[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Teraz wracało do drugiej.Jan rozpaczał ikochał, szalał i powracał do Dąbrowej.Zmieniony, wychudły, chory, obłąkany prawie, jak dnia sądnego lękał sięprzybycia Julii.A czas leciał czwałem i wiosna już w całej krasie rozpięła zielone skrzydła nadziemią.Któż odmaluje walki, modlitwy, łzy, rozpacz i wyrzuty, które sobie czyniłaMaria.Czarne jej oczy dziwnym ogniem pałały wybladła, zmieniła się,chodziła w pół tylko żywa.A Jan posłuszny teraz więcej sercu swemu niż rozkazom, przyjeżdżał doDąbrowej.Raz był to ranek majowy, Marii nie było w salonie, Jan zszedł doogrodu i zastał ją w jednej z ciemnych ulic bocznych.Z książką w ręku przechadzała się Maria wzrok obłąkany tocząc dokoła.Jan,widać to było z jego oczu, przybył z jakiemś postanowieniem stanowczem.Przywitali się więcej zmieszani niż zwykle, przeczuwali coś strasznego oboje.Jan długo szedł obok niej milczący. Cóż to za wiosna, cicho mówiła Maria, w życiu mojem nie pamiętam.podobnej (najpiękniejszą wiosną, jest zawsze ta w której kochamy). Niebo tak pogodne, powietrze tak łagodne, zieloność rozwija się tak żywo,kwiaty podnoszą główki jaskrawo, jakaś radość w powietrzu. O! gdybym to tak mógł czuć jak pani. Zdaje mi się, że nic panu nie przeszkadza, tylko zgryzoty sumienia i rozpaczw pierwszej swej sile mogą od tego widoku oderwać, i to uczucie przeważyć. Tak! zgryzoty i rozpacz. Lecz możeszże pan nosić ciężar obojga? Nigdym nie znał a dziś mani je na sobie i dzwigam winowajcą. A! cóż pan mówisz! cóż są za ciężkie jego zbrodnie. Jedna, ale straszna! Zabiłeś pan muchę, czy pająka? żartując spytała Maria. A! pani, nie żartuj ze mnie Dość spojrzeć na mnie, żeby się domyśleć cocierpię. Kochasz Julię i cierpisz dla niej. Ja! ja kocham Julię! z dziwnym śmiechem zawołał Jan Ja!Maria stanęła. Kochałem to prawda ale dziś! o! nie, ja jej nie kocham. Nie godzi się szydzić! Tak jest Mario, zawołał z zapałem Jan porywając jej rękę, ciebie kocham,ciebie jedną. Możesz mnie odepchnąć, musisz mi nie wierzyć, leczkocham ciebie kocham ciebie!Wobec niebezpieczeństwa Maria nabrała zimnej odwagi, jak ten majtek, comodli się wśród burzy, drży gdy bałwany bija o okręt, lecz rzucony na fale,chwyta deskę i ratuje się mężnie. Mnie? spytała pogodnie prawie O! na szyderstwo więc wystawiła mnieJulia. Godzisz się mi to mówić po niej! I sądzisz pan, że przyjmę jegomiłość, miłość drugą, zmienną jak wasze uczucia wszystkie, że zdradzęprzyjaciółkę? Nie spodziewałam się, żebyś pan do tego stopnia się obłąkał.Jan nie umiał słów znalezć, nie spodziewał się od łagodnej Marii tak przykrychwyrzutów, lecz zniósł je czując, że na nie zasłużył.Spuścił głowę. Winienem, rzekł i jako winowajca zniosę wszystko; lecz stało się. To byłonad siły moje.Cóżem winien, że wystawiony na próbę upadłem.Odepchniesz mnie to pewna, lecz i do Julii nie wrócę. Pan masz obowiązek. Powiem Julii jeśli chce mnie bez serca, bez przywiązania, chłodnegoniewolnika, posłuszne zwierzę mieć u nóg należę do niej. Lecz prędzej pierwsza niż druga miłość pańska jest prawdą pierwszą czasugruntował, druga jest fantazją próżniaka. Wszystkiegom wart, wszystko zniosę, powtórzył Jan. Co do mnie, zbierając siły rzekła heroicznie Maria ja ani pana, ani niczyjąbyć nie mogę. Kochasz?Maria zamilkła.Są ofiary, dodała, które na odkupienie win naszych winniśmydopełnić; jedną z wielkich ofiar życia jest to co panu powiem o sobie.Jamnikogo nie warta ty wrócisz do Julii. Nigdy! Słuchaj pan, nie patrząc na niego i szukając sił w sobie, mówiła Mariasłuchaj kto jestem.Byłam opuszczoną sierotą, byłam pośmiewiskiem służalcówpołowę życia mego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]