odwróciła się na bok i niemal w tym samymmomencie usłyszała cichutkie pukanie.To Luke.Bianca by niepukała.Dziewczyna zadrżała.- Gabriella? - rozległ się cichy szept.Było w nim tyle napięcia, że przeszył ją dreszcz.Oddałabywszystko, by móc odpowiedzieć, tylko tego pragnęła.Zamiast tego,uklękła i zaczęła żarliwie się modlić, by odszedł od jej drzwi.Ponownie wyszeptał jej imię.Umierała z żalu.Jeśli go wpuści, nie wiadomo, co może sięzdarzyć.I jak potem żyć z tą świadomością? Musi być silna.Minęła długa chwila.Chyba poszedł do siebie.A więc jejprośby zostały wysłuchane.Przez resztę nocy nie zmrużyła oka.Przez łzy patrzyła na światła migoczące nad jeziorem, potem narozjaśniający się za oknem mrok.Wstawał nowy dzień.Cichutko wstała, ubrała się i zadzwoniła po taksówkę.Potemwyszła na taras, ale nie patrzyła na rozciągający się stąd wspa-niały widok.Szukała drogi ucieczki.Wróciła po torby, bezgłośnie przerzuciła je przez barierkę.Zamknęła drzwi i zeszła po bocznych schodach do ogrodu,stamtąd na ulicę.Schowała się pod obsypanym kwieciem drzewem.Bała się,że Luke może odkryć jej ucieczkę, wybiegnie jej szukać.Dzie-sięć minut, które minęły do przyjazdu taksówki, były najdłuż-szymi w jej życiu.Ale los jej sprzyjał, bo w końcu taksówka wyłoniła się zzazakrętu.Rzuciła się do niej pędem.- Proszę na dworzec, per favore! - zawołała po włosku,wskakując do środka.- Sono in ritardo - dodała, żeby się po-śpieszył.SRKierowca uśmiechnął się do niej szeroko, z aprobatą.- Capisco, signorina.Wszyscy włoscy taksówkarze są nieobliczalni, więc nie mi-nęła chwila, a byli na stacji.Na szczęście o tej porze nie byłodużego ruchu.Zapłaciła szybko taksówkarzowi i biegiem rzuciła się do ka-sy.Było jej wszystko jedno, dokąd pojedzie, byle tylko wyrwaćsię z Lugano.Zawsze może wysiąść na następnej stacji i sięprzesiąść.Najbliższy pociąg jechał do Mediolanu.Nie zastanawiała się.Kupiła bilet i pobiegła na peron.Pociąg już ruszał.Biegnąc, wrzuciła torby, wskoczyła do środka.Brakowałojej tchu, nogi drżały.Złapała się mocno poręczy.Z uczuciem, że zostawia za sobą własne życie, patrzyła namijane miasto.Lugano zostało za nią, po chwili zniknęło jejz oczu, a wraz z nim Luca Provere.SRROZDZIAA DZIESITY- Gaby?Odwróciła się od zlewozmywaka, przez ramię spojrzała nabrata.Wayne stał przy wyjściu, zakładał ochronne rękawice.- Jadę z Willem naprawić płoty na południowej stronie.Tozajmie nam kilka godzin.Jak wrócę, wybierzemy się na prze-jażdżkę.- Nie śpiesz się z mojego powodu.- Odłożyła talerz.Zmy-wała naczynia po lunchu.- Dzięki, ale nie mam dziś nastroju,by się gdzieś ruszać.Wayne założył podniszczony kowbojski kapelusz.- Wiesz co, siostrzyczko? Odkąd wróciłaś z tych Włoch, nanic nie masz nastroju.Pora, byś wreszcie opowiedziała mi o tymfacecie, przez którego wpadłaś w taką depresję.- Wcale nie wpadłam w depresję! - wykrzyknęła ze złościąi z pobladłą twarzą odwróciła się do zlewu.Wayiie w milczeniu żuł zdzbło trawy, nie odrywał od siostryuważnego spojrzenia.- Nie? Schudłaś z pięć kilo, rzuciłaś studia, choć do dyplo-mu zostało ci tak niewiele, i chcesz powiedzieć, że to nie świad-czy o depresji? W dodatku przyjechałaś tu mieszkać i pomagaćmi, za co nie otrzymujesz żadnych pieniędzy, z dala od koleża-nek, nie mówiąc już, że tu nie ma szans na poznanie żadnegoodpowiedniego mężczyzny.I jesteś zupełnie zmieniona.Zaczy-nam na serio myśleć, że starzy mają rację.Zamrugała gwałtownie, zaniepokojona.SR- Co chcesz przez to powiedzieć?- Mówią, że nie wyjdziesz z tego bez fachowej pomocy,sama się nie otrząśniesz.Zaczynam w to wierzyć.- Nie potrzeba mi niczyjej pomocy.- Więc udowodnij to.Jak wrócę, pogadamy.Inaczej wyrzu-cę cię stąd, dla twojego własnego dobra.- Nie, Wayne, proszę! - zawołała błagalnie, ale brat jużzniknął za progiem.Wayne o nic nie pytał, kiedy postanowiła u niego zamiesz-kać.Zawsze był jej ideałem, wiedziała, że może na niego liczyć.Tak w każdym razie myślała.Oparła się o blat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]