[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak.dziękuję.bardzo.Brzeziewicz uśmiechał się wesoło.Podszedłdo okna i przymknął je lekko, zasunął szczelnie firankę. Tak! wyrzekł, zdejmując okulary.Zagasił świece w kandelabrze.Rena czekała bez tchu i bez opozycyi.Wiedziała, że milczeć winna i że tak stać się musi.Mignęła przed nią izba bielona, kaczęta na odrobinie słomy, jakiś żal ścisnął jej duszę, poczuła się marną, podłą, żadną.Pod oknami oficynki szli jacyś ludzie.W ciemności słychać było kroki.Zaczęli rozmawiać.To Wende wydawał dyspozycye ogrodnikowi co do ilości rąk, potrzebnych w ogrodzie.Słysząc ten głos, Renie zdawało się, że ktoś ja policzkuje, piwa jej w twarz.Była jednak martwa, bierna zupełnie i witała męża ta samą lodowatą obojętnością, jaka ich zbliżenie zwyklecechowała.Uciekła z Zaleszyniec.Uciekła na drugi dzień, wdzięczna mężowi za to, że wyrwał ją stamtąd, śpiesząc się do miasta.Stało się nawet lepiej, niż przypuszczała.Bo rano Wende musiał na cały dzień wyjechać do miasteczka dla załatwieniawynajęciażniwiarki, która się opózniała.Rena, jak szalona, uchwyciła się tych momentów, dających jej możność niewidzeniawięcej kochanka.Wbrew grzecznej opozycyi Okęckiej, Brzeziewicze wyjechali wieczorem.Rena z gorączką w sercu.Rzuciła się tylko rozpaczliwie na szyję Tatyanie i w uścisku chłopki odczuła, że tainstynktem rozumiała wiele.Lecz żegnać się z niczem więcej nie chciała.Miała dziwne uczucie, jakby ona coś z tych Załeszyniec zabierała ze sobąi to nierozerwalnie, a w dodatku coś najsilniejszego i najbardziej zrosłego z duszą ukochań jej największych.Wskoczyła do powozu szybko i zamknęła oczy, gdy czwórka ruszyła z miejsca.Unosiła ze sobą jakieś ziszczone pragnienie.To, co pozostało, wydawało się jej martwe i bez interesu.Gdy w kilka miesięcy pózniej Rena poczuła się matką, przez chwilę doznała olśnienia, jakby jakiejś rozpaczy, potemłagodnego wypłynięcia na jasne, spokojne przestworze. Dziecko pomyślała dziecko jego! Ani przez chwilę nie przyszło jej przezumysł nic innego.Pojęcia jej o istocie i fakcie macierzyństwa zaczerpnięte były od Tatyany.Poza tem nigdy z nikimnie mówiła w tej kwestyi.Całą myślą zwróciła się teraz ku temu człowiekowi, którego zaniedbała nawet pamięcią i pozostawiła w oddalizupełnej.Była mu wdzięczna teraz i rozegzaltowała się na punkcie tej wdzięczności.Los posłużył, że spotkała go zupełnie niespodziewanie na ulicy.Z wypiekami na twarzy, prosto, otwarcie powiedziała mu, jak jest.Nie uważała, że żachnął się przerażony i pobladł.Lecz powoli, widząc, iż ona tę sprawę traktuje zupełnie normalnie, zrozumiał, iż Rena była na tyle przebiegła, iż nawzór innych mężatek zostawiła konieczną furteczkę.Rozrzewnił się nawet.Pochwycił ją zarękę. Naprawdę! naprawdę? bełkotał.Przejeżdżała zamknięta dorożka.Chętnie do niej wsiedli.Zmrok zapadał.Powóz powoli okrążał stawy zamarłe, cuchnące i ciche.Tylko rozczochrane sylwetki wierzb tu i ówdzie rzucały cieniena szyby.W powozie Rena i Wende pławili się w zobopólnej nadziei i wdzięczności.Postanowili widywać się od czasu do czasu.Renie zdawało się, że to jest jej obowiązkiem, że teraz z Wendem wiążą ją jakieś wielkie, nierozerwalne obowiązki.On brał tę sprawę mniej obowiązkowo, ale pewna rycerskość nakazywała mu także pożądać tych widywań się.I spotkali się jeszcze kilkakrotnie, lecz za każdym razem płomień ich wdzięczności gasł, sztuczność zaczynaławystępować nad miarę, aż wreszcie, gdy Brzeziewicz, który bardzo seryo i poważnie traktował swą rolę przyszłegoojca, zakazał Renie samotnych po mieście wycieczek ze względu na jej stan i osłabienie nerwowe, spotkania oweustały zupełnie.Weszły znów w życie po roku, gdy Adzio był już żyjącem, istniejącem czemś gdy ten płomienny krzyk Reny, krzyk,który tryumfalnie odbił się o ściany folwarcznej izby, przybrał na się formę doskonałą i żywa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]