[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jestbogaczem, zazwyczaj.Bo taki na przykład Ossie, angielski mąż Martiny: jest już w tej chwili urządzony na całe życie, leczon przecież haruje w pieniążkach, robi w czystej walucie.Jego robota nie ma nic, ale to nic wspólnegoz czymkolwiek oprócz pieniędzy, z czymkolwiek prócz samej ich treści.%7ładnego opieprzania się zakcjami, udziałami, towarem, rozwojem firmy, przyszłością.Tylko i wyłącznie forsa.Siedząc wswoich widmowo-upiomych wieżowcach na Szóstej Alei i Cheapside, jasnowłosy Ossie kupuje isprzedaje forsę używając jako środka forsy.Dysponując tylko telefonem kupuje forsę za forsę,sprzedaje forsę za forsę.Wykorzystując szczeliny i pęknięcia walut, poluje na obrzeżach, zbiera tłustepołowy z przypływów i odpływów, z codziennych wahnięć i niuansów.Za swoje starania nagradzanyjest właśnie forsą.Całą górą forsy.Naprawdę piękną forsą; piękną jak on sam.Z Sidecarów przerzuciłem się na owe stare, dobre koktajle Old Fashioned, na których nie sposób sięzawieść.I tak przychodzę za wcześnie na wszelkie proszone kolacje.Ociągam się, ociągam, lecznigdy wystarczająco.No, panie barmanie, to jeszcze jedna kolejka.Ucztując tak sobie wesołowyczułem nagle leciutki odgłos, delikatny zapach, świadczące o kobiecej obecności.Odwróciłem się izobaczyłem, że przy barze dołączyła do mnie dziewczyna.Podekscytowanym głosem zamówiła białewino.Dla urozmaicenia zamówiłem Manhattan.Nowy Jork obfituje w takie zapierające dechpanienki, o tryskającej zdrowiem cerze, zębach jak świeże mleko i tych krągłych cycuszkach, któreotrzymują jako należną im oczywistość.Musi w tym być jakiś kruczek.(No i jest.Niemal wszystkiesą świrnięte.Warto o tym pamiętać).Ta cipka, która teraz zasiadła tuż obok, wygląda jak samaKleopatra.Nie wiem, skąd to się bierze, ale od razu rozpoznałem w niej arcyłatwą dupulkę, wyrkowąartystkę, idolkę naostrzonych ołówków; i tak dalej, i tak dalej.Zawsze je rozpoznam.Spojrzałem nazegarek: ósma trzydzieści nie, dziewiąta trzydzieści.Hej tam! Czas już się ruszać. Postawić ci drinka? zapytałem.Twarz jej odprężyła się.Dziewczyna drgnęła,kręcąc przecząco głową. Białe winko? zapytałem. Nie, dziękuję. Co to za numer z tym nie, dziękuję ? Czy nie potrafisz czytać? To przecież bar samotnych serc! Wypraszam sobie! powiedziała z wściekłością. Szefie! Proszę pana! Ten człowiek mniemolestuje. I, do cholery, mam rację. Poklepałem ją po ramieniu. A czego oczekujesz, mała? To po co tuwłaściwie przychodzisz? Skosztować kalifornijskiego chablis? Pogapić się na plastikowe kaczuszkinad barem? No, no, ty.Zamknij się albo zmiataj.To barman. Co to właściwie ma znaczyć? Czy jestem tu jedynym facetem, który potrafi czytać? Widać przecieżna zewnątrz: Bar Samotnych Serc , wywieszony jest taki neon.Ja jestem właśnie samotny.I ona jestsamotna.Więc o co ten cały raban? On jest pijany.Powiedział to jeden z samotnych. Zaraz, kto to powiedział?Ześlizgnąłem się zręcznie ze stołka.Ten wyczyn wymagał wszak następnego kroku, to znaczypodniesienia się z podłogi. Wyżłopał tylko dziesięć koktajli; Jezu, to jeszcze trzezwiak! Bierzcie go.Trzeba.To skurwiel.Poczułem dłonie chwytające mnie za ramiona, kolano wbijające mi się w plecy i silne szarpnięcie zakudły.No cóż, czas pędził szparko naprzód, i pomyślałem, że sam powinienem się ruszyć.Piętnaście, a może dwadzieścia minut pózniej stałem wpatrując się w windę w postaci metalowejklatki: prężąca pierś żelazna kratka, harmonijkowe drzwi.Obróciłem się i żwawo ruszyłem do końcakorytarza.Zadzwoniłem.Byłem urżnięty, to prawda, lecz nabierałem właśnie drugiego oddechu.Towłaśnie typowe dla picia: niektórzy z nas potrafią sobie poradzić, innych ścina to z nóg.Wlejcie wemnie kilka jeszcze szklaneczek, a będę świeżutki jak wiosenny deszcz.Poprawiłem krawat iprzyczesałem do tyłu piórka.Zadzwoniłem raz jeszcze długi, donośny dzwonek.Ktoś zbiegał nadół po drewnianych schodach.Drzwi wessały się do środka.Przede mną stał Ossie, w kamizelce i białej koszuli.W głębi dojrzałem Martinę, w fartuszku, ztalerzami w rękach. Witajcie, dobry człowieku! zarechotałem zjadliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]