[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy na pewno tam chce pani pojechać?- Naturalnie, dziękuję ci, Patryku - rzekłam, wsiadając do taksówki, on zaś podałkierowcy adres.U wejścia do holu znajdował się ochroniarz, który popatrzył na mnie ze zdumieniem,gdy w pośpiechu podbiegłam ku jego jasno oświetlonej szklanej kabinie.Zauważyłam, że na identyfikatorze miał napisane nazwisko Mulligan.Dziwiąc się, jak w ogóle mogłam zrobić się taka przebiegła, przybrałam niespokojnywygląd oraz akcent irlandzki i odezwał am się do niego, z trudem łapiąc dech:- Och, Bogu dzięki, żeś pan mój rodak Irlandczyk, bo i zresztą cały Nowy Jork jestirlandzki, czyż nie?- Uczepiłam się występu przy jego okienku, usilnie starając się wyglądać na pobladłą inajwyrazniej udało mi się to, ponieważ powiedział:- Czy dobrze pani się czuje?- Ktoś mnie śledzi - wysapałam, przywołując to, co zapamiętałam z zachowania IngridBergman w podobnych sytuacjach.- Teraz czai się tam, za rogiem, czekając na mnie.Miałam zawołać taksówkę, ale żadn ej nie było w zasięgu wzroku, a za bardzo siębałam, żeby tam gdzieś czekać.- Ja sprawdzę, co się tam dzieje, proszę pani - powiedział, wychodząc ze swegomaleńkiego biura i kładąc groznie dłoń na rewolwerze, spoczywającym mu w kaburze nabiodrze.- Pani tylko poczeka tu, w tym miejscu, złociutka - rzekł - i zaraz znajdę dla panitaksówkę.Wyszedł z holu na ulicę i spostrzegłam, jak rzuca spojrzenie na lewo i prawo, po czymodwraca się i badawczo patrzy na mnie.Pokazałam mu czym prędzej w lewo, a on oddal ił się za róg, znikając mi z oczu.Wyszczerzyłam zęby w nikczemnym uśmiechu i przemknęłam przez jeszcze niewykończony hol na tyły, do wielkiej windy towarowej o otwartych bokach.Szybko nacisnęłam guzik i zamknęłam oczy, gdy ta z turkotem zaczęła mijać je dno zadrugim puste, nie wykończone piętra, same betonowe podłogi, blado oświetlone roboczymiświatłami.Wyglądało to przerażająco, a ja po myślałam o Bobie i o tym wszystkim, przez comusiał przejść, żeby wybudować ten szkielet: o wszystkich długich negoc jacjach dotyczącychcen i kontraktów, zezwoleniach projektowych i ulgach podatkowych, o całej biurokracji ipersonalnych intrygach, wiążących się z konstrukcją pokaznej budowli w jednym znajważniejszych miast świata.I pomyślałam, jak smutno i przerażając o to wygląda.Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek na tych kościach ze stalowych wiązarów pojawisię jakieś ciało.Winda zachybotała się i stanęła, a ja wysiadłam prosto w zupełnie inny świat.Podłogę holu wejściowego wyłożono parkietem wyfroterowanym ter az na wysokipołysk, a pod sufitem iskrzył się kryształowy żyrandol, stary waterford , jeśli się nie mylę.Ostrożnie przeszłam po miękkim, jedwabnym dywanie w delikatnych odcieniachbłękitu i strawionych brązach, zastanawiając się, czy Jonas już przybył.Zajrzałam przez otwarte dwuskrzydłowe drzwi i z osłupienia wstrzymałam oddech,ujrzałam bowiem jeszcze więcej pięknych dywanów, cenne kanapy i meble antyki, awchodząc na palcach do pokoju, zauważyłam, że każda rzecz ma na sobie nalepkę.Numer poszczególnych grup przedmiotów wystawionych na licytację.I wówczas zobaczyłam obraz górujący na ścianie naprzeciwko okien. Aleja pędzla van Gogha jaśniała niczym ikona w nakierowanym na nią specjalnymniskim oświetleniu, a ja pojęłam, że wszystko to należy teraz d o Jonasa.To on kupił wszystkie rzeczy Boba, jego meble, dywany i antyki w taki sam sposób,jak kupił od pisarza dom w Montauk wraz z całym jego wyposażeniem.Przywłaszczał sobie tożsamość Boba i na leżący do Boba van Gogh, symbol jegosukcesu, stanowił ostatni akord.Był to namacalny dowód na to, że udało mu się zrealizować swoje marzenia.