[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dodatku chyba ma prawo wiedzieć, nie uważasz?Tyler wstał gwałtownie i znowu zaczął się przechadzać energicznym, pełnymtłumionej wściekłości krokiem do półek z książkami i z powrotem.Na jego ramionachukazały się żyły i napięte mięśnie, bez ustanku mamrotał coś pod nosem.Przestała płakać, chociaż całym jej ciałem wstrząsało łkanie.- Niech to diabli - zaklął pod nosem.- Niech to diabli wezmą!Aamiącym się głosem wyrzuciła z siebie te same słowa, które niegdyś skierowała podadresem młodej żony swojego ojca, przed tyloma miesiącami, kiedy jeszcze miała takniezachwiane poczucie zła i dobra.- Nie martw się - powiedziała, patrząc w ciemność za oknem.- Może coś się jeszczewydarzy.4Jakiś czas potem poszła na górę i nalała sobie miseczkę mleka, do którego wsypałapłatków zbożowych.Pozostali domownicy najwyrazniej jeszcze przebywali w swoichsypialniach.Wróciła więc do siebie, wzięła prysznic i szybko się ubrała, unikając patrzenia naswoje odbicie w lustrze.Kiedy po raz drugi wdrapała się na piętro, spotkała tam Millicent iRosę, które właśnie wybierały się do miasta.Spytały, czy chciałaby pojechać z nimi doSquare Books, ale odmówiła.Pomachała im na do widzenia i poszła na taras, żeby posiedziećprzy basenie w przyjemnym chłodzie.Powietrze było rześkie, ale nie zdążyło się jeszczezrobić zimno, co przewidywała poprzedniego wieczoru Millicent.Nad basenem unosiła sięrzadka mgiełka, a powierzchnia wody była gładka jak lustro.Najlżejszy podmuch wiatru niezakłócał tego spokoju.Słońce grzało przyjemnie, ale kiedy weszło się w cień, natychmiastczuć było różnicę.Lily przyciągnęła mały stołek i oparła na nim nogi.Z domu wyszedł Dominik, niosąc dla niej szklankę soku pomarańczowego.Usiadł nakrześle obok.Minęła chwila, a żadne z nich nawet nie spojrzało na sąsiada.Wreszcie Dominik westchnął i mlasnął.- Wiesz - odezwał się - Manny przeczytał gdzieś, że Bush wysłał memorandum dourzędu skarbowego, żeby załatwili wreszcie sprawę podatków, zwłaszcza klasy średniej i najuboższych.Najwyrazniej biedni nie płacą wystarczająco dużo i wystarczająco szybko.Wydała z siebie jakieś chrząknięcie, które, jak miała nadzieję, wziął za aprobatę.- Co się właściwie z tobą dzieje, koteczku?- Nic takiego - odpowiedziała prędko.- Może po prostu mamy dzisiaj zbiorowego kaca.Przez kilka sekund panowała cisza.- Coś jest nie w porządku - stwierdził Dominik.- Coś mi tu stanowczo nie pasuje.Omiótł spojrzeniem dom i taras z basenem.- Na przykład, dlaczego ty i Tyler ciągle tu mieszkacie? Przecież w tym mieściemuszą być jakieś przyjemne domy do wynajęcia.Patrząc mu prosto w oczy, opowiedziała o domu, w którym by zamieszkali, gdyby niespłonął doszczętnie w pożarze.Przez cały czas czuła ciężar tego, co przed nim taiła, podobniejak czuła ciężar własnego ciała.- No cóż, oni wszyscy tutaj są cudowni i tak dalej, ale jeśli o mnie chodzi, wolałbymbyć na swoim.Przecież ciągle musicie się czuć tak, jakbyście czekali na początek wspólnegożycia.Ja bym nie zniósł czegoś takiego.Klepał się po kolanie otwartą dłonią, wpatrując się jednocześnie w bezchmurne niebo ipołyskujące zakola dalekiej rzeki.Jakaś część jego ciała zawsze pozostawała w ruchu - takrozpierał go nadmiar energii.- Manny.Manny jest dobry.Chyba zresztą ci o tym pisałem.- Tak - potwierdziła.Znowu zapadła cisza.- Spotkałem go u przyjaciela.- Ma wspaniałe, bardzo łagodne oczy.To pierwsza rzecz, jaką się dostrzega.Dominik przechylił się z krzesłem w tył, a potem pozwolił mu opaść do przodu.- Odnoszę wrażenie, że Manny byłby bardziej rozmowny, gdyby bariera językowa niestanowiła pewnego rodzaju wymówki.Pisze całkiem sprawnie.Nie domyśliłabyś się, że onnie jest stąd.- Ma ciotkę w Nowym Orleanie? Dominik skinął głową.- To znaczy Manny mówi o niej ciocia Violet.Zdobyła gdzieś dobre wykształcenie.Mieszka w Nowym Orleanie od lat trzydziestych.Mówiłem ci, że właśnie u niejbędziemy mieszkać?- Wydaje mi się, że wspominałeś o tym przez telefon.- Myślałem, że ci mówiłem, że jedziemy się z nią zobaczyć.- Znowu przechyliłkrzesło do tyłu, z tą różnicą, że tym razem został w tej pozycji dłużej, splatając ręce za głową.Zatrzymał wzrok na migoczącej w oddali rzece.- Czy to Missisipi? - spytał.- Chyba jakaś jej odnoga.Odwrócił się w jej stronę.- Nigdy nie sądziłem, że jesteś tak mało ciekawska.A tak nawiasem mówiąc, to co sięwydarzyło?Nie od razu zdążyła zrozumieć pytanie.- Nic - odpowiedziała mechanicznie.Nie spuszczał z niej wzroku.- Dominik, o co ci chodzi? - zdenerwowała się.- Coś jest nie tak.Czekała na jego dalsze słowa.- Czy jesteś szczęśliwa, że spodziewasz się dziecka?- O Chryste.A cóż to za pytanie?- To dobrze - odparł i pochylił się w przód, rozplatając dłonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]