- Maudie - odezwał się z tyłu za mną Jonas, a ja odwróciłam się od obrazu, rumieniącsię jak zmieszana uczennica, którą przyłapano na ściąganiu z cudzego zeszytu.- Czy to Shannon panią przy słała?- W jego głosie brzmiało zaskoczenie, a ja pokręciłam przecząco głową.- Nie, to nie ona.Przyszłam tu, bo muszę przedyskutować z panem kilka spraw.- Czy wolno mi zapytać, skąd pani wiedziała, że mnie tu znajdzie?- Shannon powiedziała mi, że jest z panem umówiona.Skinął głową i podszedł do pełnej wdzięku małej serwantki typu sheraton.- Miałaby pani ochotę na drinka?- zapytał, nalewając sobie kieliszek brandy.Nie byłabym w stanie pić razem z zabójcą, więc grzecznie mu odm ówiłam.Usadowił się w czymś, co nazywają krzesłem francuskiego dozorcy.Jednym z tych osłoniętych krzeseł w kształcie skrzyni, spotykanych jeszcze wefrancuskich hotelach lub w sklepach z antykami.Wysokie boki mebla nie dopuszczały światła do jego twar zy, co sprawiało, żeznajdował się w półcieniu, a ja w zdenerwowaniu żałowałam, że nie siedzi naprzeciwko mniena kanapie.Jestem wprawdzie ciekawską, starą ciotką, ale nigdy jeszcze nie znalazłam się przezciekawość w tak dziwnym położeniu, a przy tym nig dy nie byłam znana z subtelności, takwięc od razu przeszłam do rzeczy.- Może powie mi pan, dlaczego zabił pan Boba?- zapytałam, ponieważ - obok troski o Shannon - właśnie z tego powodu przybyłam tu,by rozmówić się z nim osobiście.Musiałam z jego własnych ust usłyszeć, dlaczego to zrobił, tak żeby się dowiedzieć,czy moja teoria się potwierdzi.- Jak pani w ogóle może coś takiego powiedzieć, Maudie?- rzekł, a w jego głosie brzmiał smutek.Pociągnął łyczek brandy i gdy pochylał się do przodu, widziałam, że się uśmiecha.- Ponieważ pańska babka była żoną syna Lily, Boya Sheridana.I ponieważ pańska matka, Alma Brennan, nie zmarła wskutek marskości, tak jak panto określił.Została zastrzelona w jakimś zaułku, a pana aresztowano i przesł uchiwano w sprawiejej morderstwa.I nie nazywa się pan Jonas K.Brennan; dodał pan sobie K dopiero wtedy, gdy postanowił pan stać się BobemKeeffe.Przejąć jego życie, pracę, pieniądze i nazwisko, bo czuł pan, że ono słusznie się panunależy.- Jest pani bardzo bystra, Maudie - skwitował.- Ale już wtedy, gdy panią poznałem, wydała mi się pani zanadto bystra, żeby wyszłoto jej na zdrowie.Czy nie uważa pani za interesujący faktu, że jesteśmy kuzynami?Muszę przyznać, że wcześniej nawet nie przyszło mi to do głowy i teraz mina mizrzedła na myśl, że jestem spokrewniona z mordercą i szaleńcem.- To nie wymagało aż takiej bystrości - rzekłam.- Wystarczyło tylko popatrzeć w przeszłość.I to jest ten problem, który leży u podłoża wszystkiego, prawda?Właśnie przeszłość.Wychylił brandy jednym haustem i siedział, obracając w palcach kruchy kieliszek iprzypatrując się mu.- Moje życie zawsze stanowiło jedno pasmo urazów, rozumie pani - powiedział tonemgrzecznej konwersacji, tak jak gdybyśmy rozmawiali o czy mś, co wyczytał w gazecie.- Same zniewagi, kpiny, poniżenia i odmowy.Nikt nie chciał haniebnie ubogiego chłopaka Brennanów, którego babka mieszkała zczarnuchem i którego mama zdążyła się już przespać z każdym facetem w mieście - i jeszczewięcej.Jedynie opowieści mojej babci na temat przeszłości miały w sobie jakieś piękno.Przekazała mi to, co niegdyś opowiedział jej Boy Sheridan o swej czarującej i bogatejmatce, lady Lily Molyneux, która mieszkała w rezydencji na Beacon Hill i ojej rodzinie,pozostawionej w Irlandii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]